wtorek, 29 grudnia 2009

Na marginesie życiorysu Franka Sinatry (na samym skraju marginesu)

Błędne łączenie przyczyn i skutków, doszukiwanie się przesłanek pewnych zjawisk tam, gdzie ich nie ma, albo ich związek z nimi jest czysto przypadkowy, to zmora nauk humanistycznych i społecznych. Właściwie jej istnienie podważa samą zasadność nazwania tych dziedzin naukami. Rozważania na temat kultury i jej wpływu na gospodarkę, życie społeczne i szczęście jednostek są niezwykle pasjonujące i uwielbiam je, ale zdaję sobie równocześnie sprawę z tego, że zajmowanie się tymi zagadnieniami to balansowanie na cienkiej nitce, bo w każdej chwili ktoś może podważyć każdą, na pierwszy rzut oka niepodważalną, obserwację. Podstawowe kryterium naukowości, jakim jest powtarzalność danego prawa, jeśli chce być prawem nazywane, w każdych warunkach, w życiu społecznym może się okazać absolutnym niewypałem, ponieważ co jakiś czas ludzie (nie historia, nie historia, bo to już jest gadanie metaforami, a te tylko jeszcze bardziej zaciemniają obraz rzeczywistości) zaskakują innych ludzi zachowaniem zupełnie nieprzewidywalnym.
Stosunkowo wysoki stopień prawdopodobieństwa nastąpienia posiadają zjawiska psychologiczne na poziomie jednostek, choć i tu kontrowersji jest mnóstwo. Tam, gdzie naukowcy próbują wyabstrahować jakieś prawo w zachowaniu większych grup ludzi, ryzyko jest już większe. Przyczyną tego stanu rzeczy jest to, że ludzie pomimo pewnych cech niezmiennych, takich jak dążenie do zapewnienia sobie pożywienia, dachu nad głową i zaspokojenia potrzeb seksualnych (itd. itd. patrz hierarchia potrzeb Maslowa), wbrew pozorom nieustannie się uczą i choć nieraz wydaje się, że doświadczenia poprzednich pokoleń (historia) niczego ich nie nauczyły, to jednak mimo swojej powolności, zmiany następują. Dlatego uważam, że czegoś, co znowu metaforycznie nazywamy kulturą, nie wolno rozpatrywać jako coś niezmiennego, co należy za wszelką cenę chronić i w całości utrzymać. Po tysiącu lat zastoju, może nastąpić zmiana w myśleniu. Oczywiście zupełnie inną kwestią pozostaje, czy będzie to zmiana na lepsze, czy gorsze.
Problemem metodologicznym z kolei jest pytanie, na ile precyzyjnie nauka (znowu hipostazowanie) jest w stanie wyciągnąć wnioski z obserwacji tych zmian. Śmiem twierdzić, że pomimo pewnych prób (Hegel, Marks, Spengler, Toynbee, Huntington), wszelkie próby „naukowego” czyli strukturalnego ujęcia charakteru, częstotliwości czy tempa rozwoju kultury są skazane na niepowodzenie.
Jeżeli do tego dorzucimy przykłady kilku hucpiarzy, którzy dla taniego poklasku publikują książki o tak chwytliwym a oszukańczym tytule, jak „Koniec historii”, to możemy kompletnie stracić wiarę w sensowność tego, co w ogóle robią luminarze dziedzin wiedzy nie będących naukami ścisłymi.
Pokusa skojarzeń i powiązań pewnych zjawisk jest jednak zbyt silna, żeby ją zupełnie odrzucić jako nienaukową. Mnie osobiście do pasji doprowadzają proste „ludowe” skojarzenia typu: „Murzyn, a więc leniwy”, albo „Żyd, więc oszust”. Tutaj jednoznaczne związki koloru skóry czy przynależności religijno-etnicznej z pewnymi negatywnymi cechami charakteru, prowadzą do krzywdzących stereotypów, bo choćby 90% danej populacji potwierdzało takie obserwacje, nikt nie rodzi się leniem ani oszustem.
Wychowanie, a więc wyrastanie w pewnych wzorcach kulturowych, wydaje się jednak czynnikiem na tyle istotnym w kształtowaniu postaw kolejnych pokoleń, że nie można go zbagatelizować. Nie mam tu tylko na myśli formalnego systemu oświatowego, a więc szkolnictwa na wszystkich szczeblach. Na proces wychowawczy wpływ mają przecież również rodzice, dziadkowie, sąsiedzi, rówieśnicy czy idole. Znowu jest to proces niezwykle fascynujący, ale równocześnie badanie go zawsze pozostanie metodologicznie ryzykowne, jeżeli będziemy mu chcieli nadać charakter naukowy.
Uważam, że Francis Fukuyama, ten sam, którego nazwałem poszukiwaczem taniej popularności i hucpiarzem, przytoczył w jednym ze swoich artykułów pewien przykład, który daje do myślenia. Otóż pewien ojciec-mafioso każe swojemu synkowi wspiąć się na drzewo, a potem skoczyć, obiecując mu, że go złapie. Dzieciak spada na ziemię robiąc sobie bolesną krzywdę, bo ojciec obietnicy nie spełnia. Czego uczy Sycylijczyk swojego dziecka? Że nikomu nie wolno ufać, nawet własnemu ojcu. Nikomu! Można więc zaryzykować stwierdzenie, że Sycylijczycy nie są w stanie ze sobą współpracować, a w konsekwencji niczego razem zbudować, bo sobie nawzajem nie ufają, natomiast swoje wzajemne relacje kształtują na zasadzie podporządkowania się silniejszemu i podporządkowania sobie słabszych.
W ramach świątecznego relaksu czytam sobie nieautoryzowaną biografię Franka Sinatry (Kitty Kelley, His Way: The Unauthorized Biography of Frank Sinatra). Na jednej z pierwszych stron znajduję stare sycylijskie przysłowie „Do not make your child better than you are”! Czyli tzw. „mądrość narodów” (na to określenie przysłów ludowych otwiera mi się nóż w kieszeni) utrwala zacofanie i biedę, ponieważ widocznie nie godzi się, żeby dzieci miały lepiej niż rodzice i dziadkowie. Niewiarygodne. Co byśmy nie mówili o nas jako narodzie, w rodzinach, które nie reprezentują patologii społecznej, panuje przekonanie, że dobrzy rodzice robią wszystko, żeby dzieci miały lepiej niż oni. Tak samo myślą Niemcy, czy Amerykanie i to jest zdrowe, bo postęp pojęty jako coraz lepsze życie kolejnych pokoleń jest zdrowy.
Do pewnych regionów zmiany docierają z opóźnieniem. Np. Suwalszczyzna pozostawała za pozostałymi regionami jeszcze w czasach przedhistorycznych (czyli w epokach, w których nie było źródeł pisanych – pamiętam to akurat z zajęć z archeologii na I roku historii). Podlasie i Podhale produkuje coraz to nowsze pokolenia emigrantów. Przyjrzenie się formacji kulturowej ludzi stamtąd pochodzących zapewne dałoby jakieś wytłumaczenie ich postawy.
Niemniej nie powinniśmy wyciągać zbyt pochopnych wniosków. Może jeszcze nie jutro, ale może kiedyś w jakiejś przyszłości ludzie przestaną myśleć o swoich regionach jako miejscu biedy i zacofania, i zamiast z nich uciekać, zaczną je po prostu przekształcać. Myślę, że na Sycylii już dziś jest duży odsetek ludzi, którzy chcą lepszej przyszłości dla swoich dzieci. Kultura, bowiem, nie jest czymś niezmiennym, a ludzie mogą szkodliwe nawyki i sposoby myślenia odstawić do lamusa. Jak długo ten proces będzie przebiegał, tego już nawet najmądrzejsi socjologowie, historiozofowie czy futuryści nie są w stanie przewidzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz