Ale co nas uderzyło, to kilku Kozaków, których strój znacznie bogactwem się różnił od wszystkich innych. Nosili szarawary granatowe z złotym galonem, półkontusze pąsowe z wylotami wiszącymi, żupaniki z białego atłasu, pas jedwabny x frędzlami złotymi i czapki wysokie z siwego baranka, a z wierzchu których wisiał po kark jakby worek pąsowego sukna z kutasem złotym. Od kobiet widocznie stronili i usuwali się skwapliwie, kiedy jaka z nich przypadkiem się zbliżała; ale wszystkich mężczyzn, znajomych lub nie, gorzałką i miodem traktowali, obowiązywali do picia i sami tęgo pili, ale tak, że Żyd arendarz wiadrami na ich rozkaz gorzałkę i miód nosił, a co wiadro przyniesie, natychmiast ono się wypróżnia i drugie, pełne, jego miejsce zastępuje. I nas także traktowali z prostą, ale obowiązującą grzecznością, tak żeśmy nie śmieli im odmówić za ich zdrowie po parę szklanek miodu wypić. Już tu mnie taka wzięła ciekawość, że lubo postanowiłem sobie ust nie otwierać, nie wytrzymałem i Żyda zapytałem, co to za Kozacy tak bogato ubrani i tak hojnie traktujący.
- A wy czużyi, szczo ne znajete zaporoskich Kozaków? Oni z ryboj w desiat' podwod byli w Humaniu, a tam dowidatysia, co ich koszowy pomer; tak spiszajut nowoho wyberaty, szczo ne mili czasu prepit' swojego zarabotka i z porożnemi furami na Kahorlik wracajut do Siczy. Uże dziś predali i woły, i wozy. To moje szczastje, co oni z hroszami tu prybyły, w tej karczmie wszystko prepyjut i hoły do domu powernut. Te bogate żupany oni ne z soboju prywezły, bo w Siczy ne hodyt tak ubyraty sia, ale w Humaniu kupili. Nym słonko zajde, to wy ich obaczyte, jak oni u sebe chodzą.
To jeszcze więcej zaostrzyło moją ciekawość i niecierpliwie wyglądałem wieczora, bo dopiero przed samym zachodem słońca mieliśmy dalej ruszyć z powodu niesłychanego upału. Ale nie miałem potrzeby tak długo czekać, bo jeszcze dwóch godzin nie minęło, a jak zaczął ich Żyd rachować, zabrał im co do grosza wszystkie ich pieniądze, ze tylko każdemu po kilka piętaków się zostało. Dopiero oni kazali podać sobie kadkę napełnioną dziegciem i jeden po drugim w pięknym swoim ubiorze do niej właził i zanurzywszy się w dziegciu po szyję, dopiero rozbierał się i cały swój ubiór, jakby gardząc marnościami świata, na ulicę rzucał, aby go wziął, kto zechce; i czapkę to samo, równie dziegciem ją powalawszy. A potem każdy się ubierał w koszulę w łoju zmaczaną i siermięgę, w której z Siczy wyszedł, i z biczem w ręku, dobrze pijani, wyszli, nikomu nie powiedziawszy: "Bywaj zdrów."
Teraz F. Dostojewski, Igrok (Gracz) (http://ilibrary.ru/text/67/p.1/):
— Помилуйте, — отвечал я ему, — ведь, право, неизвестно еще, что гаже: русское ли безобразие или немецкий способ накопления честным трудом?
— Какая безобразная мысль! — воскликнул генерал.
— Какая русская мысль! — воскликнул француз.
Я смеялся, мне ужасно хотелось их раззадорить.
— А я лучше захочу всю жизнь прокочевать в киргизской палатке, — вскричал я, — чем поклоняться немецкому идолу.
— Какому идолу? — вскричал генерал, уже начиная серьезно сердиться.
— Немецкому способу накопления богатств. Я здесь недолго, но, однако ж, все-таки, что я здесь успел подметить и проверить, возмущает мою татарскую породу. Ей-богу, не хочу таких добродетелей! Я здесь успел уже вчера обойти верст на десять кругом. Ну, точь-в-точь то же самое, как в нравоучительных немецких книжечках с картинками: есть здесь везде у них в каждом доме свой фатер, ужасно добродетельный и необыкновенно честный. Уж такой честный, что подойти к нему страшно. Терпеть не могу честных люден, к которым подходить страшно. У каждого эдакого фатера есть семья, и по вечерам все они вслух поучительные книги читают. Над домиком шумят вязы и каштаны. Закат солнца, на крыше аист, и всё необыкновенно поэтическое и трогательное...
Уж вы не сердитесь, генерал, позвольте мне рассказать потрогательнее. Я сам помню, как мой отец, покойник, тоже под липками, в палисаднике, по вечерам вслух читал мне и матери подобные книжки... Я ведь сам могу судить об этом как следует. Ну, так всякая эдакая здешняя семья в полнейшем рабстве и повиновении у фатера. Все работают, как волы, и все копят деньги, как жиды. Положим, фатер скопил уже столько-то гульденов и рассчитывает на старшего сына, чтобы ему ремесло аль землишку передать; для этого дочери приданого не дают, и она остается в девках. Для этого же младшего сына продают в кабалу аль в солдаты и деньги приобщают к домашнему капиталу. Право, это здесь делается; я расспрашивал. Всё это делается не иначе, как от честности, от усиленной честности, до того, что и младший проданный сын верует, что его не иначе, как от честности, продали, — а уж это идеал, когда сама жертва радуется, что ее на заклание ведут. Что же дальше? Дальше то, что и старшему тоже не легче: есть там у него такая Амальхен, с которою он сердцем соединился, — но жениться нельзя, потому что гульденов еще столько не накоплено. Тоже ждут благонравно и искренно и с улыбкой на заклание идут. У Амальхен уж щеки ввалились, сохнет. Наконец, лет через двадцать, благосостояние умножилось; гульдены честно и добродетельно скоплены. Фатер благословляет сорокалетнего старшего и тридцатипятилетнюю Амальхен, с иссохшей грудью и красным носом... При этом плачет, мораль читает и умирает. Старший превращается сам в добродетельного фатера, и начинается опять та же история. Лет эдак чрез пятьдесят или чрез семьдесят внук первого фатера действительно уже осуществляет значительный капитал и передает своему сыну, тот своему, тот своему, и поколений через пять или шесть выходит сам барон Ротшильд или Гоппе и Комп., или там черт знает кто. Ну-с, как же не величественное зрелище: столетний или двухсотлетний преемственный труд, терпение, ум, честность, характер, твердость, расчет, аист на крыше! Чего же вам еще, ведь уж выше этого нет ничего, и с этой точки они сами начинают весь мир судить и виновных, то есть чуть-чуть на них не похожих, тотчас же казнить. Ну-с, так вот в чем дело: я уж лучше хочу дебоширить по-русски или разживаться на рулетке. Не хочу я быть Гоппе и Комп. чрез пять поколений. Мне деньги нужны для меня самого, а я не считаю всего себя чем-то необходимым и придаточным к капиталу. Я знаю, что я ужасно наврал, но пусть так оно и будет. Таковы мои убеждения.
Dlaczego wybrałem te dwa fragmenty? Co mają wspólnego? Oba ilustrują pewną filozofię życiową polegającą na pogardzie dla bogactwa w ogóle (fragment pierwszy) oraz na pogardzie dla systematycznego bogacenia się drogą pracy i oszczędności. Uważam, że oba teksty pokazują pewien sposób myślenia, który nikogo do sukcesu doprowadzić nie mógł. Jeżeli zdobywasz jakiś majątek, ale nim gardzisz i się go pozbywasz, to go po prostu już nie masz i jesteś biedny. Postawa bohatera Dostojewskiego to w ogóle postawienie sprawy na głowie, pogarda wobec najrozsądniejszego rozwiązania z możliwych ilustruje pewien model wschodniosłowiańskiej (ale nie oszukujmy się, w Polakach jest jej również całe mnóstwo) mentalności, która sprawia, że pozostaje ona w jakimś cywilizacyjnym zapóźnieniu. Niech nas nie zwiedzie bogactwo garstki współczesnych Rosjan czy Ukraińców. Chodzi sposób myślenia całego narodu. Rosjanie czy Amerykanie mają u siebie wszystko, co jest gospodarce potrzebne. Wystarczy tylko wyciągnąć rękę. Japonia, czy Niemcy już niekoniecznie.
Niemcy niejednokrotnie zadziwiają swoją zdolnością do zbudowania bogactwa i dobrobytu. Tak było w czasach Bismarcka, potem za Hitlera i w końcu po II wojnie światowej. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie pewien sposób myślenia, który po każdej klęsce gospodarczej każe po prostu wziąć się od nowa do roboty i mozolnie wszystko budować od nowa. Oczywiście Hitler oparł swój plan na zbrojeniach, a później na samej wojnie i gospodarce wojennej, ale to nie zmienia faktu, że niemiecki "Vater" po raz kolejny wziął się do roboty, a jego "Sohn" potem pomnażał jego majątek.
Państwo socjalne, jakim są współczesne Niemcy zawsze nieco psuje obywateli, skierowując ich energię z pracy i oszczędności na konsumpcję i roszczenia, ale mimo to ci pogardzani przez Dostojewskiego (i przez nas też, przyznajmy się szczerze) Niemcy, za swój brak lotności, za brak poczucia humoru (albo za prostackie poczucie humoru), za mało atrakcyjną tendencję do mrówczej roboty, ciągle okupują stanowisko najbogatszego kraju w Europie (za to z kolei ich nie lubimy). A wszystko przecież jest znane od czasów starożytnych, jeśli nie pierwotnych. Kłania się Ezopowa bajka o świerszczu i pszczołach. Pszczoły może i nie są zbyt rozgarnięte, ale za to na zimę sobie potrafią zorganizować zapasy, dzięki którym przetrwają. Nigdy im do ich główek nie przyjdzie, żeby miód zamieniać na dziegieć, zimą liczyć na to, że "jakoś to będzie". Uczyć należy się od mądrzejszych. Mądrzejszy w jednej dziedzinie niekoniecznie musi być autorytetem w innej. Chodzi o to, żeby wybrać to, co się sprawdza.
Aż nadto często widzimy naszych rodzimych desperatów, którzy swoje niskie pensyjki przepijają - z kozacką fantazją, albo i bez niej. Niektórzy z nich lądują bez dachu nad głową i środków do życia. To się oczywiście może zdarzyć wszędzie, ale istnieją pewne środowiska, które wręcz lansują pogardę wobec dóbr doczesnych. Ba, środowiska te są często bardzo wpływowe - do tego stopnia, że narzucają swoje myślenie całemu społeczeństwu. Tutaj można zaryzykować stwierdzenie, że taki naród nigdy do niczego nie dojdzie i nigdy nie będzie się liczył w świecie. Dlatego mimo sympatii wobec naszych wschodnich sąsiadów, gospodarowania pieniędzmi i dobrami wszelakimi wolę się uczyć od Niemców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz