Obejrzałem sobie wczoraj onetowy klip (trudno to nazwać czymkolwiek innym) pokazującym Jana Nowickiego (aktora), który czatował z internautami. Na koniec podsumował całe to przedsięwzięcie jako bezsensowne, ponieważ głupie jest samo gadanie z kimś, kogo się nie widzi (hmmm, telefon wynaleziono ponad sto lat temu), ale najgorsze jest to, że żadne z pytań zadanych przez czatujących nie wydało mu się w najmniejszym stopniu zajmujące. Wszyscy pytali go o aktorstwo, karierę, gwiazdorstwo i inne tego typu rzeczy, które wg Jana Nowickiego nie są warte rozmowy. Stwierdził, że nikt nie zadał mu istotnego pytania, jakie można zadać facetowi w jego wieku, mianowicie, czy boi się śmierci. Zakończył apelem do młodych ludzi „Pieprznijcie ten Internet i zajmijcie się Dostojewskim!”
Ten krótki materiał skłonił mnie do kilku refleksji natury ogólnej, pomijając akcydentalne szczegóły związane z Janem Nowickim. Ten doskonały aktor, jak wielu wybitnych artystów, prawdopodobnie chciałby się zapisać w pamięci widzów jako filozof, znawca życia. Nie jest moralizatorem, więc nauczycielem raczej nie chce być, ale filozofem, który popycha, czasami brutalnie, młodych ludzi do jakiegoś myślenia. Ja takie myślenie nazywam byciem prawdziwym człowiekiem, a nie konstrukcją składającą się ze słów i dyskursów.
Internet faktycznie czasami warto „pieprznąć” i spróbować się skoncentrować na zwartym tekście w formie kodeksu (mam na myśli książkę ;)) . Inna sprawa, że w Internecie często można znaleźć pozycje, o które trudno w miejscowej bibliotece. Gdyby ktoś chciał poczytać Dostojewskiego w oryginale, albo po angielsku, to jest on dostępny właśnie w Internecie. Internet ma jednak to do siebie, że rozprasza, kusi jakimiś pobocznymi atrakcjami itd. itp.
Dlaczego warto czytać Dostojewskiego. Powiem otwarcie, że tego rosyjskiego pisarza zacząłem czytać już po liceum (chyba za moich czasów nie było „Zbrodni i kary” w lekturze, a szkoda). Nastąpiło to tak późno z powodu kompleksów, jakie młody człowiek miewa pod natłokiem opinii tych, których uważa za mądrzejszych od siebie. Myśląc, że Dostojewski to nudne ponuractwa, odkładałem lekturę jego książek w nieskończoność. Kiedy jednak przeczytałem w końcu „Zbrodnię i karę”, nie mogłem się oderwać. Rzecz w tym, że Dostojewskiego czyta się fantastycznie, lekko i gładko, ponieważ ów gardzący Polakami Rosjanin był mistrzem słowa. Nie oznacza to, że przy jego lekturze doznajemy przyjemnych uczuć. Praktycznie ciągle czytelnik stoi wobec jakichś poważnych dylematów. Z przyjemnością jednak próbuje się z nimi zmierzyć, bo nie męczy go narracja. Nie musi się wgryzać w niuansiki typu „co w tym momencie autor miał na myśli”, bo to wiadomo. Nie ma u Dostojewskiego gierek językowych i pułapek semantycznych czyhających na czytelnika. Są po prostu problemy ogólnoludzkie, same „bebechy rzeczywistości”.
Świat Dostojewskiego jest niesamowity, bo choć przez cały tekst obcujemy z kloaką ludzkiej egzystencji, ani przez moment nie opuszcza nas nadzieja, że w tym wszystkim jest jakiś sens i że to szambo staje się nawozem dla rozkwitu czegoś pięknego. Oczywiście wiemy, że Dostojewski wierzącym i praktykującym wyznawcą prawosławia. Z chrześcijańskiej etyki czerpał więc całymi garściami, a w dodatku daleki był od protestanckiej fascynacji potępieniem, ale skupiał się na nadziei, najbardziej pozytywnym aspekcie chrześcijaństwa. Oczywiście była w tym jakaś naiwność, ale bilans psychiczny czytelnika po jego lekturze jest pozytywny. Ba, ma się wrażenie, że czytając powieść Dostojewskiego przechodzi się jakąś inicjację, ciężką i trudną, ale przynoszącą nową, lepszą jakość.
Niedawno na jednym z blogów, które obserwuję, autorka zachwycała się „Betonowym ogrodem” Iana McEwana. „The Cement Garden” czytałem już jakiś czas temu, ale do dziś na wspomnienie tej książki odczuwam bunt organizmu. Otóż czyta się ją bardzo lekko i łatwo, bo język jest prosty, zwłaszcza, że jest to narracja nastoletniego i niezbyt rozgarniętego Anglika. Jest nawet kilka fragmentów, które można zakwalifikować jako zabawne. W pewnym momencie człowiek uświadamia sobie, że świat w niej opisywany to totalne szambo. Postaci nie kierują się żadnymi wartościami, każdy ma każdego gdzieś, każdy żyje własnym życiem i umiera w samotności pośród doskonałej obojętności. Jeśli u Dostojewskiego jest gdzieś nadzieja, McEwan chyba ambicjonalnie postanowił odebrać czytelnikowi wszelką nadzieję. Szambo to szambo i nic więcej, porzuć wszelką nadzieję. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że od modernizmu, jeśli nie wcześniej, moralizowanie uważane jest za warsztatową słabość pisarza, nie ma się co dziwić, że literatura, a za nią krytyka i teoria, idzie w kierunku obdzierania czytelnika z nadziei i wszelkich złudzeń. Czytając niektóre recenzje tzw. intelektualistów, odnoszę wrażenie, że wartość książki mierzy się stopniem depresji wywołanej u czytelnika. Sprowadzając rzecz ad absurdum, można zaryzykować twierdzenie, że najlepszym dziełem literackim świata będzie książka, po przeczytaniu której największa liczba czytelników popełni samobójstwo w poczuciu beznadziejności egzystencji.
To dlatego po dawce współczesnej literatury anglosaskiej lubię wrócić do rosyjskich klasyków z drugiej połowy XIX wieku. I dlatego Dostojewski jest nadal jednym z najwybitniejszych autorów wszechczasów.
Wracając do Jana Nowickiego i czatujących z nim internautów. Dzieje cywilizacji to również dzieje konwencji. Przyjęło się, że nie wypada włazić ludziom z butami w duszę, interesować się ich życiem prywatnym, zarobkami, religia itd. Proporcje tematów tabu zmieniały się w zależności od epoki. Obecnie nie wypada rozmawiać o religii, ani generalnie o sensie egzystencji, ponieważ zagadnięci o te sprawy ludzie czują się atakowani, przyparci do muru, albo co najmniej zażenowani. Wszyscy śmiejemy się ze starych Anglików i ich mistrzostwa prowadzenie półgodzinnej konwersacji o pogodnie. Tak naprawdę śmiejemy się ze sztuki unikania wymiany zmian na tematy, które tak naprawdę każdego z nas nurtują, a o których nie potrafimy rozmawiać. Będą niewolnikami konwencji czatujący z Janem Nowickim prawdopodobnie nie dopuścili nawet do głowy takiej myśli, żeby zapytać go od tak intymną sprawę, jak jego stosunek do śmierci. Co do życia osobistego gwiazd nie mamy już takich oporów. Kiedyś nie wypadało pytać o czyjeś życie seksualne. Nadal zresztą nie wypada, chyba że jest się gwiazdą właśnie. Wtedy trzeba się liczyć z tym, że wpuściło się do łóżka całą bandę dziennikarzy.
Internauci pytali o to, co uważali, że aktora wypada zapytać, czyli o jego robotę. A tymczasem Jan Nowicki chciałby się podzielić swoimi refleksjami na temat życia w ogóle, bo uważa, że jego przemyślenia i odczucia są tego warte. Niestety na co dzień nie spotykamy ludzi „prawdziwych”. Nawet nasze codzienne i te prywatne rozmowy sprowadzają się do zdawkowych konwencjonalnych formułek, a jeśli nie formułek, to do bezpiecznych i „neutralnych” tematów. Chowamy się za maskami i dyskursami, a z czasem zaczynamy wierzyć, że nimi faktycznie jesteśmy. No, zresztą tak do końca bym się z tym ostatnim twierdzeniem nie spierał. Rzecz w tym, że wszystkich nas nurtują pytania o sens egzystencji i na dnie umysłu każdego z nas czai się strach. O tym niestety nie chcemy rozmawiać. Naukowcy chowają się za własnym bełkotem, nazywanym „językiem naukowym”, za którym często po prostu nie ma nic. Artyści muszą wszystko schować za formę, bo inaczej stracą prawo do nazywania siebie artystami. Kto ma więc mówić wprost o prawdziwym życiu?
Gdybym miał okazję spotkać Jana Nowickiego i pogadać z nim twarzą w twarz (żadne tam czaty internetowe), chętnie bym go zapytał o jego stosunek do śmierci. Ciekawe jednak, na ile jego odpowiedź byłaby szczera, a na ile wygrałaby osobowość artysty, aktora, czyli człowieka, który bez pozy czy maski nie potrafi żyć.
Zainspirował mnie Pan do przeczytania "Zbrodni i kary". Do tej pory tego nie zrobiłam. Może pora na tą ciężką i trudną inicjację.
OdpowiedzUsuńTo jest naprawdę świetnie napisana książka i lekko się ją czyta. Końcówka jest może zbyt naiwnie optymistyczna, ale tym lepiej ;)
OdpowiedzUsuń