Dostojników Kościoła Katolickiego zawsze cechował niezwykły spryt i zręczność w „miękkim” kierowaniu swoją polityką tam, gdzie „twardo” działać się nie dało. Jeżeli więc księża nie czuli za sobą mieczy Karola Wielkiego lub Zakonu Krzyżackiego, próbowali innych metod, np. włączania lokalnych świąt w kalendarz liturgii kościelnej, utożsamianiu lokalnych bóstw z chrześcijańskimi świętymi, czy stawianiu kościołów na miejscu świętych gajów. Oczywiście były bunty, bo jednak wiadomo było, że kościół to nie to samo co, pogański chram, ale mimo wszystko starano się działać, że tak się wyrażę, „ekologicznie”, czyli nie niszcząc „naturalnego środowiska kulturowego”.
Przenikliwość dostojników Kościoła zawsze była godna podziwu, bo przy tylu zawirowaniach historii potrafili przetrwać i w dodatku utrzymać szerokie poparcie społeczne ludzi biednych, równocześnie żyjąc ich kosztem i to żyjąc całkiem nieźle. Jak to powiedział jeden z bohaterów „Obsługiwałem angielskiego króla” Bohumila Hrabala, „kościół katolicki sprzedaje nadzieję” i w związku z tym jest najpotężniejszym przedsiębiorstwem handlowym na świecie.
Politykę „miękką”, która okazuje się w przypadku Kościoła o wiele skuteczniejsza, niż stawianie spraw na ostrzu noża, uprawiał Episkopat w czasach komuny, choć oczywiście były sprawy, gdzie musiał ze względu na swoją tożsamość powiedzieć „non possumus”, a także po jej upadku, choć dość żarłocznie się rzucił do odzyskiwania, tudzież przejmowania za grosze nieruchomości w postaci gruntów i budynków.
Co jakiś czas jednak pojawiają się „nawiedzeni”, którzy tę misterną politykę niekonfrontacji wystawiają na szwank i przez to wyświadczają niedźwiedzią przysługę samemu Kościołowi, czym wprawiają Episkopat w niemałe zaambarasowanie.
Jednym z nawiedzonych był np. minister Handtke z rządu Jerzego Buzka, który ni z gruszki ni z pietruszki zaproponował wprowadzenie bardzo przejrzystego podziału polskich szkół na katolickie i świeckie. Podniosło się larum i to ze wszystkich stron i na całe szczęście nieszczęsnemu pomysłowi łeb ukręcono. Oczywiście na forach internetowych pojawiły się wówczas głosy nawiedzonych katolickich triumfalistów, którzy twierdzili, że tego podziału mogą się obawiać tylko ateiści, bo dopiero teraz się okaże, jak potężną większość stanowią w kraju praktykujący katolicy. Hierarchowie kościelni nie zapałali jednak do pomysłu swego wiernego „syna” zbytnim entuzjazmem. Podejrzewam, że w przeciwieństwie do „nawiedzonych”, doskonale zdawali sobie sprawę, że nagle może się okazać coś zupełnie odwrotnego i wtedy cały mit o 95% katolików w kraju doznałby bolesnego nadszarpnięcia. Pozostanie w sytuacji nie do końca czarno-białej w tym wypadku było (i jest) na rękę Kościołowi polskiemu jako całości. Podejrzewam, że gdyby wprowadzono podatek wyznaniowy, z jakim mamy do czynienia w Niemczech, odsetek katolików również okazałby się dużo niższy od 95%.
Co jakiś czas „nawiedzeni” wyskakują ze swoimi z księżyca wziętymi pomysłami (np. intronizacja Chrystusa na króla Polski jako remedium na wszelkie problemy kraju), a Episkopat musi się jakoś do tego ustosunkować. Z jednej strony nie można np. powiedzieć, że jest się wprost przeciw, bo „nawiedzeni” krzykną, że ten czy ów biskup jest po prostu antychrystem. Oficjalne poparcie jednak tej czy innej „kosmicznej” idei wystawiałoby powagę hierarchów Kościoła na pośmiewisko, a Kościół może być w opinii różnych środowisk dobry lub zły (żadnego księdza nie zdziwi, że grzesznik nazwie Kościół złym lub groźnym), ale nie może być śmieszny! Mają więc biskupi problem z nawiedzonymi.
Obecnie toczy się „walka o krzyż”. Konflikt oparty jest na rozbudowanej metaforze, bo oto od drewnianej pamiątki tragedii smoleńskiej bez zmrużenia oka przechodzi się do symbolu religii chrześcijańskiej. Konkretny krzyż ustawiony przez harcerzy (i to zdaje się wcale nie tych „świętych” z ZHR, ale z postkomunistycznego ZHP) urasta do symbolu prześladowania religii, długiej tradycji chrześcijańskiej martyrologii i znaczeniem swoim wychodzi poza wymiar ziemski! Harcerze i Episkopat chcą krzyż przenieść do kościoła, gdzie mógłby być dalej otaczany czcią przez swoich wielbicieli, ale „nawiedzeni” już „wszystko wiedzą” – wśród biskupów jest przecież silne lobby żydowskie, a oni to wszak wiadomo, że są krzyża wielkimi wrogami. Samozwańczy obrońcy krzyża wyznaczają sobie obowiązek jego obrony w tym a nie innym miejscu. Dochodzi do tego inny mechanizm psychologiczny – oto do poczucia głębokiego sensu, jaki w swoim działaniu widzą „obrońcy” dochodzą prawdopodobnie elementy ambicjonalne – „skoro już bronimy to się tak łatwo nie poddamy”, a w niektórych umysłach mogła się już zrodzić myśl wzniosła o męczeństwie za wiarę. To już jest mechanizm znany we wszystkich religiach, które czują się zagrożone przez „zło”.
Zachowanie „nawiedzonych” wywołuje reakcję elementów najmniej pożądanych – jawnie antyreligijnie nastawionej grupy pijanej młodzieży („młodzież” jest tu pojęta dość szeroko), dresiarzy, bywalców klubów, plastikowych panienek o ptasich móżdżkach (ale dzięki krytyce „nawiedzonych” uważających się za intelektualistki) i wszelkiego autoramentu hołoty, która dokuczanie „obrońcom krzyża” traktuje jako element „dobrej zabawy”. Co więcej, ta hałastra znalazła sobie przywódcę w postaci Janusza Palikota, który obok roli „pierwszego błazna Rzeczypospolitej” przyjął teraz rolę „czołowego antychrysta”. Doprawdy nie wiem, jak „święty” Gowin może tkwić w jednym ugrupowaniu politycznym z pomysłodawcą krzyża zrobionego z puszek piwa. Taki to jednak urok PO – partii władzy, której jedyną ideologią jest właśnie przy tejże władzy się utrzymanie, a nie cokolwiek innego. Partia ta oferuje „dla każdego coś miłego” – dla pobożnych Gowina, a dla antyreligijnych piwożłopów Palikota. Mam nadzieję, że już nikt w Polsce nie ma złudzeń co do „liberalizmu” tej partii. Gnębienie drobnych kupców i podnoszenie podatków powinno chyba dać do myślenia, ale to już inny temat.
Sytuację mamy więc w kraju taką, że ludzie, których stopień paranoi przekroczył normę i powinni być otoczeni opieką lekarską stają się ofiarami kpin zapijaczonych warchołów płci obojga (a może trojga, lub czworga?) znanych też z historii Polski od samego jej zarania.
Grzegorz Napieralski powiada, że oto do konfrontacji stanęły dwie Polski – ta zacofana i zaściankowa z tą światłą i europejską. Ja myślę, że przywódcy postkomunistów coś się kompletnie pomyliło. Jeżeli to mają być reprezentanci mojego kraju, to chyba powinienem się z niego wypisać. Być może politycy tak by właśnie chcieli widzieć podział w narodzie. Osobiście wierzę jednak, że jest on nieco inny i że zdecydowana większość Polski siedzi w domu przed telewizorem i albo chce, żeby się ten sztuczny problem wreszcie skończył, albo ma go po prostu głęboko gdzieś i robi swoje, czego i Wam, drodzy Czytelnicy mojego bloga, z całego serca życzę!
Drobne uściślenie a właściwie dygresja - krzyż chyba ustawili ci z ZHR bo jeśli pan Niesiołowski mówi - to dobrzy harcerze ustawili krzyż to chyba nie myśli o moim ZHP tylko ZHR rze -ale może było inaczej . Kto by tam nie ustawił to wtedy 10 kwietnia mało to jakis symboliczny sens bo własnie krzyz i pałac symbolizował tragicznie zmarłego prezydenta .
OdpowiedzUsuńale czas płynie - jak każda żałoba kończy sie i rzeczywiście krzyż stał sie zakładnikiem polityki a jeszcze lepiej Kosciół zakładnikiem krzyża .
a PO zyskuje bo jedyna opozycyjna obecnie partia PIS to jak widac partia oszołomów a SLD to tylko partia gejów i lesbijek
więc kto ma pałką i sikawką - nawet wczoraj jakoś tak delikatnie natomiast zasieki to betonowe mury - ano tak solidarnościowa władza czyli ponoć nasza władza haha odgradza się od narodu
Inna sprawa trudno sie z debilami i oszołami dogadać - krzyż w Kościele św Anny - komu by przeszkadzał .
a było nie oddawać kaczora do Krakowa
Uważam, że cała ta afera z krzyżem została sztucznie wywołana i jest sztucznie podtrzymywana. Jest to rodzaj zasłony dymnej przed podwyżką podatku VAT i wielu innych podatków. Z powodu tej "afery" wszyscy dyskutują o krzyżu, a na podatki nikomu nie starcza czasu.
OdpowiedzUsuńDawniej do manipulowania społeczeństwem wykorzystywano sztucznie wywołane "święte wojny" o aborcję, ale ten temat "wypalił się". Zbyt wielu ludzi zdaje sobie już sprawę, że to są tylko tematy zastępcze. Trzeba więc było znaleźć inny temat zastępczy, i znaleziono go - dzięki wydatnej pomocy "zaprzyjaźnionych" mediów.
http://wiadomosci.onet.pl/2210370,11,migalski_prymasie__co_oczywiste__tak_powiedziec_nie_wolno,item.html
OdpowiedzUsuńMarek Migalski, pogubiony naukowiec, który próbuje się odnaleźć w świecie "dużych chłopców", czyli w polityce, poucza swojego prymasa. Ciężko chyba kierować polskim Kościołem, mając takich wiernych. Jakieś dziesięć lat temu zastanawiałem się, jak się potoczą losy polskiego Kościoła Katolickiego po śmierci Jana Pawła II. Podział na drobne sekty jeszcze nie nastąpił, ale chyba wszystko idzie w tym kierunku. Nie powiem, żeby mnie to specjalnie martwiło, bo należę do tych, którzy tych, co wierzą w niepokalane poczęcie, uważam może niekoniecznie za niespełna rozumu, ale za takich samych dziwaków, jak tych, którzy wierzą w to, że ziemia jest płaska.