wtorek, 6 września 2011

O londyńskich zamieszkach kilka luźnych myśli

Cioteczny szwagier mojej żony, a mój przyjaciel, od czasu do czasu podsuwa mi do przeczytania artykuły z „Gościa Niedzielnego”. Ponieważ jestem człowiekiem otwartym i przeczytać mogę wszystko, co nie znaczy, że muszę się z tym, co przeczytam, koniecznie zgodzić, czytam te artykuły, a czasami daję się przekonać autorom. No… przynajmniej częściowo.

Analiza zamieszek w Londynie i innych miastach brytyjskich autorstwa Jacka Dziedziny (Angielski pacjent, „Gość Niedzielny” 21 sierpnia 2011) jest oczywiście pisana z punktu widzenia wierzącego i praktykującego katolika, co przebija się przez cały tekst. Autor obala popularny i łatwy pogląd, że to czarni imigranci wywołali bandycką awanturę. Białych chuliganów było wśród młodocianych wandali nie mniej.

Słusznie zauważa za angielską dziennikarką, że trudno londyńskich wandali nazwać buntownikami, ponieważ te dzieciaki najczęściej nie mają pojęcia na jakim świecie żyją i przeciw czemu mogą czy też powinni się buntować.

Potem następuje teza, z którą autorzy francuskiego podręcznika, w którym przeczy się tradycyjnemu zróżnicowaniu ludzi na kobiety i mężczyzn, pewnie wzięliby za sztandarowy argument katolickiego obskurantyzmu. Mianowicie, że wszystkiemu winny jest brak męskiego wzorca w rodzinie. Młodociani chuligani pochodzą bowiem z rozbitych rodzin, gdzie ojca nie ma. Nie wiem, czy przeprowadzono badania wśród uczestników sierpniowych zamieszek i czy takie badania potwierdzają tę tezę.

Dalej idzie argument, że winna jest szkoła, która uczy konkretnych technik antykoncepcyjnych nie mówiąc nic o poczuciu odpowiedzialności. Generalnie system edukacyjny wzdraga się przed postawieniem klarownych granic między dobrem a złem.

Na koniec dochodzi krytyka Kościoła Anglikańskiego, który przez swoją nieograniczoną tolerancję jest kompletnie nijaki i nie jest w stanie odegrać żadnej roli strażnika etycznego ładu.

Zasadniczo mógłbym się zgodzić z tezami autora, ale po ich uzupełnieniu.

Owszem, łatwość znalezienia partnera seksualnego w każdym wieku prowadzi do zmian w mentalności. U wielu osobników coś, co znamy pod nazwą „miłości” może nigdy nie wystąpić, ponieważ w wielu przypadkach (co nie znaczy, że we wszystkich) brało się konieczności dłuższego zabiegania o seks. Towar powszechnie dostępny staje się tani. Jeżeli nie wykształci się przynajmniej na jakiś czas, coś co starsze pokolenia znały jako miłość, to w dalszej perspektywie w ogóle trudno mówić o wykształceniu innych więzi opartych też na miłości, ale pojętej mniej erotycznie (miłość rodziców do dzieci i odwrotnie). Jest to, oczywiście pewne uproszczenie, ponieważ miłość i jej aspekty to temat obszerny. Nie wierzę, że nagle wrócimy do czasów, kiedy faceci zabiegali kilka lat o względy swojej damy. Uważam jednak, że wychowanie w pewnym wzorcu, w którym wierzy się w istnienie miłości, bardzo pomaga w wykształceniu poczucia odpowiedzialności za drugiego człowieka niezależnie od obyczajów seksualnych.

Nie mogę się oczywiście wypowiadać o wszystkich Anglikach, ale o mogę o kilku, których poznałem osobiście. Sam uważam się za faceta mało dojrzałego. No niestety, w dużej mierze jestem nadal nastolatkiem z lat 80. Niemniej kiedy odbyłem rozmowę z kilkoma Anglikami w moim wieku i starszymi, miałem wrażenie, że rozmawiam z ludźmi cierpiącymi na jakieś deficyty w rozwoju emocjonalnym. Goście inteligentni, niektórzy oczytani i wykształceni, ale co jakiś czas wyskakiwali z czymś, co kazało mi się mieć na baczności. Dla nich życie to nieustanny „fun”. Kobiety są do seksu i miłych chwil spędzonych razem, ale dzieci… Dzieci psują „fun”. Kiedy były chłopak mojej dobrej koleżanki na wzmiankę o dzieciach niby w żartach się skrzywił z niesmakiem, wręcz mnie zmroziło. To, że ci goście spędzają kawał życia w pubie i na imprezach z prochami, byłbym w stanie zrozumieć, choć jestem przeciwnikiem prochów („Oh, you East Europeans!” skwitował z politowaniem jeden ze znajomych Anglików moją uwagę na temat prochów). W życiu człowiekowi należy się „fun”, to bardzo ważne, ale życie to nie jest „fun”, wbrew temu co twierdził inny z moich angielskich znajomych.

Można więc całą winę zwalić na złych facetów, którzy wolą być chłopcami grającymi na gitarach, palącymi trawę i wciągającymi kokę, zamiast statecznymi ojcami rodzin. To jednak nie tłumaczy wszystkiego.

Otóż osobiście znam niemałą liczbę mężczyzn wychowanych bez ojca. Różne były powody braku starszego mężczyzny w domu. W przypadku jednego z moich kolegów z liceum była to wczesna śmierć ojca, w przypadku innego odejście do innej kobiety. Potem poznałem wielu kolegów wychowywanych tylko przez matki. Można mówić o różnych dziwactwach w ich zachowaniu – jeden np. bardzo był przejęty rolą jedynego mężczyzny w rodzinie (oprócz matki miał jeszcze dwie siostry), inny traktował matkę jak dobrą koleżankę itd. itp., ale żaden, ŻADEN nie przejawiał skłonności chuligańskich! Nie twierdzę, że wśród wychowywanych tylko przez matkę, nie ma łobuzów, ale akurat wśród niemałej liczby moich znajomych wychowywanych bez ojca, takich nie było, a to świadczy o tym, że wiele zależy również od samej matki. Matka mojego dobrego znajomego, który już w wieku lat –nastu prowadził „działalność gospodarczą” w postaci handlu odzieżą kupowaną w Łodzi a sprzedawaną w Białymstoku, musiał się gęsto tłumaczyć z posiadania większej gotówki przed matką, która zaczęła podejrzewać syna o kradzież. Ta ostatnia natomiast nie mieściła się w jej kanonie wartości.

Może warto na problem spojrzeć również i z tego punktu widzenia, że w Anglii również dziewczyny są przygotowywane do pojmowania życia jako „fun”. Katoliccy publicyści trzymają się oczywiście tezy, że najważniejsze jest rozdzielenie wzorca mężczyzny i kobiety. Od kogo ma się młody chłopak uczyć jak być odpowiedzialnym mężczyzną, skoro w domu nie ma żadnego mężczyzny? Oczywiście dużo w tym prawdy, ale to jeszcze nie tłumaczy tak beznadziejnie głupich aktów brutalnego wandalizmu, z jakimi mieli do czynienia w sierpniu Brytyjczycy.

Kryzys nie jest spowodowany kryzysem po katolicku pojętej męskości (tak przy okazji, u mnie wzór męskości polegał na tym, że faceci nie chodzą do kościoła, dlatego mam pewnie lekko wypaczone podejście do religijnych facetów), ale kryzysem systemu wartości, który zdemontowano. Jeżeli szkoła nie pokazuje jasno granicy między tym, co wolno, a tym co nie, bo się boi komuś narazić, to nie ma się co dziwić, że zanika w ogóle jakakolwiek hierarchia czynów. Jeżeli ojca nie ma, jest źle. Jeżeli matka sama przedkłada „fun” nad wychowanie dziecka, to jeszcze gorzej. Najgorzej bowiem jest, kiedy dziecko wychowuje grupa rówieśnicza. Nie ma się czemu dziwić, jeżeli młody, często niezbyt rozgarnięty, człowiek spędza większość czasu z podobnym niezbyt rozgarniętym osobnikiem. Skąd może być mowa o poszanowaniu cudzej własności, jeżeli nikt im o tym nigdy nie mówił, a jak mówił to bez przekonania?

O roli Kościoła w kształtowaniu moralności wolałbym się nie wypowiadać. To fakt, że Kościół Anglikański jest nijaki, zaś jego tolerancja doprowadziła do zaniku własnej definicji i tożsamości, ale śmieszna wydaje się teza, że Kościół Katolicki gwarantuje na obszarze swojego oddziaływania wysoki poziom etyczny. Południowe Włochy z Sycylią włącznie trudno nazwać krainą, gdzie można zaprzeczyć istnieniu Kościoła Katolickiego. Kraje Ameryki Łacińskiej, w większości katolickie, to przecież obszar kultu machismo, który z naukami Jezusa Chrystusa ma niewiele wspólnego.

Ale uwaga! Południowoamerykańskie machismo i sycylijskie pojmowanie dona – ojca rodziny, to być może to, o co chodzi katolickim socjologom! Silny wzorzec mężczyzny w rodzinie! Co tam, że ma dziesiątki kochanek i nieślubnych dzieci – ważne, że swojej żony nie opuszcza i trzyma całość rodziny żelazną ręką.

No w każdym razie może taki jurny i niewierny ale posiadający poczucie odpowiedzialności za własną czeladkę południowiec to lepszy wzór do naśladowania niż rozmemłany infantylny Anglik, dla którego życie to tylko „fun”?

Ale zostawmy sarkastyczne uwagi. Rzecz w tym, że pewne działania, w założeniu szlachetne, na dłuższą metę okazują się katastrofalne w skutkach. Tolerancja jest cechą piękną, ale przecież nie tolerancja dla czynów kryminalnych! Żelazna konsekwencja i dyscyplina w młodym wieku powinna wykształcić pewien model zachowań opartych od odróżnieniu dobra od zła. Wbrew pozorom wzorce te w olbrzymim procencie pokrywają się we wszystkich religiach i systemach etycznych. Owszem w skrajnych przypadkach ideologii komunistycznej, czy w anarchizmie, własności prywatnej nie traktuje się jako wartości, a wręcz przeciwnie. W sierpniu nie mieliśmy jednak do czynienia z żadnymi ideologiami, ale z kryminałem w czystej postaci.

Tak na marginesie, żadne tam Nostradamusy, czy inne Sybille są najbliższe prawdy w przewidywaniu przyszłości, ale hollywoodzcy scenarzyści. Filmy katastroficzne przepowiedziały ataki terrorystyczne i katastrofy żywiołowe. Autorzy „Ucieczki z Nowego Jorku”, ale i kilka innych filmów, przewidzieli całe miasta rządzone przez pospolitych bandytów. Czy powszechna barbaryzacja jest już u bram? Jeżeli przeczy się racji bytu w ogóle takiej kategorii jak „cywilizacja europejska”, to może na zasadzie samospełniającej się wróżby doprowadza się do jej upadku?

2 komentarze:

  1. Bynajmniej nie jestem prawicowcem, ale moim zdaniem problemem w UK jest duża grupa ludzi skupiona w konkretnych dzielnicach żyjąca głównie z benefitów. Ludzie od lat nauczeni, że nie muszą się starać. Teraz to się ukraca tam powoli przez kryzys. Nastolatki z takich rodzin od małego wiedzą, że im się wszystko należy. Galopujący marketing co chwilę dostarcza nowych potrzeb, nowe ciuchy, nowy sprzęt, nowa komórka. Trudno się na to nie złapać. A tu bida. No i zamieszki. Zwykli policjanci nie noszą tam ostrej broni.(Mogliby jeszcze kogoś zranić). Nawet bali się użyć armatek wodnych, żeby być politycznie poprawnymi i nikomu nie zrobić krzywdy. Mieszkając w UK kilka lat temu słyszałem o regularnym obrzucaniu kamieniami samochodów pogotowia czy straży pożarnej w pewnych dzielnicach. Kiedyś wysyłali takich przymusowo podbijać Australię, a dziś nie ma już gdzie ich wysłać. Z moich obserwacji najbardziej agresywni byli biali nastolatkowie. Tak, że nie chodzi tu o jakieś walki rasowe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, że tak! W Londynie wielkim zaskoczeniem był dla mnie fakt, jak wielu ludzi żyje z benefitów. Osobiście poznałem tylko takich białych Anglików. Dotychczas uważałem, że naciąganie państwa jako metoda utrzymania rodziny to specjalność pewnych środowisk w Polsce. Okazuje się, że to zjawisko międzynarodowe. I niestety prawda jest taka, że tak jesteśmy skonstruowani, że jeżeli nie musimy się wysilać, żeby przeżyć, to się nie wysilamy. W W.Brytanii, czy w Niemczech z państwowego zasiłku żyje się o wiele lepiej niż z niejednego polskiego etatu. To demoralizuje. Jeżeli natomiast dzieci wyrastają w takim środowisku, trudno od nich wymagać jakiegoś innego myślenia. Zasiłek powinien pomóc przeżyć człowiekowi, który akurat się znalazł bez pracy (może się zdarzyć każdemu!), a nie żyć w dobrobycie!

    OdpowiedzUsuń