Kiedy miałem piętnaście lat na ekrany polskich kin trafił
musical Hair. Eksportowane filmy
zawsze były w Polsce pokazywane ze sporym opóźnieniem (bo np. takie Wejście smoka pojawiło się w Polsce
dziesięć lat po wyprodukowaniu), ale w tym wypadku było całkiem nieźle, bo na Hair poszliśmy do kina już w rok po
amerykańskiej premierze. Na mnie jako piętnastolatku film Miloša Formana zrobił
ogromne wrażenie. Musicale i filmy muzyczne oglądałem już wcześniej w polskiej
telewizji, ale nigdy wcześniej nie umiałem się do nich przekonać. Idzie bowiem
sobie gość ulicą, a tu nagle zaczyna tańczyć i śpiewać. Albo rozmawia sobie
dziewczyna z chłopakiem i też nagle przechodzą na śpiewanie. Na dodatek, jeżeli
wtrącona piosenka była smętna, denerwowało mnie, że wprowadzają tylko
niepotrzebną dłużyznę. Z Hair po raz
pierwszy w życiu było zupełnie inaczej. Muzyka, śpiew i taniec nie tylko nie
przeszkadzały mi w odbiorze filmu, ale wręcz przeciwnie. Poszedłem go obejrzeć
jeszcze kilka razy właśnie ze względu na walory pozafabularne, choć sama
historia tam opowiedziana przez scenarzystę Michaela Wellera jest również
dobra. Na marginesie dodajmy, że w scenicznej wersji Jamesa Rado i Gerome’a
Ragni nie rozgrywa się żadna akcja, tylko poszczególni bohaterowie krótko się
przedstawiają i… śpiewają (i tańczą oczywiście).
Dzięki Hair zacząłem
inaczej patrzeć na inne musicale, które zaczęły do mnie inaczej przemawiać.
Ponownie odkryłem Deszczową piosenkę, którą jako dziecko widziałem w cyklu „W
starym kinie” pana Stanisława Janickiego, ale nie potrafiłem wówczas ocenić. Z
ogromnym opóźnieniem obejrzałem West Side
Story i szereg innych filmowych produkcji muzycznych, z których niestety
tylko część jest naprawdę świetnie dograna, tzn. muzyka doskonale pasuje do
fabuły. Zrobienie z Nędzników filmowego musicalu uważam np. za eksperyment
średnio udany, ale to z tego względu, że Russel Crow nie przekonał mnie do
swojego talentu wokalnego. Dużo wcześniej, też dzięki telewizji, miałem okazję
wraz z milionami Polaków posłuchać i zobaczyć genialnego Chaima Topola w Skrzypku na dachu.
Piszę o tych musicalach dlatego, że po obejrzeniu Hair nie mogłem się oprzeć wytworom
swojej wyobraźni, że oto idę ulicą do szkoły, a ludzie nagle zaczynają tańczyć
i śpiewać. Właściwie były momenty, że dziwiło mnie, że tak się nie dzieje.
Oczywiście nieco koloryzuję, ale naprawdę żałowałem, że w naszym codziennym
życiu tak mało jest muzyki. Właściwie to ona niby jest, bo przecież młodzi
ludzie bez przerwy czegoś słuchają. Problem w tym, że w większości tylko
słuchają. Owszem, niektórzy próbują sami coś robić i to nawet całkiem udanie
(pomijając fakt, że te wysiłki rzadko bywają docenione – tylko niewielu
laureatów tak licznych konkursów telewizyjnych osiąga sławę i pieniądze), ale
jako masa pozostajemy narodem, który trudno porwać do jakiejś aktywności
muzycznej.
Obserwacja wesel i zabaw tanecznych przeplatanych konkursami
karaoke pokazuje, że jest z nami dość słabo. Nie wybijamy się poza
zaproponowaną nam przez wodzirejów (didżejów lub liderów disco-polowych kapel)
lub przez maszynę schematów. Kiedy ktoś podejmie spontaniczną próbę śpiewaczą w
celu porwania publiczności, kończy się to dołączeniem góra 2-3 osób, które na
dodatek niemiłosiernie fałszują. Od razu przychodzą mi na myśl Rosjanie (nie
wiem czy wszyscy, ale przynajmniej Rosjanie starszego pokolenia), którzy
potkawszy się w gronie nieznajomych potrafili od razu śpiewać na głosy.
No dobrze, jakiegoś naturalnego talentu do zbiorowych
popisów wokalnych nie mamy, ale można przecież spróbować coś zorganizować. To
jest jednak marzenie ściętej głowy. Zabawa po polsku ma być łatwa, prosta i
przyjemna. Mięso z grilla, zgrzewka piwa, jakiś samograj i jest zabawa. I tak
dobrze, że w wielu środowiskach chce się jeszcze przygotować jakieś dobre
jedzenie, bo przecież można zaobserwować ludzi świetnie bawiących się przy
paczce chipsów. Naprawdę nie zadzieram nosa i nie krytykuję spontanicznego
luzu, bo to generalnie objaw zdrowia psychicznego, ale przeraża mnie
powtarzalność i przewidywalność schematu. Jeżeli grono znajomych spotyka się
regularnie i postępuje zawsze wg tego samego wzoru, po pewnym czasie taka
zabawa może się znudzić. Niektórzy wlewają w siebie coraz to większe ilości
alkoholu z nadzieją, że w ten sposób osiągną stan wyluzowania, który pozwoli im
lepiej się bawić, a tymczasem uczucie nudy nie ustępuje, zaś alkohol powoduje
tylko stan coraz większego zmęczenia.
Do improwizacji najlepiej się dobrze przygotować. Jest w tym
twierdzeniu wewnętrzna sprzeczność, ale dobrze przygotowane akcje robią
wrażenie najbardziej spontanicznych. Oczywiście po jakimś czasie publiczność
się orientuje, że obserwuje coś, co ktoś wcześniej zaplanował i nad czym
pracował, ale i tak pozostaje pod wrażeniem.
Ja jestem pod wrażeniem występu rodziny niejakiej Vanessy,
amerykańskiej panny młodej, w którym sam pan młody, ojciec Vanessy, a następnie
cała rzesza wujków, cioć, kuzynów i kuzynek odgrywa fragment Skrzypka na dachu. Kapitalny występ całkowicie
zaskoczył pannę młodą, natomiast wszyscy uczestnicy wesela doskonale się
bawili. Niemniej, ten jednorazowy sukces wymagał niemałego wysiłku od całej
rodziny – musieli się przecież przez jakiś czas spotykać i odbywać regularne
próby!
O różnicach między Amerykanami a Polakami można pisać całe
tomy, ale wśród wielu można zaobserwować gotowość poświęcenia swojego życia
jakiejś pasji, z której niektórym udaje się potem żyć. Setki kelnerów czy ochroniarzy
trenuje grę na jakimś instrumencie, pisze scenariusze filmowe lub pisze
programy komputerowe z nadzieją, że kiedyś nastąpi ten wielki dzień, w którym
odniosą sukces. W rzeczywistości ten sukces może nigdy nie nadejść, ale dzięki
tym pasjom ich życie jest o wiele ciekawsze, a obcowanie z takimi ludźmi jest
dla każdego przyjemnością. My lubimy się przechwalać przewagami naszej młodzieży
w matematyce czy innych przedmiotach szkolnych, tylko że później praktycznie
nikt nie umie z tej szkolnej wiedzy zrobić użytku. Problem oczywiście m.in. w
tym, że żyjemy w kraju, gdzie kapitał społeczny praktycznie nie istnieje i nikt
nie wie, jak prawidłowo i wydajnie wykorzystywać ludzkie możliwości. Myślę
jednak, że jakość naszego życia, tudzież poprawa naszej samooceny (taka
prawdziwa, a nie megalomańska) mogłaby się wyraźnie poprawić, gdybyśmy od czasu
do czasu zrobili coś wartościowego po prostu dla zabawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz