piątek, 22 listopada 2013

O metodach starych i bezużytecznych



Ucząc się języka obcego, jak zresztą każdej umiejętności, dość łatwo o zniechęcenie spowodowane spadkiem entuzjazmu dla jego przyswajania. Zakładam bowiem, że kiedy dobrowolnie podejmujemy się takiej nauki kieruje nami entuzjazm. Pierwsza lekcja najczęściej prowadzi do jego wzmocnienia, o ile uczący się wyjdzie z niej z poczuciem, że już się czegoś nauczył i umie już coś zrozumieć i powiedzieć w docelowym języku.

Nie wierzę w jedną „czystą” metodę nauczania języka, która zapewniałaby uczącemu się dostęp do wszystkich umiejętności tudzież leksyki i gramatyki danego języka. Na pewnych etapach jedna metoda może się okazać o wiele lepsza od innej, stosowanej uprzednio.

Osobiście uważam, że metoda komunikacyjna jest doskonała na etapie początkowym, ponieważ daje uczącemu się natychmiastową możliwość wykorzystania świeżo przyswojonego materiału. Później oczywiście muszą dojść jakieś dłuższe teksty, czy to do słuchania czy do czytania. Z pewnością dojdą też jakieś listy słów, np. czasowników nieregularnych. Nowe słownictwo i reguły gramatyczne powinny jednak również być podane w formie możliwej do zastosowania. Dlatego podręczniki stosujące na początku każdej nowej lekcji krótki dialog, a następnie jego analizę leksykalno-gramatyczną uważam za najbardziej przydatne do nauki języka obcego. Przykład wysłuchany i przeczytany, następnie objaśniony, a więc przez ucznia zrozumiany, powinien stać się pretekstem do tworzenia własnych zdań i dialogów, które przy podaniu odpowiedniej ilości słownictwa mogą iść w nieskończoność. W ten sposób buduje się pewien szkielet, który można następnie „oblepiać” nowym słownictwem.

Do niedawna myślałem, że jest to tak naturalne i zrozumiałe, że w dzisiejszych czasach każdy autor podręcznika do języka obcego i każdy nauczyciel języka obcego stosuje taką metodę. Tymczasem co jakiś czas natykam się na książki, których autorów ambicją jest nauczenie języka przy pomocy dość teoretycznych, a dla początkującego kompletnie abstrakcyjnych wykładów. Na początek więc dostajemy wykład na temat całego systemu fonetycznego danego języka, zaraz potem wszystkie reguły pisowni, w tym ortografii. Jeżeli ktoś jest samoukiem, to te rozdziały spokojnie pomija. Gorzej, jeżeli trafi się na nauczyciela/lektora, który każe się tych wszystkich reguł nauczyć na pamięć. Nie ma lepszej metody zniechęcenia uczącego się do dalszej nauki, niż taki zabieg. Nasz mózg po prostu tak nie działa. Owszem, pamiętam, że moja nauczycielka rosyjskiego w liceum na pierwszej lekcji podała nam wszystkie reguły ortografii, w tym zastosowanie nieszczęsnego znaku miękkiego, i nawet opanowałem ich jakieś 60% po tej pierwszej lekcji (kułem je oczywiście ze strachu), ale kiedy przyszło do dyktanda, przełożenie formułek wypisanych reguł na konkretne postawienie odpowiednich liter w konkretnych wyrazach sprawiało mi spory kłopot. A przecież tych wszystkich zasad pisowni można było uczyć stopniowo na przykładach konkretnych tekstów, które przy okazji poprawiałyby inne nasze umiejętności.

Niektórzy nauczyciele (sam tu nie jestem bez winy!) stosują wykład na temat słownictwa. Wypisują więc na tablicy setki nowych wyrazów, objaśniają niuanse ich zastosowania, a potem się dziwią, że na następnej lekcji nikt niczego nie pamięta. Jeżeli najpierw nie pomógł swoim słuchaczom zbudować „szkieletu”, nie powinien się dziwić, że całe to bogate słownictwo z listy nie zostało przyswojone. Ono nie miało się do czego „przykleić”.

Teoria Noama Chomsky’ego dotycząca wrodzonego wzorca gramatycznego właściwego każdemu człowiekowi jest obecnie dość powszechnie krytykowana. Osobiście uważam, że nie powinniśmy jej tak łatwo odrzucać, ponieważ stanowi bardzo dobrą podstawę teoretyczną metodyki nauczania języków. Praktycznie w każdym języku występuje wzór PODMIOT + ORZECZENIE. Ich kolejność może się różnić, a w takich językach jak polski, włoski czy hiszpański może nas zmylić użycie podmiotu domyślnego (użycie rzeczownika czy zaimka bywa w tych językach niepotrzebne, ponieważ wskazuje go sama forma czasownika użytego w orzeczeniu). Tak czy inaczej model KTOŚ ROBI COŚ w takiej czy innej wariacji występuje w każdym języku i każdemu z nas wydaje się naturalna.

Czy tak trudno wykorzystać tę prostą wiedzę przy nauczaniu języka obcego? Nie jestem w stanie zrozumieć kogoś, kto zabija entuzjazm chętnych do nauki obcego języka przez zamęczanie na pierwszej lekcji nudnym i całkowicie teoretycznym wykładem na temat wszystkich reguł fonetycznych czy ortograficznych tegoż języka. One są oczywiście niezbędne, ale muszą być podawane stopniowo w pewnej kolejności i w pewnym kontekście. Podobnie jest ze słownictwem. Zupełnie inaczej przyswaja się nawet długą listę słów, którą przedstawimy w tabeli jako jeden z elementów zdania, niż jeżeli zobaczymy je wypisane bez żadnego kontekstu.

Np.




Ja



czytam
książkę
gazetę
czasopismo
list
email
artykuł
ulotkę

Zamiast tabeli możemy zastosować inną formę graficzną, np. mapę myśli, ale tak czy inaczej chodzi o umieszczenie tego nowego słownictwa w zdaniu, a więc w pewnej rzeczywistości gramatycznej, która jest dla uczącego się uchwytna, a stanie się właśnie „osnową”, czy też „szkieletem”, do którego te nowe słowa będzie można dołączyć i na stałe „przymocować”.

Jeżeli uczącemu się wypiszemy po prostu listę:

książka
gazeta
czasopismo
list
email
artykuł
ulotka

to owszem, jest on w stanie się jej nauczyć na pamięć, nawet na wyrywki, ale nie potrafiąc użyć ich w zdaniu będzie przeżywał frustrację. Dlatego nauka gramatyki musi postępować równolegle do nauki słownictwa, z tym, że chodzi tu raczej o podanie struktury, a niekoniecznie wdawanie się w teoretyzowanie na temat gramatyki, składni itd. Każdy prosty przykład powinien być w stanie zastąpić najmądrzejszą definicję czy opis reguły gramatycznej.

Z powyższych względów należałoby więc zalecić autorom podręczników do nauki języków obcych oraz owych języków nauczycielom rezygnację z przestarzałych metod i zastosowanie kilku dość prostych zasad metodycznych, które sprawią, że entuzjazm uczącego się pozostanie na tym samym poziomie lub nawet wzrośnie, kiedy zobaczy, że postęp w nauce jest nie tylko możliwy, ale jest wręcz namacalny, a przy tym nie wywołuje zbędnego stresu i frustracji.

1 komentarz:

  1. Wiecie jak naprawdę można się szybko nauczyć języka? z filmów i seriali bez lektora, tu piszą o tym https://lincoln.edu.pl/blog/seriale-science-fiction-ktore-pozwola-ci-na-poprawienie-kompetencji-jezykowych/. Wiadomo nauki w szkole nie zastąpi ale można o wiele więcej słówek, zwrotów załapać. I szybciej zacząć płynnie się porozumiewać.

    OdpowiedzUsuń