środa, 18 grudnia 2013

O zapamiętywaniu kilka luźnych myśli



Na jakiej zasadzie pewne rzeczy zostają w naszej pamięci bez żadnego wysiłku, a inne musimy ciągle powtarzać, a i tak za nic w niej nie chcą się zatrzymać na dłużej, to jedna z tajemnic, którą chcieliby zgłębić metodycy nauczania najrozmaitszych przedmiotów. Czasami całkiem nieźle im się to udaje, a czasami z uporem maniaka proponują metody, który nie przynoszą jakichś olśniewających wyników.

Nie o metodyce jednak dzisiaj chcę napisać, ale o tych dziwnych priorytetach naszego umysłu. Nie uważam się za wielkiego znawcę kina, choć lubię filmy, zarówno te, które uznajemy dziś już za klasykę, jak i całkiem nowe, ale wobec tych ostatnich zazwyczaj mam tak wysokie wymagania, że rzadko który mi się podoba. To chyba oznaka starzenia, takie krytykanctwo wobec wszystkiego, co nowe. Kiedy sobie o tym przypominam, staram się życzliwiej podchodzić do nowych propozycji artystycznych, ale i tak jakoś mi się słabo podobają. Istnieje prawdopodobieństwo, że one naprawdę są niewiele warte. To już jednak osobny temat.

Mam całkiem spore grono znajomych, którzy lubią się popisywać swoją erudycją dotyczącą literatury, kina i muzyki. Przy nich często czuję się jak jakiś kmiotek, co to w kinie nigdy nie był, bo kiedy zaczną wymieniać aktorów, reżyserów i tytuły utworów, często nie jestem w stanie ich skojarzyć. Niemniej czasami udaje mi się przyłapać moich znajomych na pewnej powierzchowności wiedzy, pokrytej elokwencją i egzaltacją.

Swego czasu na którymś z internetowych forów zaczęły się zachwyty nad Fellinim. Ponieważ akurat tak się złożyło, że Federico Fellini wyreżyserował kilka filmów, które i na mnie zrobiły wielkie wrażenie, chętnie się w tę dyskusję włączyłem. Kiedy doszło do omawiania „Rzymu” (1972) wtrąciłem uwagę o motywie kopania tunelu pod rzymskie metro. Jak pamiętamy, film dzieje się na dwóch planach czasowych – podczas ostatnich lat dyktatury Mussoliniego i w czasach współczesnych – tzn. współczesnych kręceniu filmu. Ten drugi plan czasowy to przede wszystkim sceny kopania metra, podczas którego maszyna miele na pył wszystkie starożytne zabytki, jakie spotyka po drodze. Budowniczowie po początkowym wahaniu porzucają skrupuły wobec dziedzictwa antyku, ponieważ inaczej w robotach nastąpiłyby opóźnienia. Kiedy o tym wspomniałem, dwoje znajomych wyraziło zdziwienie, ponieważ za nic nie mogli sobie przypomnieć jakiejkolwiek sceny związanej z kopaniem tunelu pod metro. To z kolei mnie się wydało dziwne, ponieważ jest to element powracający z regularną częstotliwością przez cały film. Mnie zapadło to w pamięć, a ponieważ „Rzym” oglądałem w polskiej telewizji jako uczeń szkoły podstawowej, do dziś nie wiem, dlaczego zapamiętałem akurat to kopanie metra, podczas gdy inne sceny „Rzymu” zlewały mi się ze scenami z innych filmów Felliniego. Moim znajomym być może właśnie z powodu tego, że był to stały leitmotiv „Rzymu”, ich umysły kazały im te sceny uznać za nieważne i skupić się na scenach, gdzie jest jakaś fabuła (postrzępiona bo postrzępiona, ale jednak). Z tymi jednak ja miałem problem, więc sobie po latach postanowiłem odświeżyć, a tak naprawdę na nowo odkryć twórczość Federico Felliniego.

Ostatnio kolega wspomniał „Lokatora” Romana Polańskiego (1976). Film ten widziałem tylko raz, w roku 1980. Na pójście do kina namówił mnie wówczas kolega z klasy, a skusił mnie przede wszystkim tym, że Polański umieścił w swoim filmie scenę z Bruce’m Lee. Bruce Lee był dla nas, dzieciaków zafascynowanych wschodnimi sztukami walki, postacią niezwykle tajemniczą, ponieważ w PRLu nie pokazywano żadnego z jego filmów. Dopiero w roku następnym dotarło do nas „Wejście smoka” (1973), na którym to filmie byłem kilkanaście razy, przy tym kilkakrotnie przepłacając za bilet kupując go u „konika”. Wtedy też zorientowałem się, że to właśnie stamtąd pochodziły fragmenty oglądane w kinie przez bohaterów Polańskiego w „Lokatorze”. Przy okazji okazało się, że bardzo dużo z „Lokatora” pamiętam, łącznie z jakimiś mało istotnymi scenami.

Właśnie pamięć do tych scen mało istotnych mnie fascynuje. Gdyby nasz mózg działał racjonalnie i gdyby go motywował jakiś logiczny potencjalny interes, zanotowałby przecież postaci wiodące i zarys ich historii opowiedzianych w formie filmowych narracji, a tymczasem najlepiej w pamięci czasami zakotwiczają się jakieś fragmenty, które niekoniecznie odgrywają w filmie rolę pierwszorzędną.

Dlaczego dzieci, ale dorośli też zapamiętują bzdurne wierszyki, a krótkiego fragmentu jakiejś ambitniejszej poezji nie są w stanie? Swego czasu kilkakrotnie zostałem zaskoczony przez poznanych na wakacjach kolegów, którzy byli wiejskimi chłopakami z wykształceniem podstawowym i zarazem późniejszymi pijakami mającymi często problemy z wysławianiem się, a którzy potrafili z pamięci wyrecytować wiersz Aleksandra Fredry na temat księżniczki o imieniu pochodzącym od nazwy żeńskiego narządu płciowego. Dodajmy, że nie jest to wcale utwór krótki. Podejrzewam też, że owi chłopcy go nie czytali, ale ktoś im go wyrecytował, a oni zapamiętali.

W tym wypadku rzecz jest dość prosta do wyjaśnienia, ponieważ rubaszny wiersz Fredry był na tyle atrakcyjny dla młodych ludzi zafascynowanych wulgarnym ujęciem tematu płciowości, że jego przyswojenie przebiegło bezboleśnie, podczas gdy inwokacja z „Pana Tadeusza” była dla nich pewnie jakąś straszną nudą.

Rozmawiając z kolegami przed jednym z egzaminów na historii zadawaliśmy sobie pytanie, dlaczego pamiętamy różnego rodzaju ciekawostki (np. że Gambetta uciekł balonem z oblężonego Paryża), a już decyzji konkretnych polityków w określonym czasie już tak niekoniecznie, pomimo ich powtarzania. Żeby jeszcze ten Gambetta w balonie był jakiś atrakcyjny, ale mało kto z nas fascynował się wówczas baloniarstwem. Po prostu utkwiło w pamięci i już tam zostało.

Dlatego gdybym miał cokolwiek radzić młodym ludziom pragnącym zapamiętywać wiele rzeczy, powiedziałbym, że jeżeli nienawidzą wkuwać na pamięć streszczeń, lub konspektów, w których jest już sama esencja pożądanej wiedzy, powinni bardzo dużo czytać. Czytać ekstensywnie (że użyję tego rolniczego terminu) i początkowo stawiać na ilość, a nie na jakość. Ta przyjdzie z czasem, po przeczytaniu wielu tekstów. Istnieje bowiem prawdopodobieństwo, że czytając dłuższą narrację, niejako bezwiednie wpadnie nam wiele informacji do głowy. Jeżeli w innym tekście o podobnej tematyce natkniemy się na te same informacje, nastąpi wzmocnienie ich obecności w pamięci. Po kilkunastu, czy też kilkudziesięciu tekstach zaczniemy się już uważać za ekspertów, co ma oczywiście swoje niebezpieczne strony, ale to jest osobny temat. Tekst, najlepiej w formie narracji, daje naszej informacji szerszy kontekst, który w jakiś przedziwny sposób zamiast przeszkadzać, pomaga zapamiętać pożądaną informację. Jeżeli więc ktoś wypisał sobie listę najważniejszych faktów do zapamiętania i za diabła nie potrafi jej wkuć na pamięć, nie powinien się dziwić, że ten proces jest o wiele bardziej męczący niż u tych, którzy z przyjemnością przeczytali kilka tekstów na dany temat i to z tych tekstów ich mózg utworzył przedziwną mozaikę informacji, których znajomość czasami zaskakuje ich samych (o Boże, ale skąd ja to wiem?).

Co prawda szkoła raczej nie sprzyja tym, którzy zdobywają wiedzę po swojemu w dość długotrwałym procesie ekstensywnego czytania, bo do testów potrzeba znajomości konkretów, które trzeba wstawić w odpowiednie miejsce. Dlatego Amerykanie, np. przygotowując kompendia wiedzy dla studentów zdających egzaminy, robią to w taki sposób, jakby chcieli, żeby młodzi ludzie nauczyli się encyklopedii na pamięć. Ba, oni chcą, żeby ich uczniowie szkół średnich przygotowując się na studia wkuwali na pamięć słowniki (są takie specjalne ze słownictwem „pod egzamin”). Tego wszystkiego mogą uniknąć uczniowie, którzy od dziecka dużo czytają i poznali te wiadomości i to słownictwo w procesie pochłaniania dla przyjemności książek i artykułów prasowych.

„Dla przyjemności” odgrywa tutaj rolę kluczową. Jeżeli czytanie przyjemności nie sprawia, a większość proponowanych nam rzeczy uważamy za nudne, wtedy nie powinniśmy się spodziewać dobrych wyników, bo jednorazowe wkucie listy wymaganych informacji, nawet wkucie na piątkę, nie sprawi, że je w swojej głowie zatrzymamy na dłużej, a tym bardziej że staną się integralną częścią naszej ogólnej wiedzy o świecie. Jest więc jedna podstawowa rada – po pierwsze i najważniejsze, należy pokochać czytanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz