Na jakiej zasadzie pewne rzeczy zostają w naszej pamięci bez
żadnego wysiłku, a inne musimy ciągle powtarzać, a i tak za nic w niej nie chcą
się zatrzymać na dłużej, to jedna z tajemnic, którą chcieliby zgłębić metodycy
nauczania najrozmaitszych przedmiotów. Czasami całkiem nieźle im się to udaje,
a czasami z uporem maniaka proponują metody, który nie przynoszą jakichś
olśniewających wyników.
Nie o metodyce jednak dzisiaj chcę napisać, ale o tych
dziwnych priorytetach naszego umysłu. Nie uważam się za wielkiego znawcę kina,
choć lubię filmy, zarówno te, które uznajemy dziś już za klasykę, jak i całkiem
nowe, ale wobec tych ostatnich zazwyczaj mam tak wysokie wymagania, że rzadko
który mi się podoba. To chyba oznaka starzenia, takie krytykanctwo wobec
wszystkiego, co nowe. Kiedy sobie o tym przypominam, staram się życzliwiej
podchodzić do nowych propozycji artystycznych, ale i tak jakoś mi się słabo
podobają. Istnieje prawdopodobieństwo, że one naprawdę są niewiele warte. To
już jednak osobny temat.
Mam całkiem spore grono znajomych, którzy lubią się
popisywać swoją erudycją dotyczącą literatury, kina i muzyki. Przy nich często
czuję się jak jakiś kmiotek, co to w kinie nigdy nie był, bo kiedy zaczną
wymieniać aktorów, reżyserów i tytuły utworów, często nie jestem w stanie ich
skojarzyć. Niemniej czasami udaje mi się przyłapać moich znajomych na pewnej
powierzchowności wiedzy, pokrytej elokwencją i egzaltacją.
Swego czasu na którymś z internetowych forów zaczęły się
zachwyty nad Fellinim. Ponieważ akurat tak się złożyło, że Federico Fellini wyreżyserował
kilka filmów, które i na mnie zrobiły wielkie wrażenie, chętnie się w tę
dyskusję włączyłem. Kiedy doszło do omawiania „Rzymu” (1972) wtrąciłem uwagę o
motywie kopania tunelu pod rzymskie metro. Jak pamiętamy, film dzieje się na
dwóch planach czasowych – podczas ostatnich lat dyktatury Mussoliniego i w
czasach współczesnych – tzn. współczesnych kręceniu filmu. Ten drugi plan
czasowy to przede wszystkim sceny kopania metra, podczas którego maszyna miele
na pył wszystkie starożytne zabytki, jakie spotyka po drodze. Budowniczowie po
początkowym wahaniu porzucają skrupuły wobec dziedzictwa antyku, ponieważ
inaczej w robotach nastąpiłyby opóźnienia. Kiedy o tym wspomniałem, dwoje
znajomych wyraziło zdziwienie, ponieważ za nic nie mogli sobie przypomnieć
jakiejkolwiek sceny związanej z kopaniem tunelu pod metro. To z kolei mnie się
wydało dziwne, ponieważ jest to element powracający z regularną częstotliwością
przez cały film. Mnie zapadło to w pamięć, a ponieważ „Rzym” oglądałem w
polskiej telewizji jako uczeń szkoły podstawowej, do dziś nie wiem, dlaczego
zapamiętałem akurat to kopanie metra, podczas gdy inne sceny „Rzymu” zlewały mi
się ze scenami z innych filmów Felliniego. Moim znajomym być może właśnie z
powodu tego, że był to stały leitmotiv „Rzymu”, ich umysły kazały im te sceny
uznać za nieważne i skupić się na scenach, gdzie jest jakaś fabuła
(postrzępiona bo postrzępiona, ale jednak). Z tymi jednak ja miałem problem,
więc sobie po latach postanowiłem odświeżyć, a tak naprawdę na nowo odkryć
twórczość Federico Felliniego.
Ostatnio kolega wspomniał „Lokatora” Romana Polańskiego (1976).
Film ten widziałem tylko raz, w roku 1980. Na pójście do kina namówił mnie
wówczas kolega z klasy, a skusił mnie przede wszystkim tym, że Polański
umieścił w swoim filmie scenę z Bruce’m Lee. Bruce Lee był dla nas, dzieciaków
zafascynowanych wschodnimi sztukami walki, postacią niezwykle tajemniczą,
ponieważ w PRLu nie pokazywano żadnego z jego filmów. Dopiero w roku następnym
dotarło do nas „Wejście smoka” (1973), na którym to filmie byłem kilkanaście
razy, przy tym kilkakrotnie przepłacając za bilet kupując go u „konika”. Wtedy
też zorientowałem się, że to właśnie stamtąd pochodziły fragmenty oglądane w
kinie przez bohaterów Polańskiego w „Lokatorze”. Przy okazji okazało się, że
bardzo dużo z „Lokatora” pamiętam, łącznie z jakimiś mało istotnymi scenami.
Właśnie pamięć do tych scen mało istotnych mnie fascynuje.
Gdyby nasz mózg działał racjonalnie i gdyby go motywował jakiś logiczny
potencjalny interes, zanotowałby przecież postaci wiodące i zarys ich historii
opowiedzianych w formie filmowych narracji, a tymczasem najlepiej w pamięci
czasami zakotwiczają się jakieś fragmenty, które niekoniecznie odgrywają w
filmie rolę pierwszorzędną.
Dlaczego dzieci, ale dorośli też zapamiętują bzdurne
wierszyki, a krótkiego fragmentu jakiejś ambitniejszej poezji nie są w stanie?
Swego czasu kilkakrotnie zostałem zaskoczony przez poznanych na wakacjach
kolegów, którzy byli wiejskimi chłopakami z wykształceniem podstawowym i
zarazem późniejszymi pijakami mającymi często problemy z wysławianiem się, a
którzy potrafili z pamięci wyrecytować wiersz Aleksandra Fredry na temat
księżniczki o imieniu pochodzącym od nazwy żeńskiego narządu płciowego.
Dodajmy, że nie jest to wcale utwór krótki. Podejrzewam też, że owi chłopcy go
nie czytali, ale ktoś im go wyrecytował, a oni zapamiętali.
W tym wypadku rzecz jest dość prosta do wyjaśnienia,
ponieważ rubaszny wiersz Fredry był na tyle atrakcyjny dla młodych ludzi
zafascynowanych wulgarnym ujęciem tematu płciowości, że jego przyswojenie
przebiegło bezboleśnie, podczas gdy inwokacja z „Pana Tadeusza” była dla nich
pewnie jakąś straszną nudą.
Rozmawiając z kolegami przed jednym z egzaminów na historii zadawaliśmy
sobie pytanie, dlaczego pamiętamy różnego rodzaju ciekawostki (np. że Gambetta
uciekł balonem z oblężonego Paryża), a już decyzji konkretnych polityków w
określonym czasie już tak niekoniecznie, pomimo ich powtarzania. Żeby jeszcze
ten Gambetta w balonie był jakiś atrakcyjny, ale mało kto z nas fascynował się
wówczas baloniarstwem. Po prostu utkwiło w pamięci i już tam zostało.
Dlatego gdybym miał cokolwiek radzić młodym ludziom
pragnącym zapamiętywać wiele rzeczy, powiedziałbym, że jeżeli nienawidzą wkuwać
na pamięć streszczeń, lub konspektów, w których jest już sama esencja pożądanej
wiedzy, powinni bardzo dużo czytać. Czytać ekstensywnie (że użyję tego
rolniczego terminu) i początkowo stawiać na ilość, a nie na jakość. Ta
przyjdzie z czasem, po przeczytaniu wielu tekstów. Istnieje bowiem
prawdopodobieństwo, że czytając dłuższą narrację, niejako bezwiednie wpadnie
nam wiele informacji do głowy. Jeżeli w innym tekście o podobnej tematyce
natkniemy się na te same informacje, nastąpi wzmocnienie ich obecności w
pamięci. Po kilkunastu, czy też kilkudziesięciu tekstach zaczniemy się już
uważać za ekspertów, co ma oczywiście swoje niebezpieczne strony, ale to jest
osobny temat. Tekst, najlepiej w formie narracji, daje naszej informacji
szerszy kontekst, który w jakiś przedziwny sposób zamiast przeszkadzać, pomaga
zapamiętać pożądaną informację. Jeżeli więc ktoś wypisał sobie listę
najważniejszych faktów do zapamiętania i za diabła nie potrafi jej wkuć na
pamięć, nie powinien się dziwić, że ten proces jest o wiele bardziej męczący
niż u tych, którzy z przyjemnością przeczytali kilka tekstów na dany temat i to
z tych tekstów ich mózg utworzył przedziwną mozaikę informacji, których
znajomość czasami zaskakuje ich samych (o Boże, ale skąd ja to wiem?).
Co prawda szkoła raczej nie sprzyja tym, którzy zdobywają
wiedzę po swojemu w dość długotrwałym procesie ekstensywnego czytania, bo do
testów potrzeba znajomości konkretów, które trzeba wstawić w odpowiednie
miejsce. Dlatego Amerykanie, np. przygotowując kompendia wiedzy dla studentów
zdających egzaminy, robią to w taki sposób, jakby chcieli, żeby młodzi ludzie nauczyli
się encyklopedii na pamięć. Ba, oni chcą, żeby ich uczniowie szkół średnich
przygotowując się na studia wkuwali na pamięć słowniki (są takie specjalne ze
słownictwem „pod egzamin”). Tego wszystkiego mogą uniknąć uczniowie, którzy od
dziecka dużo czytają i poznali te wiadomości i to słownictwo w procesie
pochłaniania dla przyjemności książek i artykułów prasowych.
„Dla przyjemności” odgrywa tutaj rolę kluczową. Jeżeli
czytanie przyjemności nie sprawia, a większość proponowanych nam rzeczy uważamy
za nudne, wtedy nie powinniśmy się spodziewać dobrych wyników, bo jednorazowe
wkucie listy wymaganych informacji, nawet wkucie na piątkę, nie sprawi, że je w
swojej głowie zatrzymamy na dłużej, a tym bardziej że staną się integralną
częścią naszej ogólnej wiedzy o świecie. Jest więc jedna podstawowa rada – po pierwsze
i najważniejsze, należy pokochać czytanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz