Moja żona i ja byliśmy chyba zbyt młodzi, żeby początek
stanu wojennego wywarł na nas jakieś poważniejsze wrażenie, choć oczywiście
ludzie w naszym wieku, którym aresztowano rodziców, zapamiętali to jako
wydarzenie traumatyczne. Kiedy ma się te –naście lat i zło nie dotyka cię
bezpośrednio, pewne zjawiska obserwujesz tak, jak się ogląda film. Tak chyba
było ze mną. Któregoś roku opisałem na blogu moją niedzielę 13 grudnia 1981 r.,
więc nie będę do tego wracał.
Bliska kuzynka mojej żony, która jest od nas nieco starsza,
była wtedy już studentką i to bardzo zaangażowaną w ówczesne Niezależne
Zrzeszenie Studentów. Wujek, jej ojciec, nieodmiennie się wzrusza, kiedy
wspomina jej przejścia z pierwszego dnia stanu wojennego, kiedy to wraz z
koleżankami i kolegami, próbowali zorganizować protest na filii Uniwersytetu
Warszawskiego w Białymstoku i jak zostali brutalnie potraktowani przez jaruzelską
milicję. Lubię słuchać jego opowieści, ponieważ po części postawa jego córki to
wynik patriotycznego wychowania, jakie jej dał, więc historia, choć za każdym
razem taka sama, ma zawsze w sobie tyle narracyjnej emocji, że słucham jej z
przyjemnością, a przy tym udziela mi się wujkowe wzruszenie. Jest to bowiem
opowieść, której nie powstydziłby się Mickiewicz piszący trzecią część „Dziadów”
(w tym wypadku nie ma krzty ironii w tym, co napisałem).
Kuzynka mojej żony to typ człowieka, o którym się mówi, że
można z nim „konie kraść”. Bardzo lubimy z nią rozmawiać, bo jest w dodatku
typem, który ja nazywam „człowiekiem prawdziwym”, nie próbującym przybierać póz
ani odgrywać jakichś ról. Jest zawsze sobą i to w taki jakiś taki „pełny”
sposób, że pomimo różnicy zdań, która się czasami przydarza, jest osobą, którą
się po prostu całkowicie akceptuje i już. Uwielbiam z nią rozmawiać, bo w ogóle bardzo
lubię rozmawiać z „prawdziwymi ludźmi”, czyli takimi, którzy się nie kreują, a
po prostu są; lubię rozmawiać z mądrymi kobietami, które przy okazji są silnymi
osobowościami. Kuzynkę mojej żony uwielbiam za to, że nigdy nie kreuje się na
kombatantkę i bohaterkę walk z jaruzelskim reżimem, mimo faktu, że w
opowieściach wujka nie ma krzty przesady. Kuzynka mojej żony już kilkanaście lat
temu przy okazji jednej z uroczystości rodzinnych powiedziała mi wprost: „Gdybym
wiedziała, że to wszystko się w Polsce tak potoczy, że ludzie nie będą mieli
pracy, albo będą tyrać za marne grosze, to nie wiem, czy bym się wtedy tak
angażowała. W każdym razie z tymi wszystkimi, którzy się teraz obwołali
wielkimi bojownikami z tamtych czasów nie chcę mieć nic wspólnego”.
Z ludźmi, których nazywam „prawdziwymi” nigdy nie dyskutuję
w takim sensie, że nie próbuję ich przekonać do jakichś konstrukcji intelektualnych,
ani książkowych mądrości. Nieodmiennie słucham opowieści wujka z wielkim
wzruszeniem, trochę tak jak się słucha pięknych a wzniosłych legend (choć nie
ma w jego opowieściach krzty przesady, ani koloryzowania), a równocześnie
jestem wdzięczny kuzynce mojej żony, że jest osobą taką, jaka jest –
autentyczną istotą z krwi i kości, żyjącą tu i teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz