Wielu moich znajomych zachłysnęło się ostatnio sukcesem
wyborczym Janusza Korwina-Mikke. Osobiście uważam, że fascynacja tym politykiem
powinna z wiekiem przejść, w miarę nabywania doświadczenia życiowego i
obserwacji świata. Czarno-biały obraz rzeczywistości lansowany przez JKM robi
na wielu wrażenie dzięki swojej spójności i „żelaznej logice”. Wystarczy jednak
podważyć kilka podstawowych założeń, a cała logiczna konstrukcja jego
rozumowania zaczyna się chwiać i okazuje się mieć wiele słabych punktów.
Niemniej, jak to bywa w dzisiejszym świecie kultury
politycznej, czy też poprawności politycznej, możemy zaobserwować elementarne a
kompletne kretynizmy lansowane w imię rzekomego postępu, których nikt nie śmie
skrytykować, bo żaden polityk nie chce wyjść na owego postępu wroga. Tak samo
było przy wprowadzaniu prohibicji w Stanach Zjednoczonych. Katastrofalne skutki
tego „szlachetnego” posunięcia były do przewidzenia, ale żaden polityk nie
śmiał występować jako obrońca picia wódki. Dlatego od czasu do czasu musi się
pojawić polityk, który z racji tej, że nie zależy mu na uznaniu establishmentu,
może sobie pozwolić na powiedzeniu kilku słów prawdy. Takim politykiem był
Andrzej Lepper, który wśród steku populistycznych bzdur potrafił trafnie
zdiagnozować charakter „prywatyzacji po polsku”, takim był Leszek Moczulski,
który publicznie „rozszyfrował” skrót prekursorki SLD, czyli PZPR jako „płatni
zdrajcy, pachołki Rosji”. Takim politykiem jest Nigel Farage, Brytyjski
eurosceptyk, który nęka prominentów Unii Europejskiej swoją krytyką. Prawdopodobnie
takim pajacem, który może pozwolić sobie na wszystko, bo mu na poklasku
gawiedzi nie zależy, będzie Janusz Korwin-Mikke.
Gdyby jednak ktoś na poważnie zaczął traktować tego polityka
jako wyrocznię we wszystkich sprawach, w których się wypowiada, to byłaby jakaś
potworna głupota i zaślepienie. Jego poglądy na rolę kobiet w społeczeństwie
(przy całym jego szacunku dla nich, oprócz feministek), wypowiedzi na temat
inwalidów czy tez cała jego koncepcja sprywatyzowania wszystkiego, włącznie z
instytucjami państwa, to utopia i to w dodatku utopia niepożądana.
Zaczynam od Korwina, a tymczasem chcę się zająć problemem
Unii Europejskiej. Idea Paneuropy nie narodziła się wśród niemieckich chadeków
po II wojnie światowej, ale dużo wcześniej. Tak naprawdę próba odrodzenia cesarstwa
rzymskiego przez królów niemieckich była przykładem myślenia w kategoriach
europejskiego uniwersalizmu. Idee
paneuropejskie istniały w dwudziestoleciu międzywojennym. Osobiście uważam, ze
zjednoczona Europa to nadal wspaniały pomysł, bo kontynent nasz chyba już
zasłużył na to, by się na nim nie lała krew jego mieszkańców. Współpraca
gospodarcza na partnerskich zasadach jest ideą jak najbardziej godną poparcia.
Uważam też, że otwarcie granic (Schengen) było posunięciem fantastycznym.
Swoboda podróżowania otworzyła przed Europejczykami wspaniałą możliwość wzajemnego
uczenia się od siebie i mam tu na myśli nie tylko programy wymiany studentów i
uczniów, ale najbardziej elementarną edukację wynikającą z doświadczenie
obcowania z innymi ludźmi. Tę ideę należy podtrzymywać i propagować.
Dlaczego jednak Unia Europejska entuzjazmu w wielu z nas
jakoś nie wzbudza? Dlaczego cieszymy się z ciętych wypowiedzi Nigela Farage’a i
ze zwycięstwa Korwina-Mikke? Dlaczego uroczystości rocznicowe wejścia Polski do
UE nie wywołują euforii, a ci, wśród których wywołują, robią na innych wrażenie
niespełna rozumu?
Mała dygresja. Cesarz Klaudiusz, jak pisze Swetoniusz,
dowiedziawszy się od swojego lekarza, że powstrzymywanie naturalnych gazów może
mieć fatalne skutki dla zdrowia, kazał czym prędzej publicznie obwieszczać tę
mądrość ludowi rzymskiemu. Jeżeli chce im się puścić bąka, to niech to bez skrępowania
robią, bo tak jest zdrowiej. Taki był cesarz Klaudiusz i tak się troszczył o
stan zdrowia swoich poddanych (no, za pryncypatu nie byli to teoretycznie
jeszcze poddani, ale obywatele).
Dygresja ta oczywiście nie napatoczyła się przypadkowo. Otóż
Komisja Europejska, czyli dyktatorski dyrektoriat Unii Europejskiej, ciało
przez nikogo nie wybierane, ani przed nikim nie odpowiedzialne, tak troszczy
się o zdrowie nas wszystkich, że osiąga to rozmiary absurdu. Ponieważ o
prawdziwy altruizm polityków trudno mi podejrzewać, mam poważne wątpliwości,
czy faktycznie w tych wszystkich dyrektywach zdrowie obywatela Unii jest takie
ważne. A właściwie to, co tych ludzi, k…, obchodzi moje zdrowie? No,
zrozumiałbym, gdyby problem tkwił w środkach, jakie Unia łoży na ochronę
zdrowia. Nie chce ich łożyć, więc podejmuje działania prewencyjne. Nie jestem
jednak pewien, czy w jakimkolwiek państwie Komisja Europejska dokłada do opieki
zdrowotnej.
Nie wiem, doprawdy nie wiem jak logicznie tłumaczyć
ograniczenia w handlu ziołami, czy zakazie wędzenia mięsa w naturalnym dymie.
Co takiego komisarza obchodzi, czy ktoś się truje papierosem mentolowym, czy
zwykłą machorką?
W odróżnieniu od Janusza Korwina-Mikke i Nigela Farage’a wważam,
że walka o ochronę środowiska i zapobieganie globalnemu ociepleniu to problemy
realne i ważne. Dlaczego jednak jeden typ żarówki zastępuje się innym, który
okazuje się wcale nie tak energooszczędny jak by się wydawało, a przy tym jest „niezniszczalny”,
tzn. dla środowiska naturalnego bardzo groźny, bo gdzieś te zużyte żarówki
trzeba przecież wyrzucać i składować do końca świata.
Hipokryzją do n-tej potęgi są opłaty, które można wnieść za
przyznanie większego limitu emisji spalin. Nie chodzi więc o to, żeby tych
spalin nie było, bo wtedy wszystkim narzucono by te same ograniczenia i
wymagano by bezwzględnego ich przestrzegania, ale o to, żeby wyciągnąć
pieniądze od państw bogatszych, a państwa biedniejsze skazać na energetyczne
bankructwo.
Kilka lat temu z powodu decyzji unijnych pozamykano w Polsce
znaczną liczbę cukrowni. Rezultatem jest cukier z importu (np. z Niemiec) na
naszych półkach sklepowych. W imię czego dokonano tego kroku? Nie widzę tu ani
problemu środowiska naturalnego, ani zdrowotnego, bo ci, co cukier jedzą i tak
go sobie nie odmawiają. Pięknoduchy i eurooszołomy każą wyzbyć się egoizmu
narodowego i poświęcić się dla wspólnej sprawy. Czasami ludzie są gotowi to
nawet zrobić, ale tutaj znowu nie ma takiego wspólnego celu, który by do nich
przemawiał. Konkurencja z USA i Chinami? Wolne żarty! Panie, ja mieszkam w
Łapach, gdzie zamknęli mi cukrownię i wywalili mnie z roboty. Co mi tam Ameryka
czy Chiny! Wystarczy porozmawiać właśnie z pracownikami cukrowni, z rybakami,
ze stoczniowcami i wyjdzie na to, że Unia wyszła im bokiem.
Podkreślam jednak, że nadal jestem entuzjastą jedności
europejskiej, choć raczej na zasadzie Hanzy, a nie uniwersalnego cesarstwa.
Unia Europejska w obecnym kształcie to twór przedziwny. Wydaje
się, że w sferze obyczajowej i socjalnej kieruje się ideologią lewicową (czy
też raczej lewacką, jakby to określili komuniści w latach 70. XX w.), zaś w
polityce gospodarczej jej prominenci mają usta pełne wolnego rynku i
konkurencji, podczas gdy w rzeczywistości działają w interesie najsilniejszych
korporacji. Trudno jest bowiem wierzyć, że zamykanie całych gałęzi w niektórych
krajach służy czemukolwiek innemu, jak wzmacnianiu firm zajmujących się podobną
działalnością w innych. Zdaję sobie sprawę, że tak mówią zwolennicy teorii
spiskowych, ale w świecie, w którym gra się o naprawdę wysokie stawki, trudno
nie wierzyć w zmowy, lobbing i wykorzystywanie świata polityki w celu
osiągnięcia korzyści biznesowych. To jest po prostu normalne, a wiara w
nieskazitelność i dobrą wolę wszystkich polityków unijnych, byłaby wielką
naiwnością.
Istnienie tak niedemokratycznego, a przy tym posiadającego
nieograniczoną władzę nad Europą, tworu jak Komisja Europejska, musi być
wielkim ułatwieniem dla wszelkiego rodzaju lobbystów, którzy nie muszą docierać
do każdego parlamentu narodowego z osobna (ciężka robota, przeku…., o
przepraszam, przekonać tylu posłów w tylu krajach), żeby uzyskać ustawę zgodną
z potrzebami swoich firm. Wystarczy dotrzeć do o wiele mniejszej liczby
komisarzy, którzy załatwią sprawę jednym pociągnięciem pióra i to od razu we
wszystkich krajach członkowskich. Uważam, że stworzenie Komisji Europejskiej
jako ciała wydającego dekrety (przepraszam, dyrektywy) stojące przed prawem
krajowym było posunięciem genialnym w swojej prostocie. Może to i spiskowa
teoria dziejów, ale jeśli wszystko to nie jest prawdą, to jak takim komisarzom
w ogóle przychodzą pewne pomysły do głowy? Skąd w ogóle taki zalążek pomysłu,
żeby zakazać wędzenia w dymie, ale nie zająknąć się o malowaniu mięsa
chemicznym świństwem mającym owo wędzenie zastąpić?
Jeżeli Unia Europejska dalej będzie brnąć w kierunku osłabiania
przemysłu w mniejszych krajach członkowskich, jeżeli nadal będzie się zajmowała
głupotami typu krzywizna ogórka, czy papierosy mentolowe (dlaczego akurat
mentolowe?), zdrowy rozsądek Europejczyków, nie mając żadnej możliwości
ujawnienia się i wpłynięcia na decyzje organów unijnych, przekształci się (a właściwie
już się przekształcił) w zgorzknienie i akty autodestrukcyjne w postaci wyborów
eurosceptyków i nacjonalistów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz