Swego czasu namiętnie dyskutowałem ze znajomymi zwolennikami
PiSu. Ponieważ przede wszystkim interesuje mnie skuteczność w działaniach
politycznych, krytykowałem sposób prowadzenia polityki przez braci Kaczyńskich,
który jednoznacznie antagonizował całe wielkie grupy społeczeństwa, przez co
niemożliwym było przyciągnięcie większej liczby wyborców na stronę tej partii.
Osobiście jej zwolennikiem nigdy nie byłem i nie jestem, bo nie uważam życia w
wiecznym poczuciu zagrożenia za coś wartego rozpowszechniania, tak samo jak nie
chcę, żeby Polska była katolicką teokracją, ale były pewne elementy w polityce
tej partii, które nawet mogły być pozytywne, np. większa stanowczość w
pilnowaniu polskich interesów w Unii Europejskiej (z tym, że oprócz
buńczucznych deklaracji PiSowi to też jakoś nie wychodziło). Ponieważ
generalnie lubię ludzi i w każdym potrafię dostrzec coś pozytywnego, a moi
pisowscy znajomi, oprócz tego że są swego rodzaju fanatykami, prywatnie są
całkiem normalnymi i sympatycznymi ludźmi, więc dyskutowałem z nimi na temat
sposobu prowadzenia polityki przez ich prezesa w sposób życzliwy.
Zwolennicy PiSu często skarżyli się, że media przedstawiają
ich prezesa oraz całe ugrupowanie w złym świetle, że robią z nich idiotów
itd,., itp. Z całą pewnością sympatie mainstreamowych dziennikarzy są często
tak wyraźne, że wywiady przez nich przeprowadzane to często żałosny spektakl
próby ośmieszenia każdego, kto ma nieco inne poglądy od ich własnych (tych
„oświeconych”, jak im się pewnie wydaje). Tragedia polskich mediów polega na
tym, że dziennikarze „niezależni” nie reprezentują pod tym względem żadnej
pozytywnej przeciwwagi, ponieważ ich poglądy polityczne również są widoczne w
każdym pytaniu. Nie masz więc obiektywizmu w polskim dziennikarstwie i szaty
rozdzierać by próżno.
Otóż media mainstreamowe może i faktycznie PiSowi życzliwe
nigdy nie były, ale też politycy PiS dostarczali im tyle materiału
ośmieszającego samych siebie, że owi „reżimowi” dziennikarze nie musieli się
nawet zbytnio starać. Pisowcy skarżyli się, że one wybiórczo pokazują to, co
można krytykować, a przez to do społeczeństwa nie dociera np. ich wspaniały
program gospodarczy, bo media nie pokazują pisowskich ekonomistów i nie pozwalają
im pokazać pozytywnego programu, skupiając się na lustracji, a potem na
Smoleńsku, obronie krzyża itd. itp. Pewnie tak było i jest, ale można zadać
pytanie kogo obchodzi nawet najlepszy program gospodarczy, jeżeli mielibyśmy
żyć w stanie wiecznie podsycanej paranoi.
Nie oszukujmy się. Ilu wyborców faktycznie studiuje programy
partii, na które będzie głosował? Ilu jest takich, którzy czytają wszystkie
programy, żeby potem sobie z nich wybrać ten, który im odpowiada. Śmiem
twierdzić, że takich ludzi po prostu nie ma! Głosujemy najczęściej kierując się
emocjami na partię, którą popieramy na podstawie dość ogólnych haseł, a nie w
wyniku świadomej analizy programu. Tak jest zresztą wszędzie i to jest niestety
bardzo słaby punkt demokracji jako systemu wyłaniania najlepszej władzy.
W dyskusjach ze znajomymi zwolennikami PiSu podkreślałem, że
rzucanie gromów na znaczna część społeczeństwa z pewnością nie przysporzy tej
partii wyborców, że nabzdyczenei się w swoim poczuciu moralnej wyższości też
nie wróży przyciągnięcia nowych ludzi. Obraz PiSu w oczach wielu obywateli
naszego kraju to jakaś potworna groteska, choć wiem, że nie wszyscy są do końca
tacy straszni, i choć w jakimś stopniu przyczyniły się do tego media, nie można
zaprzeczyć, że pokazane przez nie kretyńskie wypowiedzi tego czy innego
polityka tej partii, zdarzyły się naprawdę.
Wspominam o tym PiSie, ponieważ ostatnio dyskutuję z panią
profesor Małgorzatą Kowalską, która startowała w wyborach do Parlamentu
Europejskiego z list Twojego Ruchu Europa Plus, czyli partii, która była lepiej
rozpoznawalna jako Ruch Palikota.
Klęska TREP w wyborach do Parlamentu Europejskiego
specjalnie mnie nie zdziwiła, choć myślałem, że jednak zyskają większe
poparcie. Image, jaki wyrobił sobie (a może zrobiły to media) Janusz Palikot,
to antyklerykał walczący o prawa gejów i przedkładający interes Unii
Europejskiej nad interes Polski, a przy tym podający się za lewicę. Ponieważ
pomimo raczej mieszczańskich polgądów mam pewien sentyment do tradycji
lewicowej, zwłaszcza przedwojennego PPSu, jestem nieco przewrażliwiony na
punkcie zmiany pola semantycznego samego przymiotnika „lewicowy”.
Otóż partie socjalistyczne rozwinęły swoją działalność w XIX
wieku w imię przebudowania społeczeństwa w interesie klasy robotniczej, czyli
grupy wykorzystywanej („wyzyskiwanej”) przez kapitalistów. Osobiście jestem
zwolennikiem kapitalizmu, ponieważ wierzę, że egoizm w granicach rozsądku jest
motorem postępu, ale ponieważ czasami trudno zachować te granice rozsądku,
dobrze by było, żeby istniała właśnie lewica (w tym związki zawodowe), dzięki
której pracownik nie byłby traktowany jak niewolnik. Socjaliści
dziewiętnastowieczni za punkt honoru postawili sobie pociągnięcie za sobą mas.
Nie oszukujmy się, ideologie wymyślają inteligenci. Jeżeli jednak nie pociągają
za sobą mas, wtedy ich grupy pozostają groteskowymi partiami kanapowymi, albo rozpolitykowanymi
kawiarnianymi kółkami dyskusyjnymi (w XIX wieku, bo dzisiaj w kawiarniach gada
się o pierdołach). Szli więc agitatorzy „w lud” i go pozyskiwali. Chyba, ze
zostali brutalnie pogonieni, ponieważ już wcześniej do owego ludu dotarli
agitatorzy innych partyj. Dobrze pamiętać, ze endecy byli bardzo aktywni w
środowisku robotniczym przełomu XIX i XX wieku. To jest właśnie znamienne –
politykom zależało, żeby bezpośrednio docierać do ludzi i wciągać ich do
swojego ruchu.
Pani Profesor, znajomość z którą zawarłem po tym, jak w
komentarzu do wpisu znajomej napisałem, że wielka szkoda, że kandyduje „od
Palikota”, bo przez to na pewno na nią nie zagłosuję, stwierdziła, że obecnie
nie ma takiej wielkiej grupy, jak dziewiętnastowieczni robotnicy przemysłowi,
do których lewicowi agitatorzy mogliby docierać. Uważam, że grupy
niezadowolonych z poczuciem wykluczenia są w Polsce bardzo liczne i wcale nie
musi to być klasowy monolit. Warto jednak zauważyć, że nad ich losem pochyla
się ksiądz Rydzyk w sowich mediach, a z partii politycznych jest to Prawo i
Sprawiedliwość. Politykom mówiącym o biedzie czy wyzysku, zarzuca się populizm,
ale powiedzmy sobie szczerze – w demokracji prawo do istnienia mają tylko
partie populistyczne, ponieważ w demokracji kolekcjonuje się głosy populusu,
więc trzeba mu mówić to, co chce usłyszeć. Problem oczywiście w tym, że partia
musi utrafić w to, co ten populus usłyszeć chce, a nie jest to sztuka łatwa.
Partie polityczne są trochę jak artyści. Wszyscy mają
poczucie własnej wspaniałości, ale to publiczność w końcu ocenia. Oczywiście
publiczność może mieć kiepski gust i dlatego więcej mamy w Polsce słuchaczy
disco-polo niż Pendereckiego. Tak samo jest w polityce. Niektóre partie tak
bardzo boją się łatki populizmu, że praktycznie straciły cechy nadające im
jakąś wyraźną tożsamość. Kto tak naprawdę wie o co chodzi SLD? Przecież nie
chcą przywrócić socjalizmu, nie chcą nacjonalizować przemysłu, a w imię
stabilności budżetu gotowi są tak samo jak PO czy każda inna partia na każde
posunięcie godzące w kieszeń obywatela. Może SLD ma jakiś lewicowy program, ale
nikt go nie czyta i nie przeczyta. Ta partia nadal się będzie kojarzyć z PZPR
(może młodym już nie, bo nie pamiętają PRLu) i tak naprawdę w ogóle nie wiadomo
po co istnieje.
Ruch Palikota miał stanowić dla postkomunistycznego betonu z
SLD jakąś alternatywę, ale Janusz Palikot, milioner i kapitalista jako lider
lewicy walczącej o interesy klasy pracującej? Wolne żarty. Nie wiem, czy Twój Ruch
ma jakiś program gospodarczy i socjalny, bo media go nie pokazują, a sam
dociekał nie będę, podobnie jak 99,99% wyborców. Gdyby ktoś przeprowadził sondę
uliczną i spytał stu przypadkowych przechodniów z czym im się kojarzy Janusz
Palikot i Twój Ruch, myślę, że odpowiedzią byłby atak na Kościół, walka o prawa
gejów i lesbijek i może jeszcze ktoś by sobie przypomniał postulat legalizacji
marihuany.
Postawiłem złośliwą tezę, że tego typu salonowa „lewica”,
ponieważ z robotnikami i bezrobotnymi nie ma nic wspólnego i mieć chyba nie
chce, musiała sobie znaleźć innych wykluczonych, o których prawa będzie
walczyć, więc wyeksponowała prawa osób homoseksualnych. Ta kwestia, jak
osobiście uważam, jest ważna i wcześniej czy później trzeba ją będzie
rozwiązać, ale wymaga jeszcze co najmniej kilku lat systematycznej pracy u
podstaw, choćby dotarcia do środowisk robotniczych i przekonania ich, że geje i
lesbijki są ludźmi, którzy mają prawo otwarcie pokazywać swoją orientację, mają
prawo do godności i miłości takiej, jaką preferują. To jest ciężka praca, ale
bez jej podjęcia nie ma co się dziwić, że młodzież ze środowisk robotniczych i
bezrobotnych przejmują neonaziści.
Pani Profesor zarzuciła mi złą wolę i malowanie groteskowego
obrazu Palikota i jego partii, ponieważ nawet Robert Biedroń czy Anna Grodzka
nie stawiają kwestii gejowskiej na pierwszym miejscu.. Zarzut złej woli jest w
jakiejś części uzasadniony, ponieważ od początku nie ukrywałem, że zwolennikiem
hucpiarza i błazna Palikota nie jestem, ale to nie ja robię z TW groteskę. Z
pewnością robią to media, które żywią się sensacją i zawsze będą eksponować
rzeczy szokujące a śmieszne. Dodatkowym czynnikiem jest i to, że podobnie jak w
przypadku PiSu, dziennikarze nie muszą się specjalnie wysilać, żeby Ruch
Palikota (bo przecież nie mój) ośmieszyć. Wystarczyło obejrzeć pierwszy spot
przed wyborami do PE (ten, który był nawet śmieszniejszy od kabaretowego występu
nt. dojścia PiSu do władzy, z tym że w odróżnieniu od kabaretu był po prostu
chamski), tak samo jak spoty poszczególnych kandydatów. Nie, nikt nie musiał z
TW robić groteski. Ona została pracowicie przygotowana i wyeksponowana przez
własnych działaczy tej partii.
Odejdźmy na moment od Ruchu Paikota czy PiSu. Problem jest
bowiem natury ogólniejszej. Już kilka lat temu pisałem, że w Polsce partie
polityczne są kadrowe i nie zabiegają o powiększenie liczby swoich członków.
Owszem, czasami starają się kogoś pozyskać, ale jest to przeważnie człowiek o
znanym nazwisku, takim, które dobrze by wyglądało na liście wyborczej partii,
takim, którym można się pochwalić (patrzcie, oto wielki lekarz, wielki uczony,
wielki aktor, wielki sportowiec jest z nami). O szarego obywatela nikt nie
zabiega i chyba wiem dlaczego. Gdyby takich szarych członków partii było dużo,
mogliby jeszcze narozrabiać i odsunąć od władzy nas, którzyśmy tę partię
zakładali przecież po to, żeby być w niej najważniejsi. Z wyborcami rozmawia
się praktycznie tylko przez media. Owszem robi się spotkania wyborcze, na które
przychodzą tylko naprawdę zainteresowani, ale żadnego innego działania w celu
trwałego pozyskania elektoratu (oprócz okresów przedwyborczych) nie widać. „Populiści”
potrafią jakoś zagospodarować ludzi starszych, którzy za to gotowi im są oddać
resztki swojej głodowej emerytury. Neonaziści potrafią dotrzeć do „ziomów z
osiedla”, którzy nie widzą dla siebie perspektyw.
Lewica nie potrafi, bo uważa, że nie ma do kogo. Ba, nie
tylko nie potrafi. Można odnieść wrażenie, że w ogóle nie chce, bo woli na te
grupy huknąć z góry, że rasiści, że faszyści i ciemnogród. My oświeceni
będziemy bronić imigrantów (o których nie mają zielonego pojęcia, bo kierują
się kliszami i własnym teoretycznym modelem), mniejszości seksualnych (które
prostemu człowiekowi ledwo wiążącemu koniec z końcem kojarzą się raczej z
bogaczami, którzy już nie wiedzą co ze sobą zrobić z tego bogactwa) czy
popierać narkomanię.
To jest oczywiście uproszczenie, ale to nie jak stworzyłem
taki obraz! Tak postrzega się „lewicę”, której się nie chce prowadzić „pracy u
podstaw”.
Niedawno dyskutowaliśmy tez o tym, że młodzież dzisiejsza
się nie buntuje. Teza jest mniej więcej taka sama jak ta, ze wśród Polaków nie
ma wystarczającej aktywności społecznej na poziomie sąsiedzkim, osiedlowym itd.
Lewicowi intelektualiści nie chcą dostrzec, że zwycięstwo Janusza Korwina-Mikke
w wyborach do PE to jest właśnie objaw buntu młodzieży. A, że jest to młodzież
o innych poglądach, niż lewicowych intelektualistów, to już jakoś do „prawdziwego
młodzieżowego buntu” nie pasuje. Znam ludzi, którzy są bardzo aktywni
społecznie, tylko że akurat działają przy swoich parafiach. Organizują festyny
rodzinne, wycieczki dla dzieci i dorosłych, punkty informacyjne dla
bezrobotnych itd. Tylko, że to nie jest aktywność, którą by lewica pochwalała.
(Mnie osobiście też nie jest z nimi po drodze ze względu na światopogląd).
Lewica w Polsce jest nijaka i nie umie niczego zaoferować.
Nie umie też dotrzeć do odpowiedniej liczby wyborców, żeby móc myśleć o
zagrożeniu układowi POPiS. Żeby coś takiego w ogóle planować, trzeba w to
włożyć dużo pracy, po pierwsze konceptualnej, ale potem żmudnej „pracy
organicznej”. Na razie na to się nie zanosi. Przewiduję, że po fali prawicowych
przegięć, których początek już dziś obserwujemy, lewica odrodzi się za jakieś
10-20 lat, jako objaw buntu młodzieży, kiedy dzisiejsi zwolennicy KNP będą już
dostatecznie skompromitowanymi grubasami w średnim wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz