wtorek, 3 czerwca 2014

Klęska Palikota, prawicowy bunt młodzieżowy i nijakość lewicy



Swego czasu namiętnie dyskutowałem ze znajomymi zwolennikami PiSu. Ponieważ przede wszystkim interesuje mnie skuteczność w działaniach politycznych, krytykowałem sposób prowadzenia polityki przez braci Kaczyńskich, który jednoznacznie antagonizował całe wielkie grupy społeczeństwa, przez co niemożliwym było przyciągnięcie większej liczby wyborców na stronę tej partii. Osobiście jej zwolennikiem nigdy nie byłem i nie jestem, bo nie uważam życia w wiecznym poczuciu zagrożenia za coś wartego rozpowszechniania, tak samo jak nie chcę, żeby Polska była katolicką teokracją, ale były pewne elementy w polityce tej partii, które nawet mogły być pozytywne, np. większa stanowczość w pilnowaniu polskich interesów w Unii Europejskiej (z tym, że oprócz buńczucznych deklaracji PiSowi to też jakoś nie wychodziło). Ponieważ generalnie lubię ludzi i w każdym potrafię dostrzec coś pozytywnego, a moi pisowscy znajomi, oprócz tego że są swego rodzaju fanatykami, prywatnie są całkiem normalnymi i sympatycznymi ludźmi, więc dyskutowałem z nimi na temat sposobu prowadzenia polityki przez ich prezesa w sposób życzliwy.

Zwolennicy PiSu często skarżyli się, że media przedstawiają ich prezesa oraz całe ugrupowanie w złym świetle, że robią z nich idiotów itd,., itp. Z całą pewnością sympatie mainstreamowych dziennikarzy są często tak wyraźne, że wywiady przez nich przeprowadzane to często żałosny spektakl próby ośmieszenia każdego, kto ma nieco inne poglądy od ich własnych (tych „oświeconych”, jak im się pewnie wydaje). Tragedia polskich mediów polega na tym, że dziennikarze „niezależni” nie reprezentują pod tym względem żadnej pozytywnej przeciwwagi, ponieważ ich poglądy polityczne również są widoczne w każdym pytaniu. Nie masz więc obiektywizmu w polskim dziennikarstwie i szaty rozdzierać by próżno.

Otóż media mainstreamowe może i faktycznie PiSowi życzliwe nigdy nie były, ale też politycy PiS dostarczali im tyle materiału ośmieszającego samych siebie, że owi „reżimowi” dziennikarze nie musieli się nawet zbytnio starać. Pisowcy skarżyli się, że one wybiórczo pokazują to, co można krytykować, a przez to do społeczeństwa nie dociera np. ich wspaniały program gospodarczy, bo media nie pokazują pisowskich ekonomistów i nie pozwalają im pokazać pozytywnego programu, skupiając się na lustracji, a potem na Smoleńsku, obronie krzyża itd. itp. Pewnie tak było i jest, ale można zadać pytanie kogo obchodzi nawet najlepszy program gospodarczy, jeżeli mielibyśmy żyć w stanie wiecznie podsycanej paranoi.

Nie oszukujmy się. Ilu wyborców faktycznie studiuje programy partii, na które będzie głosował? Ilu jest takich, którzy czytają wszystkie programy, żeby potem sobie z nich wybrać ten, który im odpowiada. Śmiem twierdzić, że takich ludzi po prostu nie ma! Głosujemy najczęściej kierując się emocjami na partię, którą popieramy na podstawie dość ogólnych haseł, a nie w wyniku świadomej analizy programu. Tak jest zresztą wszędzie i to jest niestety bardzo słaby punkt demokracji jako systemu wyłaniania najlepszej władzy.

W dyskusjach ze znajomymi zwolennikami PiSu podkreślałem, że rzucanie gromów na znaczna część społeczeństwa z pewnością nie przysporzy tej partii wyborców, że nabzdyczenei się w swoim poczuciu moralnej wyższości też nie wróży przyciągnięcia nowych ludzi. Obraz PiSu w oczach wielu obywateli naszego kraju to jakaś potworna groteska, choć wiem, że nie wszyscy są do końca tacy straszni, i choć w jakimś stopniu przyczyniły się do tego media, nie można zaprzeczyć, że pokazane przez nie kretyńskie wypowiedzi tego czy innego polityka tej partii, zdarzyły się naprawdę.

Wspominam o tym PiSie, ponieważ ostatnio dyskutuję z panią profesor Małgorzatą Kowalską, która startowała w wyborach do Parlamentu Europejskiego z list Twojego Ruchu Europa Plus, czyli partii, która była lepiej rozpoznawalna jako Ruch Palikota.

Klęska TREP w wyborach do Parlamentu Europejskiego specjalnie mnie nie zdziwiła, choć myślałem, że jednak zyskają większe poparcie. Image, jaki wyrobił sobie (a może zrobiły to media) Janusz Palikot, to antyklerykał walczący o prawa gejów i przedkładający interes Unii Europejskiej nad interes Polski, a przy tym podający się za lewicę. Ponieważ pomimo raczej mieszczańskich polgądów mam pewien sentyment do tradycji lewicowej, zwłaszcza przedwojennego PPSu, jestem nieco przewrażliwiony na punkcie zmiany pola semantycznego samego przymiotnika „lewicowy”.

Otóż partie socjalistyczne rozwinęły swoją działalność w XIX wieku w imię przebudowania społeczeństwa w interesie klasy robotniczej, czyli grupy wykorzystywanej („wyzyskiwanej”) przez kapitalistów. Osobiście jestem zwolennikiem kapitalizmu, ponieważ wierzę, że egoizm w granicach rozsądku jest motorem postępu, ale ponieważ czasami trudno zachować te granice rozsądku, dobrze by było, żeby istniała właśnie lewica (w tym związki zawodowe), dzięki której pracownik nie byłby traktowany jak niewolnik. Socjaliści dziewiętnastowieczni za punkt honoru postawili sobie pociągnięcie za sobą mas. Nie oszukujmy się, ideologie wymyślają inteligenci. Jeżeli jednak nie pociągają za sobą mas, wtedy ich grupy pozostają groteskowymi partiami kanapowymi, albo rozpolitykowanymi kawiarnianymi kółkami dyskusyjnymi (w XIX wieku, bo dzisiaj w kawiarniach gada się o pierdołach). Szli więc agitatorzy „w lud” i go pozyskiwali. Chyba, ze zostali brutalnie pogonieni, ponieważ już wcześniej do owego ludu dotarli agitatorzy innych partyj. Dobrze pamiętać, ze endecy byli bardzo aktywni w środowisku robotniczym przełomu XIX i XX wieku. To jest właśnie znamienne – politykom zależało, żeby bezpośrednio docierać do ludzi i wciągać ich do swojego ruchu.

Pani Profesor, znajomość z którą zawarłem po tym, jak w komentarzu do wpisu znajomej napisałem, że wielka szkoda, że kandyduje „od Palikota”, bo przez to na pewno na nią nie zagłosuję, stwierdziła, że obecnie nie ma takiej wielkiej grupy, jak dziewiętnastowieczni robotnicy przemysłowi, do których lewicowi agitatorzy mogliby docierać. Uważam, że grupy niezadowolonych z poczuciem wykluczenia są w Polsce bardzo liczne i wcale nie musi to być klasowy monolit. Warto jednak zauważyć, że nad ich losem pochyla się ksiądz Rydzyk w sowich mediach, a z partii politycznych jest to Prawo i Sprawiedliwość. Politykom mówiącym o biedzie czy wyzysku, zarzuca się populizm, ale powiedzmy sobie szczerze – w demokracji prawo do istnienia mają tylko partie populistyczne, ponieważ w demokracji kolekcjonuje się głosy populusu, więc trzeba mu mówić to, co chce usłyszeć. Problem oczywiście w tym, że partia musi utrafić w to, co ten populus usłyszeć chce, a nie jest to sztuka łatwa.

Partie polityczne są trochę jak artyści. Wszyscy mają poczucie własnej wspaniałości, ale to publiczność w końcu ocenia. Oczywiście publiczność może mieć kiepski gust i dlatego więcej mamy w Polsce słuchaczy disco-polo niż Pendereckiego. Tak samo jest w polityce. Niektóre partie tak bardzo boją się łatki populizmu, że praktycznie straciły cechy nadające im jakąś wyraźną tożsamość. Kto tak naprawdę wie o co chodzi SLD? Przecież nie chcą przywrócić socjalizmu, nie chcą nacjonalizować przemysłu, a w imię stabilności budżetu gotowi są tak samo jak PO czy każda inna partia na każde posunięcie godzące w kieszeń obywatela. Może SLD ma jakiś lewicowy program, ale nikt go nie czyta i nie przeczyta. Ta partia nadal się będzie kojarzyć z PZPR (może młodym już nie, bo nie pamiętają PRLu) i tak naprawdę w ogóle nie wiadomo po co istnieje.

Ruch Palikota miał stanowić dla postkomunistycznego betonu z SLD jakąś alternatywę, ale Janusz Palikot, milioner i kapitalista jako lider lewicy walczącej o interesy klasy pracującej? Wolne żarty. Nie wiem, czy Twój Ruch ma jakiś program gospodarczy i socjalny, bo media go nie pokazują, a sam dociekał nie będę, podobnie jak 99,99% wyborców. Gdyby ktoś przeprowadził sondę uliczną i spytał stu przypadkowych przechodniów z czym im się kojarzy Janusz Palikot i Twój Ruch, myślę, że odpowiedzią byłby atak na Kościół, walka o prawa gejów i lesbijek i może jeszcze ktoś by sobie przypomniał postulat legalizacji marihuany.

Postawiłem złośliwą tezę, że tego typu salonowa „lewica”, ponieważ z robotnikami i bezrobotnymi nie ma nic wspólnego i mieć chyba nie chce, musiała sobie znaleźć innych wykluczonych, o których prawa będzie walczyć, więc wyeksponowała prawa osób homoseksualnych. Ta kwestia, jak osobiście uważam, jest ważna i wcześniej czy później trzeba ją będzie rozwiązać, ale wymaga jeszcze co najmniej kilku lat systematycznej pracy u podstaw, choćby dotarcia do środowisk robotniczych i przekonania ich, że geje i lesbijki są ludźmi, którzy mają prawo otwarcie pokazywać swoją orientację, mają prawo do godności i miłości takiej, jaką preferują. To jest ciężka praca, ale bez jej podjęcia nie ma co się dziwić, że młodzież ze środowisk robotniczych i bezrobotnych przejmują neonaziści.

Pani Profesor zarzuciła mi złą wolę i malowanie groteskowego obrazu Palikota i jego partii, ponieważ nawet Robert Biedroń czy Anna Grodzka nie stawiają kwestii gejowskiej na pierwszym miejscu.. Zarzut złej woli jest w jakiejś części uzasadniony, ponieważ od początku nie ukrywałem, że zwolennikiem hucpiarza i błazna Palikota nie jestem, ale to nie ja robię z TW groteskę. Z pewnością robią to media, które żywią się sensacją i zawsze będą eksponować rzeczy szokujące a śmieszne. Dodatkowym czynnikiem jest i to, że podobnie jak w przypadku PiSu, dziennikarze nie muszą się specjalnie wysilać, żeby Ruch Palikota (bo przecież nie mój) ośmieszyć. Wystarczyło obejrzeć pierwszy spot przed wyborami do PE (ten, który był nawet śmieszniejszy od kabaretowego występu nt. dojścia PiSu do władzy, z tym że w odróżnieniu od kabaretu był po prostu chamski), tak samo jak spoty poszczególnych kandydatów. Nie, nikt nie musiał z TW robić groteski. Ona została pracowicie przygotowana i wyeksponowana przez własnych działaczy tej partii.

Odejdźmy na moment od Ruchu Paikota czy PiSu. Problem jest bowiem natury ogólniejszej. Już kilka lat temu pisałem, że w Polsce partie polityczne są kadrowe i nie zabiegają o powiększenie liczby swoich członków. Owszem, czasami starają się kogoś pozyskać, ale jest to przeważnie człowiek o znanym nazwisku, takim, które dobrze by wyglądało na liście wyborczej partii, takim, którym można się pochwalić (patrzcie, oto wielki lekarz, wielki uczony, wielki aktor, wielki sportowiec jest z nami). O szarego obywatela nikt nie zabiega i chyba wiem dlaczego. Gdyby takich szarych członków partii było dużo, mogliby jeszcze narozrabiać i odsunąć od władzy nas, którzyśmy tę partię zakładali przecież po to, żeby być w niej najważniejsi. Z wyborcami rozmawia się praktycznie tylko przez media. Owszem robi się spotkania wyborcze, na które przychodzą tylko naprawdę zainteresowani, ale żadnego innego działania w celu trwałego pozyskania elektoratu (oprócz okresów przedwyborczych) nie widać. „Populiści” potrafią jakoś zagospodarować ludzi starszych, którzy za to gotowi im są oddać resztki swojej głodowej emerytury. Neonaziści potrafią dotrzeć do „ziomów z osiedla”, którzy nie widzą dla siebie perspektyw.

Lewica nie potrafi, bo uważa, że nie ma do kogo. Ba, nie tylko nie potrafi. Można odnieść wrażenie, że w ogóle nie chce, bo woli na te grupy huknąć z góry, że rasiści, że faszyści i ciemnogród. My oświeceni będziemy bronić imigrantów (o których nie mają zielonego pojęcia, bo kierują się kliszami i własnym teoretycznym modelem), mniejszości seksualnych (które prostemu człowiekowi ledwo wiążącemu koniec z końcem kojarzą się raczej z bogaczami, którzy już nie wiedzą co ze sobą zrobić z tego bogactwa) czy popierać narkomanię.

To jest oczywiście uproszczenie, ale to nie jak stworzyłem taki obraz! Tak postrzega się „lewicę”, której się nie chce prowadzić „pracy u podstaw”.

Niedawno dyskutowaliśmy tez o tym, że młodzież dzisiejsza się nie buntuje. Teza jest mniej więcej taka sama jak ta, ze wśród Polaków nie ma wystarczającej aktywności społecznej na poziomie sąsiedzkim, osiedlowym itd. Lewicowi intelektualiści nie chcą dostrzec, że zwycięstwo Janusza Korwina-Mikke w wyborach do PE to jest właśnie objaw buntu młodzieży. A, że jest to młodzież o innych poglądach, niż lewicowych intelektualistów, to już jakoś do „prawdziwego młodzieżowego buntu” nie pasuje. Znam ludzi, którzy są bardzo aktywni społecznie, tylko że akurat działają przy swoich parafiach. Organizują festyny rodzinne, wycieczki dla dzieci i dorosłych, punkty informacyjne dla bezrobotnych itd. Tylko, że to nie jest aktywność, którą by lewica pochwalała. (Mnie osobiście też nie jest z nimi po drodze ze względu na światopogląd).

Lewica w Polsce jest nijaka i nie umie niczego zaoferować. Nie umie też dotrzeć do odpowiedniej liczby wyborców, żeby móc myśleć o zagrożeniu układowi POPiS. Żeby coś takiego w ogóle planować, trzeba w to włożyć dużo pracy, po pierwsze konceptualnej, ale potem żmudnej „pracy organicznej”. Na razie na to się nie zanosi. Przewiduję, że po fali prawicowych przegięć, których początek już dziś obserwujemy, lewica odrodzi się za jakieś 10-20 lat, jako objaw buntu młodzieży, kiedy dzisiejsi zwolennicy KNP będą już dostatecznie skompromitowanymi grubasami w średnim wieku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz