wtorek, 13 stycznia 2009

Śmierć reżysera (8)

Dziś ósma część opowiadania. Umieszczam ją dopiero po północy, bo zaczęła się już normalna praca, a po pracy jeszcze dodatkowe zajęcia.

Śmierć reżysera (8)

– Jaką rolę w tej twojej karierze filmowej odegrała Cynthia? – spytał posterunkowy Woo.
Falcon zawahał się, ale w końcu zaczął mówić.
– Cynthia przynosiła całe stosy opowiadań, a często gotowych scenariuszy. To była niesamowita dziewczyna. Chodziła po różnych spelunach, żeby, jak mówiła, ćwiczyć swoje umiejętności aktorskie. Przebierała się albo za postrzeloną artystkę, za bizneswoman, albo za znudzoną żonę jakiegoś bogatego dupka, która szuka przygód. To ją kręciło. Przy tym z każdej takiej wyprawy coś przynosiła. Najczęściej wiadomości o tym, co się robi w wielkich studiach. Czasami przyprowadzała jakiegoś frajera, który wykonywał dla nas jakąś robotę za bezcen. Myśmy po prostu cięli koszty na wszystkim, co się dało. Inaczej dawno by nas już tutaj nie było.
– Czy mówi ci coś nazwisko Leszek Karpiel? – spytał porucznik Parson strasznie się krzywiąc przy wymowie tego obcego nazwiska.
– Nie, człowieku, pierwsze słyszę – odpowiedział Falcon. Parson znał się na ludziach. Ponad dwudziestoletnie doświadczenie pracy w policji wyrobiło w nim intuicję, która nigdy go nie zwodziła. Teraz też wiedział, że Falcon nie kłamie.
– Ty, Gilbert, jesteś bezbłędny! Ukradłeś człowiekowi pomysł na scenariusz. Właściwie przepisałeś jego opowiadanie, wprowadzając nieznaczne zmiany, i nawet nie zapamiętałeś jego nazwiska. Oczywiście! Dla ciebie to był jakiś frajer, nieudacznik, który był skazany na porażkę. Za to ty widziałeś się zawsze w roli wielkiego reżysera. Wszystko jasne.
Falcon poczerwieniał na twarzy, ponieważ nawet przeróbka opowiadania autorstwa Karpiela nie była jego dziełem. Na potrzeby filmu tekst zaadoptowała sama Cynthia, która miała świetne wyczucie dialogu.
– Jak ona to robiła?
– Co? – ocknął się nieszczęsny reżyser.
– No jak zdobywała te scenariusze? – spytał Parson.
– Są takie miejsca w Hollywood, gdzie spotykają się różnego rodzaju ludzie filmu. Tam też pojawiają się frajerzy, którzy chcą się wkręcić do tego świata. Chcą wpaść komuś w oko, zawrzeć znajomość, w jakiś sposób zaistnieć. Cynthia bezbłędnie rozpoznawała kandydatów na aktorów, reżyserów czy scenarzystów. Tych ostatnich łatwo było poderwać, bo to przeważnie zakompleksione łajzy. Wobec pisarzy zawsze przyjmowała postawę pewnej siebie kobiety biznesu o szerokich koneksjach w świecie filmu. Do tej pewności siebie dodawała jednak dużą dawkę życzliwości. Taka przyjazna szefowa. Frajerzy od razu oddawali się jej pod opiekę. Ona niby to od niechcenia napomykała, że jak chcą to mogą jej przynieść jakiś scenariusz, albo opowiadanie do przejrzenia, a ona da to do oceny odpowiednim ludziom z branży.
– I co? Facet nigdy jej już nie widział na oczy?
– A nie! Cynthia była profesjonalna we wszystkim, co robiła, ale przede wszystkim doskonale grała swoją rolę. Gdyby się nie pojawiła na kolejnym spotkaniu, ktoś w końcu mógłby zacząć jej szukać, robić jakieś problemy, czy coś w tym stylu. Kserowaliśmy scenariusz, a ona go oddawała autorowi, mówiąc ze współczującą miną, że niestety jej fachowi koledzy ocenili jego pracę bardzo nisko. Wszystko w bardzo przyjaznym tonie. W końcu dawała człowiekowi radę, życzliwą ale stanowczą, żeby lepiej wracał do domu i do swojej poprzedniej pracy, bo do pisania dla filmu się raczej nie nadaje.
– Ale była z was para bydlaków. Nie tylko kradliście ludziom pomysły, ale jeszcze niszczyliście ich samoocenę. Ciekawe ilu popełniło samobójstwo z powodu „życzliwej” rady Cynthii. Tacy artyści to przecież wrażliwi ludzie.
– Parson, nie rozśmieszaj mnie – wydął wargi Gilbert Falcon. – Hollywood jest dla twardzieli. Tutaj mięczaki giną szybciej niż w Chicago w czasach Ala Capone. Krytycy codziennie zabijają ludzi skuteczniej niż gangsterzy ze spluwami. Tutaj trzeba umieć przetrwać.
– No tak, a ty to przecież umiesz doskonale – sarkastycznie wyrzucił z siebie Parson.
– Mnie, poruczniku – wtrącił posterunkowy Henry Woo, który do tej pory spokojnie przysłuchiwał się rozmowie Falcona ze swoim szefem – nie tak bardzo interesuje, ilu niedoszłych scenarzystów popełniło samobójstwo, ale ilu byłoby gotowych się zemścić na złodziejach swoich pomysłów.
– Według ilu ukradzionych scenariuszy nakręciliście filmy? – spytał Parson.
– Nie wiem, może z dziesięć – odpowiedział Falcon.
– I oczywiście nie pamiętasz żadnego z ich autorów?
– Już mówiłem, że nie ci ludzie mnie nie interesowali.
– A faktycznie, mówiłeś. I ja ci od siebie z kolei powiem, że gdyby któryś z tych ludzi chciał cię ukatrupić, to specjalnie bym cię nie żałował.
Falcon wstał i poszedł sobie nalać drinka.
– Poruczniku – Henry Woo zwrócił się do zwierzchnika. – Kiedy przyniosłem do pana opowiadanie tego Karpiela, przeprowadziłem już małe śledztwo.
– No, młody człowieku – odpowiedział Parson – wal śmiało.
– Tak, jak to przed chwilą wyznał pan Falcon, było wielu autorów oszukanych przez Cynthię Jay i przez niego. Zarówno Howard Spears, jak Joshua Blumstein korzystali ze scenariuszy pisanych przez profesjonalistów zrzeszonych w związku, co łatwo było sprawdzić. Tylko pan Falcon nie krępował się przedstawiać jako scenarzysta własnych filmów. W takim razie zemsta oszukanego pisarza powinna objąć jedynie Cynthię Jay i jego. Skąd więc kule z tego samego Glocka, kaliber 9 mm w głowach Spearsa i Blumsteina?
– No właśnie! Skąd? – wykrzyknął porucznik.
– Był tylko jeden film, przy którym pracowała cała czwórka. Joshua Blumstein jako producent, Howard Spears jako reżyser, a Gilbert Falcon jako scenarzysta i asystent reżysera, zaś Cynthia Jay grała główną rolę kobiecą. To był Hollywoodzki ojciec chrzestny z Cynthią w roli kochanki Roberta Colonny.
– Psiakrew! Chyba w końcu obejrzę to dzieło! – mruknął Parson.
– Dlatego właśnie przyniosłem panu opowiadanie tego Karpiela.
– Młody człowieku, mogłeś zaoszczędzić staremu szefowi całej tej nocnej eskapady do domu pana Falcona i opowiedzieć mi o tym w moim biurze.
– No tak, szefie, ale teraz dzięki panu Falconowi, wiem jak się dokładnie odbywała ta kradzież scenariuszy.
– Fajnie – odpowiedział Parson. – Jest tylko mały problem. Taki Leszek Karpiel spławiony przez piękną Cynthię mógł się rozpłynąć w ogromie przestrzeni naszego pięknego kraju, zmienić nazwisko, o ile w ogóle to było prawdziwe i teraz uderza przez nikogo nie rozpoznany, bo jak rozumiem, tylko Cynthia znała go osobiście.
– Ma pan w dużym stopniu rację – Woo przygotowywał miękkie lądowanie dla swojego szefa, zanim wykaże mu podstawowe błędy w rozumowaniu, – ale nikt przy zdrowych zmysłach nie wymyśliłby sobie pseudonimu artystycznego, którego nikt nie jest w stanie wymówić, a tym bardziej zapamiętać.
– No dobra, mądralo, więc załóżmy, że Karpiel to jego prawdziwe nazwisko, ale teraz może działać pod innym.
– Tak robią ludzie, którzy mają mentalność przestępcy, poruczniku – odpowiedział Woo, - a Karpiel to pisarz, który chciał zaistnieć, może więc już wcześniej próbował swoich sił w pisaniu?
– No, mów dalej, Woo, mów dalej. Patrząc na twoją zadowoloną z siebie gębę, wydaje mi się, że ty już dobrze wiesz, gdzie znaleźć naszego nieszczęsnego frajera.
– Jeżeli to on zabija ludzi związanych z Hollywoodzkim ojcem chrzestnym, to nie wiem, gdzie go obecnie szukać. Na pewno gdzieś na terenie Los Angeles. Wiem jednak, gdzie możemy zasięgnąć informacji o nim.
Parson patrzył pytająco, podobnie jak Mark Ruben i Gilbert Falcon. Dwaj policjanci przydzieleni do ochrony tego ostatniego nie przyłączyli się do tej manifestacji ciekawości, ponieważ korzystając z okazji obecności dwóch innych stróżów prawa, ucięli sobie drzemkę na siedząco.
Tymczasem posterunkowy Henry Woo wyciągnął z torby, którą miał na ramieniu, laptopa, rozłożył go, włączył, a po chwili postawił na ławie przed kanapą.
– Co to jest? – spytał Mark Ruben.
– To jest strona internetowa polskiego czasopisma Polish News, gdzie Leszek Karpiel pracuje jako reporter.
– Gdzie oni mają swoją siedzibę? – spytał porucznik Parson.
– Toronto w Kanadzie, Aleja Roncesvalles...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz