środa, 14 stycznia 2009

Śmierć reżysera (9)

Dziś odwiedzimy inny kraj wraz z bohaterem mojego opowiadania. Mam nadzieję, że prawdziwy redaktor naczelny, prawdziwego czasopisma polonijnego, którego redakcja mieści się w pobliżu miejsca akcji, nie obrazi się za wykorzystanie zbyt wielu szczegółów jego wyglądu zewnętrznego. Przecież wszelkie podobieństwa do osób prawdziwych są zupełnie, ale to zupełnie przypadkowe ;)

Śmierć reżysera (9)

– Słuchaj Gilbert – Parson zwrócił się do Falcona. – Nadal zależy nam, żeby cię nikt nie zastrzelił. Musisz więc współpracować, zgadzasz się.
– Mam was już serdecznie dosyć, ale zgadzam się. Złapcie tego świra i niech się już to wszystko skończy.
– Dobra. Posterunkowy Woo nie będzie cię od tej pory odstępował. Dwaj policjanci, którzy teraz chrapią na całe Los Angeles, będą cię nadal dyskretnie ochraniać, ale Henry będzie cały czas przy tobie, więc musisz wymyślić mu jakąś rolę. Nie wiem, możesz go przedstawiać jako obiecującego scenarzystę, albo aktora. Rób jak chcesz, ale masz się go trzymać.
– Jeżeli posterunkowy jest tak skuteczny, jak ci dwaj dyskretni, to niech nas Bóg ma w swojej opiece – żachnął się Mark Ruben. Przecież od razu było widać, że za nami jadą.
– No i dobrze – odciął się Parson. – Dzięki temu zabójca jeszcze nie zastrzelił twojego klienta. Widział gliniarzy i się do niego nie zbliżył.
– Fajnie w takim razie. Z tego punktu widzenia, na pewno masz rację – odpowiedział sarkastycznie Ruben.
– W porządku – Gilbert Falcon wreszcie doszedł do głosu - posterunkowy Woo będzie kolejnym chińskim aktorem mającym grać w scenach walki. Wezmę go dziś na plan, gdzie pokażę mu niby studio.
– Ja bym wolał, żeby mnie pan nie przedstawiał jako chińskiego aktora kung fu – odezwał się Henry Woo.
– Dlaczego? – zdziwił się Falcon – przecież w policji uczą was chyba jakichś sztuk walki, co?
– Nie chodzi o sztuki walki, ale o moją chińskość. Jestem piątym pokoleniem urodzonym i wychowanym w Stanach Zjednoczonych. Już mój ojciec nie mówił ani słowa po chińsku.
– No dobra, darujemy sobie tę chińszczyznę, ale będziesz specjalistą od sztuki walki.
– Niech będzie – zgodził się posterunkowy Woo.
– Ale teraz dajcie mi się wreszcie zdrzemnąć, chociaż dwie godziny!

Porucznik Parson wyszedł przed dom, żeby bez świadków porozmawiać z lotniskiem, żeby zarezerwować lot do Toronto i ze swoim szefem, żeby uzyskać fundusze na podróż. Poprosił też, żeby ktoś się skontaktował z policją prowincji Ontario w celu zapewnienia sobie ich współpracy. Pół godziny później miał już wszystko. Bilet czekał na niego na Los Angeles Intl. Airport.

W samolocie zajął miejsce obok jakiegoś chudzielca, który jak opętany walił w klawiaturę swojego laptopa. Parson pomyślał o tym, jak to się zmieniają czasy. Jeszcze dziesięć lat temu można było spotkać ludzi, którzy w domu nie mieli nawet komputera stacjonarnego. Teraz każdy młodziak to świr, który z komputerem się nigdy nie rozstaje.

Pięć i pół godziny lotu Bruce Parson wykorzystał na regenerujący sen. Na lotnisku czekał na niego inspektor Rousseau przedstawiciel samego komisarza Juliana Fantino. Towarzyszył mu konstabl Schmidt. Parson kiedyś już współpracował z Kanadyjczykami, miał więc pewne znajomości w Królewskiej Kanadyjskiej Konnej, obsługującej większość prowincji swego kraju. Ontario i Quebec stanowiły wyjątek. Policja Prowincji Ontario była siłą organizacyjnie niezależną.

Jeżeli Parson miał jakieś obawy co do współpracy z Kanadyjczykami, to uśmiechnięty zwalisty brunet około czterdziestki je rozwiał.
– Szuka więc pan niejakiego Leszka Karpiela, z tego, co zdążył powiedzieć mi sam szef – zagadał Rousseau już w samochodzie prowadzonym przez konstabla Schmidta.
– Wie pan, inspektorze..
– Philip – przerwał mu inspektor Rousseau.
– OK, Philip – odpowiedział Parson – Bruce. Nie wiedziałem, że mój stary nawiąże kontakt z samym komisarzem policji Ontario.
– Oni się chyba znają z młodości. Nie pytałem szefa o szczegóły.
– Podejrzewamy Karpiela o wielokrotne morderstwo osób, które ukradły jego opowiadanie i wykorzystały przy kręceniu filmu.
– O, to ciekawe. Myślicie, że z tego powodu człowiek może być tak zdeterminowany, żeby zaraz zabijać kilka osób?
– O, to nie znasz artystów. Są do tego stopnia przewrażliwieni na własnym punkcie, że nie ma chyba innej grupy zawodowej bardziej podatnej na paranoję.
– No dobra, zobaczymy, co wyciągniemy od tego Karpiela.
– Mówiąc szczerze, jeżeli go w ogóle zastaniemy, będzie to oznaczało, że to nie on. Ostatnie morderstwo popełniono dziś w nocy.
– To w takim razie, po co się tłukłeś pół dnia z Kalifornii do nas? Wystarczyło poprosić nas, żebyśmy wszystko sprawdzili.
– No niby tak... – zaczął Parson.
– Nie mamy zaufania do Kanadyjczyków, co, Bruce? – zaśmiał się Rousseau.
– Nie, to nie w tym rzecz. Nawet jeśli Karpiel nie jest zabójcą, to chcę mu zadać kilka pytań, które mogą mnie naprowadzić na dalszy ślad. Nie był bowiem jedynym, od którego ofiary ukradły pomysły na scenariusze.
– Dobra, zobaczymy w takim razie.
Wysiedli z samochodu na Roncesvalles Avenue w pobliżu skrzyżowania z Grafton. Weszli do budynku redakcji Polish News. Nie było żadnej recepcjonistki, jak się spodziewali, ale od razu spore pomieszczenie, w którym siedziało może ok. pięciu osób przy komputerach.
– Czym mogę panom służyć? – zapytał dość wysoki mężczyzna o sympatycznym wyrazie twarzy. Mógł mieć około pięćdziesiątki, ale na pewno nie zdradzała tego jego głowa. Facet nie tylko nie miał śladów przerzedzania się włosów, albo ich siwienia, ale mógł wręcz zaimponować niejednemu nastolatkowi gęstym i ogromnym ciemnoblond afro.
– Inspektor Rousseau, Policja Ontario – przedstawił się Kanadyjczyk. – Pan jest tu może szefem?
– Tak, Marek Fołtyn, redaktor naczelny Polish News.
Facet z afro na głowie wyraźnie czuł lekkie podenerwowanie, które pokrywał miłym uśmiechem.
– O co chodzi panowie?
– Czy pracuje w pańskiej redakcji niejaki Leszek Karpiel?
– Tak, to jeden z moich najlepszych reporterów. Czy Leszek komuś się naraził? Wie pan, to jest bezkompromisowy dziennikarz, tak samo zresztą jak my wszyscy tutaj...
– To między innymi próbujemy ustalić – odpowiedział Rousseau. – Czy to któryś z obecnych tu ludzi?
– Nie – odpowiedział redaktor Fołtyn. – Leszek wyjechał tydzień temu do Kalifornii, ale prawdopodobnie dziś będzie z powrotem w Toronto.

Parson drgnął nieznacznie. Podejrzany jest więc w Kalifornii, zastrzelił Spearsa, Blumsteina i Cynthię Jay, a teraz pewnie zasadza się na Falcona. Cała nadzieja w młodym Woo. Parson całkowicie ufał policyjnym umiejętnościom tego chłopaka.

W tym samym momencie otworzyły się drzwi wejściowe za plecami Parsona i inspektora Rousseau.

– Sie ma, ferajna! Wujek Leszek wrócił z wakacji! – usłyszeli donośny głos naśladujący kalifornijski akcent, który dla Kanadyjczyków z Ontario brzmiał bardzo zabawnie.
– O, to jest właśnie Leszek Karpiel, człowiek, z którym chcecie rozmawiać – powiedział redaktor Marek Fołtyn.
Porucznik Bruce Parson odwrócił się, żeby ze zdziwieniem odkryć, że stał przed nim chudzielec z samolotu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz