Niedawno pisałem o próbach likwidacji pewnych pojęć przez różnego rodzaju „uczonych” i innego rodzaju „reformatorów”. Jak widać długo nie trzeba było czekać na kolejny krok ze strony wszelkiej maści ulepszaczy rzeczywistości za pomocą języka. Wierzą oni święcie, że wystarczy przestać używać pewnych słów, albo zacząć używać innych, a rzeczywistość się zmieni. Najgorsze jest to, że w jakimś stopniu mają rację. Oczywiście świat się nie zmieni, ale nasze do niego podejście i owszem. Czy jednak na pewno? Czy zakaz używania zwrotów „Pan/Pani” naprawdę sprawi, że zniknie dyskryminacja kobiet? Po co zacierać różnice między płciami? Oto jest pytanie.
Nie ma jednolitego ruchu feministycznego. Ruchów jest co najmniej kilka, przy tym założenia kilku z nich są tak ze sobą sprzeczne, że trudno mówić o jakichś cechach wspólnych. Posłanka Jaruga-Nowacka postulowała 2 lata temu, żeby w języku polskim wprowadzić rodzaj żeński do wszystkich możliwych nazw zawodów, a więc proponowała np. biolożkę i psycholożkę. Pod tym względem wyprzedzają nas podobno Czesi i Słoweńcy.
Tymczasem od strony anglosaskiej, gdzie już w latach 50. ubiegłego stulecia wprowadzono Ms., żeby zneutralizować informację o stanie cywilnym zawierającą się w Mrs. i Miss, nadeszła tendencja o 180 stopni odmienna. Po co? Dlaczego? Czy nazwanie kogoś Panią/Frau/Ms/Madame/Senora etc. zdradzi jakąś wstydliwą tajemnicę? Bo oto okaże się, że osobnik tak nazwany jest kobietą, a to może nie jest nic dobrego? Być może zwrócenie się do kogoś per Pan/Herr/Mr/Monsieur/Senor etc. sprowadza na adresata odium obciachu i potem musi się miesiąc wstydzić, że mu wytknięto, że nie jest kobietą? Nie, specjaliści od ulepszania rzeczywistości wiedzą najlepiej, że najlepiej wszystko zglajszachtować, przerobić wszystko na łatwostrawną homogeniczną papkę. Nie ma ras, nie ma płci, nie ma grup etnicznych, nie ma odmiennych wierzeń religijnych. Wszyscy jesteśmy jednolitą masą standardowych śrubek w sprawiedliwej machinie wymagającej od wszystkich dokładnie tego samego.
Mam nadzieję, że nic z tych głupot nie wyjdzie, bo siła bezwładu i zdrowego rozsądku jest, jak wierzę, większa niż „genialne” pomysły jakichś brukselskich mądrali, ale sam fakt, że ktoś z samej centrali UE coś takiego próbuje narzucić (bo nie zaproponować – ci goście od razu zbawiają świat, a jak ktoś się zapyta „dlaczego?” staje się automatycznie wrogiem), jest przerażające. Unia Europejska to wspaniały pomysł na współpracę państw naszego kontynentu. Jako strefa wolnego handlu i współpracy gospodarczej jest ze wszech miar godna popierania. Nie rozumiem jednak ani tego, dlaczego miałaby się stać jakimś nowym tworem państwowym, a już zupełnie nie jestem w stanie pojąć prób narzucania „jedynie słusznego” sposobu myślenia.
Delegacja UE w Pradze, kiedy wieczny lewicowy zadymiarz Daniel Cohn-Bendit obraził prezydenta Klausa, wyraziła oburzenie, kiedy ten ostatni stwierdził, że ostatnio w ten sposób rozmawiano z nim w czasach komunizmu (wyraził to jeszcze bardziej eufemistycznie). Zabroniono mu porównywać UE do ZSRR. Ale na dobrą sprawę niby dlaczego, skoro fakty są jakie są. Oto z góry idą jakieś nawiedzone dyrektywy i koniec dyskusji. Jak się im sprzeciwiasz, to jesteś „ciemnogród” i eurosceptyk. Taki język w polityce to jest dopiero tragedia.
Niedawno jeden z moich studentów tłumaczył drugiemu, że idee lewicowe nie powinny być kojarzone wyłącznie z komunizmem, bo są przecież socjaliści, socjaldemokraci, anarchiści itd. itp. Wszystko to prawda. Niestety prawdą jest też, że lewicowców wszelkiej maści łączy jeden wspólny mianownik – oni chcą uszczęśliwiać całe społeczeństwa nie licząc się z tymi społeczeństwami. Dla ideowego lewicowca najważniejsza jest jego idea, a nie jacyś tam ludzie, którzy chcieliby żyć zasadniczo tak jak teraz, tylko trochę lepiej. Lewicowiec nie pyta, czy brytyjskiemu muzułmaninowi przeszkadza Boże Narodzenie. On wie, że przeszkadza i on w imię ochrony uczuć religijnych mniejszości zlikwiduje święto obchodzone przez przytłaczającą większość. Jak na ironię, większość brytyjskich muzułmanów wypowiadających się publicznie nie ma nic przeciwko chrześcijańskim świętom. Lewicowcy wiedzą lepiej.
Teraz kobiety (ale i mężczyźni) w Europie będą najwyraźniej szczęśliwsze/si. Oto znosi się wielowiekową różnicę płci. Łatwo to idzie, jak za pomocą czarodziejskiej różdżki – wydajemy dyrektywę i świat staje się lepszy. Normalnie jestem pod wrażeniem ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz