W pojmowaniu tolerancji religijnej i stosunków między różnymi religiami nie udaje się uniknąć wpływów bieżących potrzeb, które nazwijmy ogólnie „politycznymi”. Zarówno zwolennicy narzucania swojej wiary innym, którzy wierzenia owych innych uważają za niebezpieczne bzdury, które należy bezwzględnie wyeliminować, jak i ci, którzy chcieliby dostrzegać jedynie podobieństwa i dążą do sielankowej jedności, ale również i ci, którzy krytykują wszystkie religie, popełniają karygodne uchybienia metodologiczne, błędnie interpretując pewne poglądy, czy wręcz fakty, tylko po to, żeby wykazać prawdziwość swojej tezy. Niestety nikt nie jest od tego wolny.
Profesor Barbara Skarga we wtępie do „Całości i nieskończoności” Emmanuela Lévinasa, stwierdziła, że pojmowanie Boga u tego filozofa jest zupełnie niechrześcijańskie. Otóż Lévinas postuluje pojęcie „twarzy” w znaczeniu uznania inności każdego „innego” i to w tej inności, czyli w czymś, co nie jest nami, co jest wobec nas transcendentne, proponuje dostrzec Boga. Nie będzie to więc żadna osoba, którą rozmaite religie próbują nieudolnie opisać, ale każdy inny człowiek. Uszanowanie inności jest bowiem uszanowaniem boskości.
Dlaczego jednak polska uczona stwierdziła, że jest to podejście niechrześcijańskie? Prawdopodobnie kierowała się bardzo ogólną wiedzą na temat chrześcijaństwa wynikającą z codziennej obserwacji. Zresztą w jakimś stopniu można jej przyznać rację – Lévinasowskie podejście do boskości w „twarzy” Innego może nie jest chrześcijańskie, ale jak najbardziej Jezusowe. Jeżeli przypomnimy sobie ewangeliczny opis Sądu Ostatecznego i „wyliczankę” Jezusa, którą podsumowuje „czegoście nie uczynili najmniejszemu z braci moich, mnieście nie uczynili” i odwrotnie „coście uczynili dla najmniejszego z braci moich, dla mnieście uczynili”, to wg mnie jest to najlepszy przykład właściwej wykładni chrześcijaństwa (oczywiście dołączam tutaj do całej rzeszy tych, którzy interpretują tę religię „lepiej” niż jej upoważnieni do tego przedstawiciele). Boskość Jezusa chrześcijanie wywodzą z innego cytatu z Ewangelii, w którym Jezus na prośbę swoich uczniów, żeby im pokazał Boga, mówi, że skoro widzą jego, to widzą Boga. Ten przykład też pokazuje, że Jezus nie obiecuje bezpośredniego spotkania z osobą (w języku polskim jest to o tyle doskonałe słowo, że wiąże się etymologicznie ze słowem „osobny”) Boga, a jako jedyną możliwość zetknięcia się z Bogiem wskazuje spotkania z innymi ludźmi i okazywania im wszystkiego, co najlepsze. Okazuje się, że wystarczy, że Emmanuel Lévinas był pochodzenia żydowskiego, oraz że zajmował się teologią talmudyczną, a już można wykazać, że jego podejście było „niechrześcijańskie”. Uważam, że było i to bardziej chrześcijańskie niż samo chrześcijaństwo.
W latach pontyfikatu Jana Pawła II za wszelką cenę próbowano wykazać, że różnice między judaizmem a chrześcijaństwem nie są takie istotne, że chrześcijaństwo wcale nie ma wpisanego antysemityzmu w swoją doktrynę, bo Żydzi to „starsi bracia w wierze” itd. Zabieg był wybitnie polityczny, bo oczywiście chodziło o to, żeby zakopać topór wojenny, co zawsze jest warte zachodu, choć najczęściej budowanie pokoju na fałszywych przesłankach może się odbić czkawką za lat kilka a nawet kilkadziesiąt. Zarzut antysemityzmu u samych źródeł chrześcijaństwa nie ma żadnego sensu, bo przecież pierwsi chrześcijanie byli bez wyjątku Żydami i to spełniającymi wszystkie nakazy Prawa Mojżeszowego. Wiemy, że Jezus i jego apostołowie regularnie chodzili do synagog, a także wędrowali do Jerozolimy do Świątyni, gdy tego wymagały odpowiednie święta.
Okres pierwszego wieku naszej ery to nie tylko początki chrześcijaństwa, ale również kształtowania się judaizmu. Tak jest, ponieważ wcześniejszy mozaizm koncentrował się wokół Świątyni jerozolimskiej, oraz oparty był na instytucji kapłanów i lewitów. Oczywiście tzw. uczeni w Piśmie (rabbim) pojawili się już w czasach niewoli babilońskiej – z braku Świątyni i to oni stworzyli stronnictwo faryzeuszy. Establishment kapłański związany ze Świątynią to saduceusze. Bardzo ciekawa odmiana mozaizmu, konserwująca jego najstarszą postać – bez wiary w życie pozagrobowe! Faryzeusze czynili więc religię żydowską bardziej atrakcyjną dla tzw. zwykłych ludzi, którzy potrzebowali jakiejś nadziei na nagrodę po śmierci, skoro na ziemi ich byt do najszczęśliwszych nie należał. Instytucja synagog, czyli „szkół”, gdzie czytano pismo, była już dobrze ustalona w czasach Jezusa. Wiemy z Ewangelii, że Jezus sam wchodził do synagog i zgłaszał się do czytania Pisma, a więc był jednym z uczonych w Piśmie. Od pozostałych różnił się jednak swoim podejściem do religijności. We wszystkich Ewangeliach przebija ogromna niechęć i pogarda wobec bezdusznego formalizmu faryzeuszy, wobec ich hipokryzji i bezczelności („objadający wdowy” pod pozorem odmawiania modlitw). Jezus nazywa ich „plemieniem żmijowym” i „obłudnikami”. Uczeni w Piśmie, czyli rabini, traktowali Pismo przede wszystkim jako prawo, a więc, jak to prawnicy, dzielili włos na czworo i narzucali ludziom surowe wymagania formalne, które w oczach Jezusa niewiele miały wspólnego z miłością do Boga.
Dzięki Ewangeliom wiemy też, że w I wieku n.e. Żydzi uprawiali prozelityzm, czyli próbowali nawracać pogan na religię mojżeszową. Ironia polega na tym, że kiedy czyta się słowa Jezusa, że Żydzi gotowi są „przemierzyć lądy i morza w celu pozyskania jednego prozelity” a następnie „narzucają na niego takie ciężary”, których sami nie są w stanie udźwignąć, od razu narzuca się obraz chrześcijańskich misjonarzy wśród plemion Afryki i Ameryki Południowej. Polityka nawracania pogan był w judaizmie dość krótkim epizodem, podczas gdy chrześcijanie obowiązek szerzenia swojej wiary uczynili jej podstawą.
Wracając do faryzeuszy, to właśnie oni dali początek judaizmowi w takiej postaci, w jakiej dotrwał do naszych czasów. Pod koniec I wieku n.e. funkcja rabbiego przestała być jedynie pobożnym hobby, a stała się zawodem. Ponieważ po zburzeniu Świątyni Jerozolimskiej nie można było odprawiać przypisanych jej rytuałów, stan kapłański stracił swoją rację bytu. Do dziś jednak potomków kapłanów obowiązują pewne ograniczenia (o ile dobrze pamiętam, nie mogą np. ożenić się z rozwódką). Najczęściej noszą również nazwiska będące albo wprost słowem Kohen, jego narodową odmianą (Cohen, Coen), albo pochodną – Kohn, Kon, Kun. Kapłan to pośrednik między Bogiem a człowiekiem. Można więc stwierdzić, że wraz ze zburzeniem Świątyni ta funkcja zanikła. Rabini zaś to „tylko” nauczyciele, przewodnicy duchowi, ale przede wszystkim interpretatorzy prawa.
Ponieważ jednak w praktyce rola rabinów niewiele się różniła od kapłaństwa, w XVII wieku na Podolu pojawił się reformator religijny, Baal Szem Tow, który postanowił pokazać ludziom, że kontakt z Bogiem może nawiązać każdy poprzez ekstazę osiągniętą za pomocą śpiewu, tańca i serca pełnego miłości. To dlatego przez dwa następne stulecia Misnagdim (Żydzi ortodoksyjni) uważali Hassidim (chasydów, czyli zwolenników nauk Baal Szem Towa) za niebezpiecznych heretyków. Jest kapitalna anegdota ilustrująca różnicę między tymi dwoma kierunkami (przytaczam z pamięci, więc mogę się pomylić co do szczegółów)
Oto słynny Gaon z Wilna (gaon – uczony rabin) prowadzi lekcję z dwoma uczniami. Za oknem widzą ptaka. Gaon zadaje im pytanie, o czym teraz myślą. Jeden z chłopców mówi, że pomyślał o tym, że ten ptak przypomina duszę ludzką, która wzbija się do Boga. Gaon prychnął poirytowany, ponieważ taka interpretacja zbytnio przypominała mu niebezpieczne „bajdurzenie” chasydów. Kiedy zwrócił się do drugiego ucznia, ten odpowiedział, że pomyślał sobie co by było, gdyby nagle ptak stracił życie i spadł wprost na płot. „Zastanawiałem się, do którego z sąsiadów należałyby zwłoki ptaka”. Gaon odetchnął z ulgą, uśmiechnął się i mruknął zadowolony „Chwała Najwyższemu, że są jeszcze młodzi ludzie, którzy wiedzą na czym polega religia”.
Ponieważ w XIX wieku w judaizmie pojawiły się ruchy, które zachwiały tradycyjną obrzędowością i w ogóle pobożnością żydowską (judaizm reformowany i konserwatywny), Żydzi ortodoksyjni i chasydzi stopniowo zasypywali dzielące ich fosy i dziś oba nurty są zgodnie zaliczane do judaizmu ortodoksyjnego.
Tymczasem chrześcijaństwo z gminy ludzi mających jedynie swoją silną wiarę, rozrosło się w sformalizowaną i zhierarchizowaną instytucję, w której interpretacja obrzędów i niuansów prawnych stały się celem samym w sobie. Apostołowie, czyli uczniowie mający przekazywać naukę Jezusa, dochowali się następców, którzy przypisali sobie rolę kapłanów, czyli pośredników. Reformy Lutra i Kalwina wprowadziły stanowisko ministra (czyli sługi), który jest jedynie nauczycielem i administratorem kongregacji. Wielcy reformatorzy stawiali sobie często na celu przywrócenie prostoty życia pierwotnej gminy chrześcijan. Oczywiście była to utopia, ale jasno pokazuje, jak bardzo chrześcijaństwo w postaci rzymskiego katolicyzmu upodobniło się do tego, co Jezus krytykował w tak ostrych słowach. W tym sensie, można ironicznie stwierdzić, między rabinicznym judaizmem a katolickim chrześcijaństwem różnice się zatarły, bo istotę nauki Jezusa, czyli bezpośredni kontakt z Bogiem za sprawą miłości, zastąpiono skomplikowanym systemem prawnym i kontrolą „pośredników” nad szeregowymi wiernymi.
Chrześcijanie pozostaną dla religijnych Żydów uczniami „fałszywego mesjasza” i tego nie zmieni żadna dobra wola. Natomiast nauki rabbiego z Nazaretu pozostaną w zasadniczej sprzeczności z formalizmem rabinicznego judaizmu. Spośród trzech wielkich religii monoteistycznych, tylko chrześcijaństwo ma w swoim przekazie założycielskim zasadę rozdziału religii od państwa („oddajcie Bogu to, co boskie, i cesarzowi to, co cesarskie”), podczas gdy judaizm to religia nierozerwalnie związana z prawem, tak samo jak islam. Nowoczesne państwo Izrael jest wytworem pewnej schizofrenii narodowej. Zostało stworzone przez przeważnie niewierzących syjonistów dla swoich religijnych rodaków. Oczywiście Tora nie jest konstytucją państwa Izrael, a Żydzi ortodoksyjni, którzy zresztą mieszkają w tym państwie, uznają jego istnienie za grzech, bo przecież to Mesjasz zesłany przez Boga miał sprowadzić Żydów do Ziemi Obiecanej, a nie jacyś socjaliści. Mimo to, religia odgrywa olbrzymią rolę w Izraelu, a wielu syjonistów zrozumiało, że bez wyznawania judaizmu ich żydowskość traci nie tylko fundament, ale wręcz definicję.
Nie można w imię prób pojednania mówić nieprawdy. Nie jest prawdą, że antyjudaizm jest równoznaczny z antysemityzmem (uważa się bowiem często, że takie rozróżnienie już samo w sobie jest obłudnym antysemityzmem). Wśród chrześcijan bywali i bywają antysemici. Na szczęście nie jest to wpisane w doktrynę chrześcijaństwa, które przecież korzeniami tkwi w religii żydowskiej. Tymczasem w rzeczywistości społecznej o wiele większą rolę od „biologicznego rasizmu”, który jest najczęściej wynikiem jakichś chorych przemyśleń szalonych doktrynerów, odgrywają różnice ideologiczne, których konsekwencją są odmienne kultury, czyli style życia i normy społecznego współistnienia. Tutaj niestety nie da się ukryć, że chrześcijaństwo, jako ruch pierwotnie antyfaryzejski, z definicji jest antyjudaistyczny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz