sobota, 8 stycznia 2011

Na marginesie "Rzymu" Chłędowskiego

Sykstus IV, pierwszy z papieży z rodziny della Rovere, pochodził ze zubożałej gałęzi tejże arystokratycznej rodziny z dumnym dębem w herbie. Młody Francesco, syn handlarza rybami, w zakonie franciszkańskim znalazł utrzymanie, a także pole do popisu dla swoich zdolności, co w końcu wyniosło go na najwyższy urząd w Kościele Katolickim. Były to czasy intryg i krwawych vendett, w których udział brali pospołu świeccy arystokraci, jak i książęta Kościoła, nie wyłączając papieży.

Czytając "Rzym: Ludzie renesansu" Kazimierza Chłędowskiego trudno się oprzeć wrażeniu, które zapewne odniósł Marcin Luter i inni, którzy znali rzymskie stosunki, a którym przyszłość ich wiary nie była obojętna. Obecnie wielu katolików stara się przedstawić zbrodnie inkwizycji jako drobnostkę przy zbrodniach dwudziestowiecznych totalitaryzmów. Jeśli weźmie się pod uwagę statystyki, to faktycznie mają rację. Stalin z Hitlerem pewnie i faktycznie wymordowali w ciągu 20 lat więcej ludzi niż Święte Oficjum w ciągu dwóch stuleci, ale takie stawianie sprawy jest kompletnym odwracaniem uwagi od kwestii istotnej. Otóż jeżeli mienisz się przedstawicielem grupy, która kieruje się naukami wysoce moralnymi, nakazującymi miłosierdzie, wybaczanie, pomoc ubogim, miłość bliźniego itd. to zwykli ludzie spodziewają się po tobie samych najlepszych postaw i czują się przy tobie bezpiecznie.

Tymczasem posiadający po kilka(naście) kochanek i dzieci papieże, kardynałowie i biskupi byli na przełomie XV i XVI wieku zjawiskiem normalnym. No gdyby to jeszcze można było zrzucić na karb męskich słabostek, od których niewielu jest wolnych, ale tu chodziło o normę. I to nie byłoby jakimś większym problemem, gdyby nie fakt, że każdy ówczesny papież to był krwawy intrygant otoczony bandą równie krwawych i okrutnych nepotów (siostrzeńców i bratanków) i własnych dzieci. Taki Aleksander VI (Borgia) na wszystko pozwalał swojemu synowi Cezarowi, którego mianował kardynałem, a który prowadził nie tylko regularne wojny, ale walczył też przy pomocy płatnych sztyletników i trucicieli. Kiedy chciał się pozbyć Katarzyny Sforzy, po której przejął majątek, a nie mógł tego zrobić bardziej otwarcie ze względu na jej koneksje we Florencji, na dworze cesarskim i we Francji, a nie mógł też zapobiec wypuszczenia jej ze swoich rąk w Rzymie, jego tatuś papież wysłał jednocześnie list polecający do władz Florencji, w którym nazwał Katarzynę "najukochańszą córką w Chrystusie", a równocześnie na drogę wysłał przed nią płatnych morderców. Normalnie jak na jakimś filmie o sycylijskiej mafii - jakiś "ojciec chrzestny" czule cię obejmuje, a równocześnie wydaje na ciebie wyrok. Horror po prostu!

Żeby ten Aleksander był jakimś wyjątkiem, żebyż to można było jeszcze zrzucić na karb jego hiszpańskiego pochodzenia, ale gdzie tam. Nie był wcale specjalnym wyjątkiem. Rody Riariów i della Roverów wprowadzone do Rzymu dzięki Sykstusowi IV walczyły o wpływy z Borgiami, ale również wchodziły w takie lub inne układy ze starymi rodami rzymskimi Colonnów, Orsinich czy Savellich. Otwarta wojna z armatami, regularnymi rabunkami, gwałtami i niszczeniem domostw ludności cywilnej, skrytobójstwo za pomocą sztyletu i trucizny były metodami, przed którymi ówcześni kardynałowie się nie wzdrygali.

Nie mogłem się powstrzymać od napisania o tym wszystkim, ale przecież zacząłem o Sykstusie IV, który oprócz słabości do swojego nepota Pietra Riario (mało ciekawa postać) i innych krewnych, których zrobił biskupami (i to nie jednej diecezji, ale od razu np. ośmiu, a co tam miał sobie żałować), nie dawał jeszcze przykładu totalnego zepsucia. Otóż we wszystkim, co czytam, lubię zahaczyć o jakąś informację marginalną, która jednak daje pewien pogląd na ogólną sytuację w danym regionie.

Jak już wspomniałem na początku, della Rovere byli rodem (a przynajmniej gałąź, z której się Sykstus IV wywodził) zubożałym, a ojciec przyszłego papieża zajmował się rybołówstwem i handlem rybami. Chłędowski w innym miejscu zauważa, że na południu Włoch, tam gdzie pierwotnie rządził cesarz Fryderyk II Hohenstauf, a potem władcy z dynastii aragońskiej, andegaweńskiej i hiszpańskiej, stosunki społeczne układały się zupełnie inaczej niż na północy. Adam Smith zauważył, że lepiej rozwijały się pod względem gospodarczym te regiony świata, gdzie kupiectwo i handel nie były pogardzane. Anglia jest przykładem państwa, w którym arystokraci biorą udział w przedsięwzięciach kupieckich, a także gdzie kupcy i przedsiębiorcy stają się arystokratami. Północne Włochy to kolejny przykład takiej właśnie symbiozy, jeśli nie syntezy szlachectwa i mieszczaństwa.

Nie odbywało się to oczywiście tak prosto i szybko. Proces ubożenia szlachty i zajmowania się handlem lub pracą następował wszędzie, bo nikt nie ma monopolu na mądrość gospodarowania swoimi zasobami. Niemniej były kraje, gdzie zajęcie się handlem czy rzemiosłem przez szlachcica było hańbą, albo było wręcz zakazane prawem. Tam, gdzie stosunki arystokratyczno-agrarne utrzymały się najdłużej, najdłużej też daje się obserwować cywilizacyjne zacofanie. Wystarczy dzisiaj porównać Włochy południowe z północnymi. Nie bez kozery Liga Północna domaga się oderwania od ubogich prowincji południowych, które uważa za zamieszkałe przez ludzi o niereformowalnej mentalności.

Polska jest również krajem, w którym myślenie szlacheckie zatruwa umysły nas wszystkich od najmłodszych lat - czy tego chcemy czy nie, czy sobie z tego zdajemy sprawę, czy nie. Pogarda dla handlarza, prywaciarza, mieszczucha itd. itp. jest elementem naszej szeroko pojętej kultury. Polski szlachcic, choćby miał głodem przymierać, wolał iść żebrać do magnata i wykonywać dla niego najgorsze i najpodlejsze usługi, niż wziąć się do pracy. Jak już wspomniałem prawo nie zostawiało mu większego wyboru - gdyby się osiedlił w mieście i zajął handlem czy rzemiosłem, straciłby szlachectwo. To podejście musiało się zmienić w XIX wieku, kiedy to całe masy herbowej gołoty musiało się zająć jakąś pracą zawodową, żeby się utrzymać. Praktyka praktyką, ale myślenie myśleniem. Pamiętamy jaką z jakim protekcjonalizmem podchodzili Łęccy do Wokulskiego, choć przecież ten ostatni ze zubożałej szlachty się wywodził. Sam fakt, że zajmował się handlem, stawiało go poza "towarzystwem".

Melchior Wańkowicz, jeden z tych, którzy najdoskonalej uosabiali i umieli ująć w słowa kwintesencję tego, co jest w polskości najlepsze, kpił bezlitośnie z kucharki, która nie czerpie swojej dumy z tego, że dobrze wykonuje swój zawód, ale z tego, że jakaś jej prababka nie musiała nic robić, bo była szlachcianką. Nie z pracy, nie z zasług, ale z przywileju nauczyła naszych przodków czerpać dumę nasza kultura. Nie twierdzę, że tak jest do dzisiaj. Byłoby to nadmierne uproszczenie. Pogarda w pewnych środowiskach wobec przedsiębiorczości nadal ma się dobrze.

Szlachetnie jest być robotnikiem, ale już sklepikarzem nie, choć tenże drobny sklepikarz często haruje po 16 godzin dziennie a przy tym sam cały czas ryzykuje swoimi pieniędzmi. W dodatku nie może wyjechać na żaden urlop. Na taki argument pada często odpowiedź - "a i dobrze mu tak, jak taki chytry (chciwy) żyd". Jak nie kijem go to pałką.

Dodajmy do tego, że nadal jesteśmy narodem, w którym "krawiec zazdrości kanonikowi, że został prałatem" (że znowu zacytuję Wańkowicza). Może i nie jesteśmy w tym tacy wyjątkowi, bo zawiść, bezinteresowna zazdrość i złośliwość wydają się ponadnarodowe, ale akurat naszą rzeczywistość znam i wiem, o czym piszę. To dlatego jakakolwiek informacja pojawi się w internecie, od razu pojawiają się złośliwe komentarze - z sensem, czy kompletnie bez (częściej to drugie), ale trzeba skrytykować, obśmiać, żeby nie użyć bardziej dosadnych określeń.

Tymczasem ojciec franciszkańskiego nowicjusza, który potem został papieżem, szlachcic ze starej herbowej rodziny, zajmował się rybami, bo musiał jakoś utrzymać rodzinę. Arystokracja Wenecji wywodziła się z najbogatszych kupców - mieszczan. Ród de Medici (Medyceusze) to kupcy i bankierzy, którzy stali się książętami.

Można przyjąć, że Max Weber przypisując rozwój kapitalizmu duchowi protestantyzmu, szczególnie kalwinizmu z jego ideą predestynacji, miał dużo racji. Nie wolno nam jednak zapomnieć, że kolebką kapitalizmu takiego jaki go dzisiaj znamy były katolickie północne Włochy. Katolicka mentalność (deklarowana pogarda dla bogactwa) wcale nie przeszkodziła mieszkańcom Lombardii wypracować techniki sprawnego handlu i bankowości. Posiadając takie umiejętności nie musieli się obawiać konkurencji ze strony Żydów, bo ich niejednokrotnie w tych dziedzinach przewyższali. Tam natomiast, gdzie szlachcic gardzący zajmowaniem się własnymi finansami oddawał je w ręce Żydów, chłop i mieszczanin innego pochodzenia całą swoją nienawiść kierował na tych ostatnich.

Obawiam się, że w Polsce musi minąć jeszcze dobrych 50 lat, zanim nasze myślenie przekształci się w taki sposób, że przestaniemy szukać winy wokół siebie i zaczniemy sami działać w taki sposób, który nam przyniesie dobrobyt.

2 komentarze:

  1. Ja całkiem nie w temacie, ale myślę, że słusznie.

    Filmik, który całkowicie wstrząsa horyzontem myślowym. Najlepsza rzecz jaką widziałem od bardzo wielu miesięcy.
    http://www.youtube.com/watch?v=2pfwY2TNehw

    OdpowiedzUsuń
  2. Ma Pan niesamowite pojecie.. o życiu, o wszystkim.

    OdpowiedzUsuń