Anonimowy czytelnik mojego bloga podał w komentarzu do mojego wczorajszego postu link do poniższego filmiku:
Przesłanie tego krótkiego obrazu jest proste i czytelne. Jesteśmy tylko bladym niebieskim punkcikiem w nieskończonym kosmosie i wszystkie nasze problemy, namiętności, nacjonalizmy itd. itp. w tym kontekście są tak naprawdę bez znaczenia.
Jest to prawda z jednej strony oczywista i banalna, ale z drugiej na niewiele się zdaje w codziennym życiu. Nasze codzienne życie nie może polegać na nieustannej kontemplacji nieskończoności wszechświata i znikomości naszego bytu. Nasze umysły muszą się czymś zajmować. Trzeba być wybitnym mistrzem zen, żeby tego nie robić. Każdy człowiek wypełnia czas nieustannym myśleniem. Myślenie jest wynikiem porównywania. Jest pochodną różnicowania. Gdyby człowiek przestał nieustannie porównywać, gdyby przestał myśleć w kategoriach prostych, a potem coraz bardziej skomplikowanych, opozycji, prawdopodobnie osiągnąłby nirwanę i roztopiłby się we wszechświecie. Pojawia się pytanie, czy wtedy byłby jeszcze człowiekiem, a jeżeli tak, to po co miałby być człowiekiem. Istotą naszej natury jest różnicowanie, myślenie w kategoriach nasze ego kontra wszystko, co jest od niego inne. Niewątpliwie prowadzi to do całej serii nieporozumień, bo jeśli dodamy do tego fakt, że niedoskonałość naszego języka (każdego ziemskiego języka) zmusza nas do myślenia metaforami, gdyż nie jesteśmy w stanie dotykać przy pomocy słów istoty rzeczy, to okaże się, że poza struktury językowe nie jesteśmy w stanie wyjść i to język kształtuje w nas to, o czym myślimy, że jest rzeczywistością.
Spory polityczne, namiętności i uniesienia narodowe, wszystko to, co uważamy za święte lub pogardy godne, to są oczywiście rzeczy nie mające żadnego znaczenia dla wielkiego kosmosu. Można jednak przewrotnie zadać inne pytanie. Jakie znaczenie ma cały wielki kosmos dla naszego jednostkowego życia? Co nas obchodzi to, że jakieś miliardy lat świetlnych stąd akurat powstała nowa czarna dziura, bo jakaś gwiazda zakończyła swój żywot? W jakiś sposób być może wszystkie wydarzenia w kosmosie mają jakiś wpływ na naszą planetę, a nawet na nas samych, ale nie jesteśmy tego na razie w stanie zweryfikować.
To, co w człowieku piękne, ale i śmieszne zarazem, to to, że często myślimy w kategoriach całościowych. Jako obywatele czujemy się odpowiedzialni za cały kraj. Cierpimy, kiedy widzimy, że jest źle rządzony. No, tutaj jest to często związane z konkretnymi dolegliwościami gospodarki, która każdego z nas dotyka osobiście. Jednakże w wielu przypadkach podniecamy się czymś, na co osobiście nie mamy żadnego wpływu. Przeżywamy klęskę drużyny, której kibicujemy, choć sami nie umiemy grać w piłkę tak dobrze, żeby wystąpić na boisku. Co więcej, przejmujemy się problemami ogólnoświatowymi, choć na decyzje Stanów Zjednoczonych czy Chin nie mamy najmniejszego wpływu. Lubimy sobie jednak o tym podyskutować i taka dyskusja potrafi nam zająć całkiem dużo czasu.
Tymczasem często przegapiamy lub lekceważymy to, co możemy faktycznie zrobić we własnym zakresie. Wielu drobnych biznesmenów robi z kolei coś odwrotnego. Zajmuje się właśnie tym, czym realnie mogą się zająć i zbierają tego owoce. To dlatego ich tak nie lubimy, bo oto my myślimy o całym kraju, o całej planecie lub o całym wszechświecie i nie mamy czasu na jakieś marności typu groszoróbstwo, a takie "typy o ograniczonych horyzontach" myślą tylko o sobie i o tym, żeby sobie kabzę nabić.
Myślę, że potrzebne jest pewne wyrównanie w myśleniu. Faktycznie wielu ludzi przedsiębiorczych czy twórczych niemal celowo zawęża swoje horyzonty i osiąga sukces w swojej wąskiej dziedzinie tracąc być może z pola widzenia jakąś szerszą perspektywę. Niestety wielu z nas o ambicjach intelektualnych popełnia błąd idąc w drugą stronę. Tak dalece ulegamy złudzeniu, że jesteśmy odpowiedzialni za cały wszechświat, że w rezultacie ulegamy totalnej niemocy. Brakuje nam chęci zrobienia czegokolwiek, no bo przecież jakie to miałoby znaczenie przy nieskończoności wszechświata?
Jeżeli ktoś nadyma balon metafor wmawiając ludziom absolutyzm wymyślonych przez siebie lub bezmyślnie od kogoś przejętych systemów myślowych, to oczywiście należałoby mu od czasu do czasu pokazać bezmiar kosmosu, żeby przestał się podniecać czymś, co jest wynikiem jedynie spiętrzenia przenośni, porównań i innych środków retorycznych.
Jeżeli jednak ktoś tylko gapi się w gwiazdy i dochodzi do wniosku, że będzie nierobem czekającym na śmierć, bo przecież "to wszystko i tak nie ma sensu", to... no tutaj niech każdy już sam sobie odpowie na pytanie, co sądzić o kimś takim.
Człowiek pojawił się tu, na tej planecie i z chwilą narodzin każdego z nas zaczyna się definiowanie jego miejsca. Definiują je inni, definiujemy je w jakimś stopniu sami. Dobrze jest od czasu do czasu zrobić pewien bilans, a przy tym zdać sobie sprawę z własnej znikomości naprzeciw kosmosu. Siddharta Gautama, znany szerzej jako Budda, po latach surowej ascezy, zdał sobie sprawę, że ta metoda, podobnie jak uleganie przyjemnościom i pragnieniom, też do niczego nie prowadzi. Zaproponował "drogę środka". Nie należę do żadnej grupy buddyjskiej, ale podpisuję się pod tym, że nasze miejsce jest tu, gdzie jest i złem jest zarówno uleganie wąskiemu myśleniu, które nas więzi we własnej siatce pojęciowej, a w rezultacie prowadzi do szeregu indywidualnych i zbiorowych paranoi (np. wojen, czy zamachów terrorystycznych), ale zaprzestanie działania tu, gdzie się znajdujemy, jest równie szkodliwe i głupie. Wyświechtane hasło "myśl globalnie, działaj lokalnie" ma jednak jakiś sens. "Wiedz, że jesteś pyłkiem w nieskończonym kosmosie, ale swój kawałek świata urządź sobie tak, żeby pyłkom żyło się w nim dobrze."
Każada osba ma prawo do życia a więc czy może powinniśmy szukać w sobie wyrozumiałości dla wszystkich istot?
OdpowiedzUsuń