niedziela, 5 stycznia 2014

Czy "nadzieję radykalną" możemy odnieść do zmian w tzw. społeczeństwach rozwiniętych? (2)



Plemię Wron nie zawsze polowało na bizony. Istnieją przesłanki, które każą wierzyć, że w XVII wieku było to osiadły szczep rolników. Nabycie umiejętności jazdy konnej, ale pewnie i inne czynniki – być może zagrożenie ze strony innych, bardziej wojowniczych plemion, zmienił Wrony w preriowych myśliwych, rabusi i zabijaków popisujących się swoimi przewagami nad wrogami. Wódz Wiele Przewag osiągnął tyle, że w odpowiednim czasie Wrony postawiły na fizyczne przetrwanie, a nie obronę starego stylu życia za wszelką cenę. Inne grupy Indian, np. Siuksowie, kurczowo trzymały się swojej kultury i skończyły w nędzy i społecznej degradacji, jakie zafundowały im rezerwaty.
            Zostałem wychowany na książkach i filmach o szlachetnych Indianach okrutnie wyniszczonych przez cywilizację złych białych, ale spojrzawszy trzeźwo na całą sytuację, złe to było z pewnością wybicie prawie wszystkich bizonów i oczywiście złe były wypędzenia, konfiskata ziemi i masakry dokonywane na rdzennych Amerykanach. Jeżeli chodzi jednak o wojowniczy aspekt ich życia polegający na rabowaniu innych plemion i krwawych wojnach z nimi, które osobiście lubię porównywać z brutalnymi „ustawkami” współczesnych kiboli, myślę, że zabronienie rozlewu krwi z tak błahego powodu jak pokazanie swojej przewagi (bo praktycznie tylko do tego sprowadzał się cel tych wojen), nie było aż tak złe. W imię obrony jakiejś kultury nie należy pozwalać na takie praktyki, podobnie jak na składanie ofiar z ludzi. Nie wierzę bowiem w taki byt, jak kultura. Uważam natomiast, że życie człowieka jest z kolei bardzo konkretną wartością, którą należy chronić.
            Co jednak z tą tożsamością, która przecież w ogromnej mierze jest wytworem kultury, zwłaszcza jeśli mówimy o tożsamości narodowej czy też etnicznej? Nakazanie niemal natychmiastowych zmian zachowań na zupełnie inne, a już zwłaszcza przewartościowanie pojęć, każdego wprawia w dysonans poznawczy i dyskomfort psychiczny co w praktyce prowadzi do głębokiego poczucia frustracji i „końca świata”.
            Rewolucjoniści wszelkiej maści z założenia walczą z kulturą, w której wyrośli, ponieważ uważają ją za złą. Proponują więc uznanie za dobre coś, co do tej pory uważano (słusznie czy niesłusznie) za złe i vice versa. Dlatego m.in. prawdziwe rewolucje są zazwyczaj krwawe, ponieważ zwolennicy starego systemu wartości łatwo się nie poddają, a czasami nawet wolą fizycznie odejść wraz ze swoją kulturą, niż cierpieć zmiany, które uznają za złe. Chłopi z Wandei ginęli w obronie katolickiego systemu postrzegania dobra i zła przeciwko rewolucjonistom, którzy uważali, że to właśnie katolicki system jest zły. Pomijam tu oczywiście banalną prawdę, że przy każdej rewolucji, wojnie czy sporze politycznym ogromną rolę odgrywają cyniczni cwaniacy, którzy nie wyznają żadnego systemu wartości.
            Ludzie uważający się za heroldów postępu często z troską pochylają się nad ginącymi kulturami, wymierającymi językami czy starymi obyczajami plemion żyjących po swojemu od pokoleń. Z głębokim oburzeniem krytykują „cywilizatorów”, czyli reprezentantów wszystkiego tego, co złe w europejskiej kulturze, a więc chciwość (w tym kapitalizm jako jej manifestacja) i żądza władzy. Równocześnie nie dostrzegają, że wywracają do góry nogami cały system wartości, którym niektórzy ich rodacy żyją od pokoleń. Nie ma się jednak co oszukiwać – kultura w jakiejś w miarę jednolitej formie występuje tylko w społeczeństwach pierwotnych. Gdziekolwiek kultura zaczyna swój proces przekształcania się w cywilizację, a więc w społeczeństwo o zróżnicowanych rolach zarówno w codziennych zajęciach jak i w hierarchii władzy i ważności, tam ludzie są skazani na nieustanny Kulturkampf, choć być może tak tego nie nazwą. Europa na dobrą sprawę nawet w średniowieczu nie reprezentowała jednolitej kultury, choć możemy mówić o dominacji myśli chrześcijańskiej. Niemniej ruchy heretyckie, bunty chłopskie, czy choćby zniszczenie kultury anglo-saskiej przez francuskojęzycznych Normanów wskazują na nieustanny ruch i zmianę. Pomijając średniowiecze można postawić tezę, że przez całą nowożytność i współczesność społeczeństwa europejskie, czy też pochodzenia europejskiego, właściwie nie robią nic innego, tylko dekonstruują każdy obecny stan kultury po to, żeby zaproponować coś nowego. Ponieważ idealne rewolucje, tzn. takie, które od razu są w stanie zmienić ludzkie myślenie, nigdy się nie zdarzają, obok siebie funkcjonują grupy ludzi hołdujących innym systemom wartości. Ponieważ w cywilizacjach ludzie gotowi są zmuszać innych do uznania swojego systemu (w kulturach „pierwotnych” nie jest to konieczne, ponieważ proces wychowania jest nie tyle represyjnym systemem indoktrynacji, co praktyczną nauką przetrwania), mamy do czynienia z nieustannym ruchem, który niektórzy nazywają postępem. Czy jest to faktyczny postęp (osobiście uważam, że tak i jest to m.in. zasługa właśnie zachodniego sposobu myślenia, czyli nieustannego podważania tego, co zastane), można polemizować, ale faktem pozostaje, że kolejne pokolenia męczą się ze sobą nawzajem i najczęściej umierają w zgorzknieniu spowodowanym poczuciem przegranej. Przegranej całego systemu, w który wierzyli.
            Jako przykład można podać Francję, gdzie od 1789 (tak naprawdę już od czasów les philosophes) aż do dziś da się zaobserwować nieustanną walkę o wartości i o samą definicję Francji i jej kultury. Przyzwyczailiśmy się, że ta niekończąca się walka idei to po prostu część naszej kultury i tak też ją pojmujemy. Niemniej stanowimy społeczności o podejściu do własnej tożsamości całkowicie odmiennej od indiańskich, czy jakichkolwiek tzw. plemion pierwotnych, zaś coś, co można by od biedy nazwać naszą kulturą, poddaliśmy procesowi permanentnej dezintegracji. Ponieważ żyjemy w czasach przymusowej innowacyjności, jesteśmy skazani na nieustanny postęp, ergo na nie kończącą się frustrację i rozczarowania. Nie widzę tutaj żadnego rozwiązania tego niezbyt przyjemnego stanu. Po prostu trzeba się przyzwyczaić do sporów ideologicznych tak samo jak Wrony były przyzwyczajone do nieustannych wojenek z Siuksami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz