Od
czasów czterech reform rządu Jerzego Buzka przymierzałem się do napisania o
własnych wobec nich wątpliwości, ale czas mijał, ja nie napisałem, natomiast
inni już temat podjęli i to całkiem aktywnie. Żeby jednak wszystko było jasne,
byłem wielkim zwolennikiem Buzkowych reform, ba, wręcz entuzjastą. Wiara w
lepszą przyszłość, jakie wówczas we mnie wzbudziły, chyba nawet nie da się
porównać z żadnym innym entuzjazmem w moim życiu. Upadek komuny w 1989 r.
jakichś namacalnych zmian od razu nie wniósł, oprócz twarzy w telewizji, ale
też tylko niektórych. Przez pierwszą połowę lat 90. ubiegłego stulecia
uważałem, że w sumie to gdyby komuna przetrwała, nasze życie niewiele mniej by się zmieniło. Komuniści wpuściliby zachodni kapitał, zaś cały system machiny
państwowej działałby tak samo. Balcerowicz co prawda przykręcił śrubę w imię
rozwoju gospodarki, czego też do końca wówczas nie rozumiałem, bo sobie
przecież wyobrażałem, że jak będzie kapitalizm, to każdy się będzie bogacił, a
państwo nie będzie karało za to, że ktoś za dużo zarobił. Myliłem się, ale ponieważ efekt w postaci zdławienia hiperinflacji był faktycznie imponujący,
uznałem, że Balcerowicz jednak zrobił dobrze. Niemniej w wielu dziedzinach
życia stosunki wyglądały jak za komuny. Dlatego reformy Buzka z 1999 roku
przywitałem z niekłamanym entuzjazmem
Wierzyłem
w to, że wprowadzenie gimnazjum i liceum przygotowującego już tylko z kilku
przedmiotów potrzebnych do studiów wybranego kierunku, będzie wspaniałym
krokiem, który naszej młodzieży przyniesie same korzyści – skuteczniejszy
proces dydaktyczny połączony z przyjemnością zdobywania wiedzy. Rozczarowanie
przyszło już wkrótce, kiedy się zorientowałem, że realizuje się taki sam
program jak wcześniej i tymi samymi metodami, tylko, że ósmoklasista jest
uczniem drugiej klasy gimnazjum. No może nie do końca taki sam program, bo np.
trzeba było podzielić historię na trzy powtarzające się kursy (oczywiście z
pewnym poszerzaniem materiału), przez co uczniowie nauczycieli, którzy nie
wyrabiali się z programem, nigdy nie poznali II wojny światowej. Kilka lat zajęło
dostosowanie programów do potrzeb nowego podziału szkolnictwa. Z podstawówek
np. wyrzucono geografię, a ostatnio z dwóch ostatnich lat liceum zrobiono to,
czego kiedyś właśnie oczekiwałem, czyli kilka kursów przygotowujących do
wybranego kierunku studiów. Problem w tym, że mnie się to w międzyczasie
przestało podobać, ponieważ uważam, że młody człowiek w wieku lat 17-18 często
jeszcze nie ma pojęcia, co będzie chciał studiować. Poza tym np. okrojenie
programu historii w tych klasach może zaowocować poważnymi brakami w edukacji
obywatelskiej kolejnych pokoleń. To jest jednak temat na osobną dyskusję, bo
wcale też nie należę do tych, którzy uważają, że wszystkich młodych ludzi trzeba zmuszać do
zapamiętywania wszystkich szczegółów z przeszłości.
Reforma
zdrowia okazała się zupełnie nie tym, czego się spodziewałem, ponieważ Kasy
Chorych wcale nie stały się konkurującymi ze sobą firmami, czy też
spółdzielniami (na kształt tych przedwojennych) prześcigującymi się oferowaniu
pacjentom coraz lepszych usług, a po prostu zwykłymi organami administracji
służby zdrowia, a przy tym instytucjami o wysokim stopniu upolitycznienia, na
których każdy wódz partyjny uposażał swoje wierne sługi. Kiedy w miejsce Kas
Chorych powołano Narodowy Fundusz Zdrowia, zapłonąłem świętym oburzeniem na
niecnych komuchów, którzy pana Buzkową reformę zniweczyli i wszystko na nowo
zcentralizowali, ale dzisiaj uważam, że nie miało to większego znaczenia.
Instytucja lekarza rodzinnego bardzo mi się podoba, choć znam ludzi, którzy na
swoich lekarzy narzekają. Ja po latach czekania w długich kolejkach do
internisty z wielką ulgą zapisałem się do przychodni prowadzonej przez moją
lekarkę rodzinną, gdzie przez telefon umawiam się na konkretną godzinę, a
podstawowe badania laboratoryjne mogę zrobić na miejscu.
Roforma
emerytalna właśnie umarła na naszych oczach, więc nie ma o czym rozmawiać. OFE,
jak się okazało, to nie były nasze pieniądze, które miały na nasze emerytury
zarabiać, pomijając już to, że one w ogóle nie zarabiały. ZUS wybudował szklane
pałace, kupił luksusowe samochody, skomputeryzował się dając zarobić jednemu
prywatnemu przedsiębiorcy, tudzież zatrudnił więcej pracowników, którym wypłaca
co jakiś czas premie, ale wszystkie media mówią, że np. moje pokolenie może po
prostu nie dostać emerytury, bo system się załamie.
Od
samego początku miałem nieco wątpliwości co do reformy administracji
terytorialnej Polski. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie podniecał mnie
powrót do tradycyjnego podziału na duże województwa i do staropolskich
powiatów, ale od samego początku miałem problem z przeliczeniem oszczędności na
administracji państwowej. Żeby nie wiem jak liczyć, za nic mi nie wychodziły
obliczenia, z których wynikałoby, że teraz państwo będzie potrzebowało mniej
pracowników. Owszem, znikną 33 województwa i ich urzędy, ale za to powoła się 380
urzędów powiatowych, przy czym w gminach nic się nie zmieni. Wyglądało na to,
że teraz tych urzędników państwo zatrudni jeszcze więcej, a ktoś ich przecież
będzie musiał utrzymywać.
Miałem
też wątpliwość innego typu. Otóż z dzieciństwa doskonale pamiętałem reformę
Gierka z 1975 r. Oprócz tego, że trąbiły o niej wszystkie ówczesne gazety i
reżimowa telewizja, to jeszcze nasi nauczyciele w szkole podstawowej poczuwali się
do obowiązku wytłumaczenia nam, jak jest jej sens. Argument, który mnie jako
dziesięciolatkowi utkwił w głowie, polegał na tym, że pierwszy sekretarz Gierek
mądrze to wszystko obmyślił, ponieważ teraz nastąpi ożywienie mniejszych
ośrodków miejskich w Polsce, które z zapyziałej prowincji staną się poważnymi
ośrodkami cywilizacji. Wzrośnie prestiż tych miast, ponieważ będą tam urzędy
państwowe, obywatele będą mieli bliżej do urzędu wojewódzkiego, bo np. ze
Skierniewic nie trzeba będzie jeździć do Łodzi, a dzięki temu nastąpi ożywienie
gospodarcze i kulturalne, bo zbuduje się w tych miastach kina, teatry, domy
kultury itd. I to do mnie, dzieciaka interesującego się polityką, wówczas przemawiało.
Oczywiście Gierek mógł mieć jakieś inne intencje. Pewien mój znajomy przytoczył
np. argument, że chciał on mieć pod swoją kontrolą 49 słabych sekretarzy
wojewódzkich zamiast 17 silnych. Może i tak, ale w świetle całego problemu, nie
wydaje mi się to dzisiaj takie istotne.
Decentralizacja
i ożywianie prowincji, jako element aktywizujący lokalne społeczności i
przedsiębiorcze jednostki, to idea, które jest mi nadal bardzo bliska, dlatego
co jakiś czas wracała do mnie myśl o tych gierkowskich 49 województwach, ale
oczywiście z silnymi samorządami. Często miewam sceptyczny stosunek do Unii
Europejskiej ponieważ uważam, że w przypadku Polski prowadzi ona do jej
peryferyzacji, co przejawia się w braku wiary obywateli naszego kraju we jego rolę
w całym systemie europejskim, oraz do grawitacji w kierunku Brukseli, Berlina i
Londynu, przy demograficznym drenażu kraju nad Wisłą. Uważam, że bezcenne są
wszystkie działania prowadzące do ożywienia społeczności lokalnych, które nie
ulegną dezintegracji na skutek odpływu do centrum.
Niestety
nie byłbym sobą, gdybym nie dostrzegł wielkiego „ALE”. Otóż obserwacja
rzeczywistości prowadzi mnie do wniosku, że nawet najlepsze reformy mające na
celu wywołanie pewnych ogólnych trendów, niczego nie zmienią, jeżeli w danym
miejscu i czasie nie znajdzie się grupa bardzo konkretnych ludzi gotowych do
działania na rzecz jakiejś idei. Jeżeli zabraknie konkretnego materiału
ludzkiego, czyli np. jeżeli w Sieradzu zabraknie lokalnych entuzjastów z
pomysłem na swoje miasto, żadna reforma nic nie pomoże. Ba, taka grupa
entuzjastów może okazać się również bez znaczenia, jeżeli nie uda im się
pociągnąć za sobą większej liczby współobywateli. Jeżeli bowiem nie uda się wytworzyć
w obywatelach danego miasta głębokiego, a przy tym naturalnego,
przeświadczenia, że w tymże mieście warto żyć i planować przyszłość swoją i
swoich dzieci, nie pomogą żadne przetasowania na mapie. Jeżeli dodamy do tego
czynnik gospodarczy, musimy z przykrością skonstatować, że jeżeli za awansem
administracyjnym danego miasta nie idzie rozwój gospodarczy w postaci przedsiębiorstw
dających zatrudnienie mieszkańcom, nic temu miastu nie pomoże.
Dwadzieścia
cztery lata gierkowskich województw niestety nie zrobiły z Suwałk
czy Tarnobrzega metropolii, natomiast największy rozwój Zamościa nastąpił w
ostatnim dziesięcioleciu, a nie w czasach, gdy był on stolicą województwa.
Wiara w magiczną moc decyzji administracyjnych władz to w moim przypadku już
przeszłość. Nie wiem więc, co dokładnie przyświeca Leszkowi Millerowi, który w
imieniu SLD proponuje powrót do 49 województw. Gdyby taka reforma zaowocowała
odczuwalną redukcją etatów urzędniczych utrzymywanych z naszych podatków a przy
tym faktycznym ożywieniem gospodarczym i kulturalnym „nowych” stolic
województw, byłbym za, pomimo całego sentymentu do staropolskich powiatów.
Ponieważ jednak polskie doświadczenie pokazuje, że każda, ale to dosłownie
każda reforma w naszej Rzeczypospolitej przynosi kilka lat bałaganu z powodu
niedostatecznego jej dopracowania i braku środków finansowych, jestem bardzo
ostrożny wobec tego typu propozycji. Żyjemy w czasach, w których nawet duże
ośrodki są w odwrocie (vide Łódź), w których tysiące młodych ludzi wyjeżdża do
europejskich centrów ciężkości, czyli do krajów, w których po prostu generuje
się i zarabia pieniądze. Czy w tych warunkach awans kilku prowincjonalnych
miast do rangi stolicy województwa może przynieść jakiekolwiek efekty?
Osobiście bardzo wątpię. We wszystkich dziedzinach wolałbym bowiem mniej
reform, a więcej skutecznej pracy. Reformy oczywiście zawsze będą potrzebne i
sam mam wielkie marzenie, żeby jednak w kilku dziedzinach życia publicznego je
przeprowadzić (np. w szkolnictwie wyższym, ale również i tym niższych
szczebli). Na razie te proponowane ostatnio przez różne partie traktuję jak
polityczne fetysze, które nijak się nie przekładają na lepsze życie obywateli
Rzeczypospolitej.
Bodźcem
do napisania tych kilku refleksji był tekst Bartłomieja Radziejowskiego, „Polska 49”, czyli Millera strzał w dziesiątkę: http://www.nowakonfederacja.pl/polska-49-czyli-millera-strzal-w-dziesiatke/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz