W całej rodzinie mojej żony to ciocia Zosia była najtwardszym człowiekiem. Przez całe swoje życie kierowała się poczuciem obowiązku i to w takim przedwojennym stylu. Kiedy ktoś z młodszego pokolenia nie widział możliwości sprostania jakiemuś zadaniu, albo wytrzymania krytyki ze strony osoby starszej, stwierdzała, że życie polega na tym, że trzeba zacisnąć zęby i mężnie wszystko znieść.
Była z pewnością filarem bliższej i dalszej rodziny. Młodsze siostry kochały ją jak matkę, bo to było to pokolenie, w którym rodzice kazali się starszemu potomstwu opiekować młodszym rodzeństwem i nie było odwołania. Dlatego też ciocia cieszyła się miłością i respektem własnych córek, wnuków, swoich sióstr i ich rodzin. Silna osobowość, zawsze zajęta jakąś pracą. Kiedy nie pracowała, czytała. W rozmowie to, co przypominało, że skończyła już 90 lat były tylko jej „staroświeckie” zasady, bo po sposobie konwersacji nikt by jej tyle nie dał. Oprócz przytomności i bystrości umysłu, miała poczucie humoru i potrafiła żartować.
Jeżeli dzisiaj mówimy o prawach
kobiet, to ciocia była przykładem matki rodu, której mężczyźni po prostu
słuchali. Nikt nie śmiał sprzeciwić się jej woli. Potrafiła przywołać do
porządku zięciów i siostrzeńców samą siłą swojej osobowości. To był realny matriarchat!
Z poczucia obowiązku, z przekonania, że bez jej pracy i kierownictwa świat obróci się w pył, dbała o swoje zdrowie. Bez wahania i strachu poddawała się operacjom i terapiom, z których wychodziła zwycięsko . Jej wola życia była dla mnie wręcz niewyobrażalna. Choroby przysparzające jej cierpienie zdawały się jej nie załamywać. Nie udawała, że jej coś nie boli, albo że nie cierpi np. na nadciśnienie, ale też nie robiła z tego tragedii – tym bardziej wg swojej zasady „zaciskała zęby” i działała, wykonywała to, co uznawała za swoje obowiązki.
Ponad miesiąc temu złamała nogę i trafiła do szpitala. Tam po tygodniu test wykazał u niej koronawirusa. Od samego początku pobytu była pozostawiona na łasce personelu szpitala, ponieważ z powodu obecnych przepisów nikt z najbliższej rodziny nie został do niej dopuszczony. Leżała sama, z nogą na wyciągu, ponieważ lekarze stwierdzili, że przy covidzie nie mogą jej operować. Pielęgniarki rzadko do niej zaglądały, bo wymagało to włożenia „kosmicznego” kostiumu. Zrobiły się odleżyny. Rozpacz ogarnęła rodzinę, co przecież jest zrozumiałe, bo oto człowiek przez wszystkich kochany cierpi w samotności. Niektórzy stracili nadzieję, że ciocia przeżyje. Kiedy na dodatek okazało się, że chorzy z covidem mają być przewiezieni z Hajnówki do szpitala w Bielsku Podlaskim, nikt już się nie łudził. I wtedy ciocia po raz kolejny okazała się twardsza niż się wszyscy spodziewali. Oto bowiem covid ustąpił. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Kiedy zaś lekarze zdecydowali się zoperować jej nogę, wręcz nabrali nowej nadziei. Niestety, po operacji ciocia zmarła.
Można mówić, że 91 lat to wiek, którego i tak mało kto dożywa i to jest oczywiście prawda. Kiedy jednak umiera ktoś, kogo się znało i podziwiało, pustka jaką zostawia jest zawsze bolesna.
Urodzona w Wierociejach na Białorusi, przed wybuchem II wojny światowej wraz ze swoimi rodzicami przeprowadziła się do Hajnówki. Dziadkowie byli małżeństwem wyznaniowo mieszanym. Dziadek był katolikiem, babcia prawosławna. Nikt nigdy nie robił nacisków na przyjęcie swojej odmiany chrześcijaństwa. To mała Zosia doprowadziła do przejścia babci na katolicyzm. Na pierwszej lekcji religii z księdzem prawosławnym tak się wystraszyła starszego mężczyzny z ogromną brodą, że stwierdziła, że ona chce chodzić na religię katolicką. W związku z tym babcia zgodziła się i sama również przeszła na wyznanie reszty rodziny. To jedna z rodzinnych anegdot, których ciocia pamiętała całe mnóstwo. Jak zwykle w takich chwilach żałuje się, że się tych wszystkich historii nie spisało, jak np. tę o wizycie w Warszawie u Bieruta. Być może uda się niektóre zrekonstruować z pamięci innych członków rodziny, ale to już nie będzie to. Szkoda, że sama ich nie spisała, bo jako polonistka i namiętna czytelniczka z pewnością zostawiłaby fascynujący opis ludzkich losów na tle burzliwej historii.
Wraz z ciocią odszedł pewien świat.
EDIT: Okazuje się, że ciocia Zosia pod koniec życia spisała swoje wspomnienia! Będę musiał dotrzeć do tego rękopisu!
Dobrze, że napisałeś... widzę w tym też osoby z mojej rodziny..
OdpowiedzUsuńTak Pani Zosia była bardzo pozytywną osobą, zawsze przechodząc koło klatki zatrzymywała się żeby porozmawiać i powiedzieć coś miłego albo chociażby przystanąć na chwilę stwierdzając fakt jak te moje dzieci szybko rosną, a niedawno były malutkie��Ja osobiście jak i pozostali sąsiedzi będziemy ją bardzo mile wspominać����️
OdpowiedzUsuń