Wyruszając do Łodzi kupiłem sobie „Politykę” do poczytania w pociągu. Trafiłem na bardzo ciekawy "Pomocnik historyczny", a w nim krótki, ale niezwykle pouczający artykuł o tyranii i tyranach w starożytnej Grecji (J.M.Długosz, Wzór na tyrana). Od dawna wiedziałem, że w zakresie słownictwa, a przez to myślenia w wielu dziedzinach, mamy wobec starożytnych Greków dług, którego nikt nigdy nie będzie w stanie spłacić. Ale to nie jest dobre rozumowanie. My nie mamy długu, my po prostu w ciągłej linii kontynuujemy myśl starożytnych Greków, jesteśmy ich intelektualnymi potomkami, czy to nam się podoba, czy nie.
Pojęcie ojczyzny i miłości do niej jest piękną ideą znaną i propagowaną w starożytnych poleis, tak samo jak przykłady odstępstw od tej pięknej cnoty były w nich powszechne. Po odegraniu chwalebnej roli w obronie swojego kraju przed Persami, słynni greccy wodzowie bez problemu sprzedawali swoje genialne umiejętności tymże azjatyckim wrogom.
Starożytna Grecja była niemal jak dzisiejsza Europa w pigułce, tylko nieco bardziej skomplikowana. Wszystko odbywało się przecież w mikroskali i to nie tylko z powodu wielości państewek na niewielkim terytorium, ale po prostu ze względu na liczbę ludności tamtych czasów. Mimo to, życie polityczne była przedmiotem zarówno wielkich namiętności, jak i zaawansowanej analizy teoretycznej.
Zarówno Platon, jak i jego „niewierny” uczeń, Arystoteles, zajmowali się ustrojami politycznymi. Poglądy Platona znamy i na samą myśl o jego „Państwie” ciarki przechodzą mi po plecach. Jego propozycja była utopią i to wcale nie utopią, która by nam się podobała. Niemniej diagnoza demokracji w wielu aspektów jest u tego autora trafna.
Platon opisał 4 systemy: arystokrację (czasami w postaci królestwa), timokrację (gdzie pozycja w społeczeństwie zależała od statusu materialnego), oligarchię (rządy bogaczy) i demokrację Arystoteles wyróżnił 3 „prawidłowe” ustroje polityczne: monarchię, arystokrację i politeję (mieszaninę elementów monarchii, arystokracji i demokracji) oraz 3 „nieprawidłowe”: oligarchię, demokrację i tyranię. Różne były jego oceny poszczególnych systemów, ale wszyscy filozofowie zgodnie potępiali tyranię (Platon nie uznawał jej za żaden ustrój, bo nie było w niej żadnych praw). Ustrój starożytnej Sparty, który zawsze wydawał mi się nieludzkim apartheidem, gdzie życie samo w sobie musiało być piekłem, na potępienie naszych mądrali nie zasługiwał, bo mimo wszystko nie był tyranią. Obaj filozofowie wierzyli, że ustrojem najbardziej podatnym na przekształcenie się w tyranię jest demokracja.
Tyrania to rządy jednostki, dla której władza jest wartością samą w sobie. Czasami oddaje się władzę w ręce jednego człowieka, który po odegnaniu zagrożenia ustępuje ze stanowiska. Tyran najczęściej sam tworzył sytuację zagrożenia, bądź je wymyślając, bądź wyolbrzymiając to rzeczywiste, albo w końcu wykorzystując zagrożenie rzeczywiste, ale wcale się nim nie zajmując. Dla tyrana zdobycie i utrzymanie władzy to cel najważniejszy i praktycznie jedyny.
Jakie jeszcze elementy występują w klasycznej tyranii? Otóż tyrani najczęściej opierają się na nizinach społecznych, za wrogów uważając arystokrację i, jak byśmy to dzisiaj powiedzieli, klasę średnią. Od niepamiętnych czasów biedne masy dość łatwo nastawić przeciwko sytej mniejszości. Stąd tylko krok do poparcia „populisty”, jak byśmy to powiedzieli dziś, albo „demagoga”, jak mówiło się w starożytnej Grecji i jak mówi się do tej pory.
Demokracja natomiast okazuje się ustrojem najbardziej podatnym na przekształcenie się w tyranię. Jeśli w sytuacji zagrożenia, skłócone stronnictwa polityczne nie mogą dojść do porozumienia, masy udzielają poparcia „mężowi opatrznościowemu”, który umacnia silnymi murami Akropol, ale nie po to, żeby lepiej chronił przed wrogiem zewnętrznym, ale żeby ochronić siebie, przed ewentualnym gniewem podwładnych.
Kolejną cechą tyrana, to otaczanie się ochroną złożoną z najemników, a nie obywateli. Pizystrates rządził Atenami m.in. przy pomocy „policji scytyjskiej”. Gdyby szukać przykładów tyranii we współczesnym świecie, byłyby to niektóre dyktatury południowoamerykańskie, wyjątkowo prymitywne jeśli chodzi o zaplecze ideologiczne, ale już nazizm, faszyzm, czy bolszewizm mogłyby się spotkać z aprobatą Platona. Jest to oczywiście czysta spekulacja, bo przecież o tym, co by się Platonowi spodobało, a co nie, nigdy się nie dowiemy. W każdym razie niektórzy dyktatorzy z krajów latynoskich to zwykli bandyci, którzy przejęli kontrolę nad „terytorium”, które przypadkowo pokrywa się z państwem, podczas gdy wielkie totalitaryzmy, choć działały iście po tyrańsku, zawsze dbały o propagandowe zaplecze, mające na celu przedstawienie legitymizacji ideologicznej swojej władzy. Tyrani nie zadawali i nie zadają sobie nawet tego trudu.
Jan M. Długosz, autor artykułu przytoczył m.in. historyjkę z V księgi „Dziejów” Herodota, którą znałem wcześniej, ale którą chętnie sobie przypomniałem. Opowieść jest wg mnie tak pouczająca, że zacytuję ją w całości:
Periander, tyran Koryntu „wysłał raz herolda do Trazybula [tyrana Miletu] z zapytaniem, jak ma najbezpieczniej urządzić swoje panowanie i najlepiej miastem zawiadować. Trazybul wyprowadził przybyłego od Periandra posła za miasto, wszedł w uprawne pole i, krocząc przez zasiew, pytał ciągle od początku herolda o powód jego przybycia z Koryntu, a przy tym wyrywał raz po raz każdy wystający kłos, jaki zobaczył, i odrzucał go, aż w ten sposób najpiękniejszą i najbujniejszą część zasiewu zniweczył. Tak doszedł do końca pola, apotem odprawił herolda, nie udzieliwszy mu ani słowa rady”.
Herold był przekonany, że tyran Miletu odprawił go z kwitkiem, ale Pariander po usłyszeniu całej opowieści, doskonale pojął przesłanie Trazybula. Żeby utrzymać się przy władzy, należy nieustannie likwidować wybitne jednostki, ludzi zdolnych skupić wokół siebie innych, co w rezultacie mogłoby podważyć pozycję tyrana.
Refleksja, jaka mnie naszła po tym artykule, to nie tylko porównanie starożytnych greckich poleis ze współczesną Europą, a nawet całym światem. Oprócz tego nasunęła mi się myśl, że taktyka Trazybula ma miejsce nie tylko na szczytach władzy – np. Jarosław Kaczyński doprowadzając do odejścia Ludwika Dorna z PiS, czy ekipa Donalda Tuska marginalizując i w końcu wypychając z PO Jana M. Rokitę – ale na każdym szczeblu jakiejkolwiek hierarchii. Rozejrzyjcie się po urzędach, uczelniach, przedsiębiorstwach zarówno państwowych jak i prywatnych.
W tych ostatnich to jest ciekawa sprawa. Normalnie właściciel powinien promować kogoś, kto będzie zarabiał dla niego pieniądze, ale tak się nie dzieje, przynajmniej w Polsce. Człowiek o „zbyt” silnej osobowości czy o „zbyt” wysokich kwalifikacjach stanowi w wyobraźni przeciętniaka, który założył firmę, zagrożenie dla jego własnej pozycji. W związku z tym kapitalizm niczego w Polsce nie rozwiązał – nepotyzm ma się jak najlepiej również w sektorze prywatnym. Lepiej zatrudnić posłusznego siostrzeńca, niż „mądralę” z zewnątrz.
Ostatnio usłyszałem, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, że pewien profesor (w mojej opinii jako jeszcze studenta – wybitny uczony) strasznie się bał, że pewien kolega z mojego roku mógłby zostać zatrudniony na uczelni w charakterze jego asystenta. Kolega ów był nie tylko wybitnym umysłem, ale również człowiekiem niezwykle pracowitym. Do egzaminów przygotowywał się z wielotomowych oksfordzkich podręczników akademickich, ponieważ świetnie znał angielski. Nauczenie się jakiegokolwiek nowego języka nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Czytał po francusku, niemiecku, rosyjsku, po łacinie i w klasycznej grece. Całe studia przeszedł na samych piątkach, oprócz jednego egzaminu z historii PRLu, kiedy to naraził się innemu profesorowi, mówiąc mu, że PPR to byli najzwyklejsi sowieccy agenci. To już było po 1989 roku, ale stary profesor miał jeszcze coś do powiedzenia, i choć trudno u niego było dostać dwojkę, kolega ów stopień taki właśnie dostał. Ale o tym wszyscy wiedzieliśmy i tak naprawdę dziwiliśmy się temu koledze, że wykazał się takim brakiem instynktu samozachowawczego. Przecież wszyscy znaliśmy poglądy tego profesora.
Ten profesor natomiast, który nie chciał mojego kolegi na asystenta, zaskoczył mnie i to bardzo. Po pierwsze dlatego, że dowiedziałem się o tej jego postawie po tylu latach, a po drugie dlatego, że zawsze go szanowałem i uważałem za osobę wybitną. Osoba wybitna nie jest małostkowa, ani nie boi się konkurencji ze strony młodego kolegi. Osoba wybitna nie musi się obawiać o swoją pozycję, bo wie, że jest wybitna. Tyran niestety nigdy nie jest pewny i zewsząd wypatruje zagrożeń. Kto na tym cierpi? Wybitne jednostki, a przez to my wszyscy jako społeczeństwo.
Przykład wspomnianego profesora nie jest odosobniony w polskiej rzeczywistości. Komuny nienawidziłem nie z powodu jej morderczych metod rządzenia, bo w praktyce nigdy się osobiście z nimi nie zetknąłem, ale przede wszystkim z powodu utrącania ludzi zdolnych, których potencjał można byłoby wykorzystać dla dobra całego kraju. Komuna upadła, ale w tej sprawie nic się nie zmieniło. Bracia Kaczyńscy chcieli przedstawić to jako skutek działania postkomunistycznego „układu”. Być może coś w tym jest, ale problem tkwi głębiej. Ten „układ” tkwi w naszych głowach, w „głębokiej strukturze” naszej mentalności. Czy to skutek komunizmu? Chciałoby się w to wierzyć. Czy to część „polskiego charakteru narodowego”? Też nie. To paskudna cecha właściwa gatunkowi ludzkiemu, znana i ze szczegółami opisana już w czasach starożytnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz