Choć często chciałbym być skrajnym racjonalistą, pojawiają się czasami zjawiska, które rozumowi się wymykają, a przy obecnym stanie wiedzy po prostu nie dają się rozumowo wytłumaczyć. Myślę, że wielu z nas doświadczyło pewnych zjawisk, których wytłumaczenie przerasta nasze możliwości, ale racjonaliści takie zjawiska wypierają z pamięci, albo zbywają śmiechem, ludzie religijni z pokorą upatrują w nich znaku od Boga, natomiast ezoterycy wszelkiego rodzaju również znaku od jakichś sił nadprzyrodzonych.
To, co mi się dzisiaj przytrafiło to był sen. Nieprzyjemny sen, że prowadzę zajęcia ze studentami, którzy okazują się moimi kolegami z pracy. Rozmawiamy o literaturze, ale w pewnym momencie kilka osób stwierdza, że nie chce im się myśleć o takich poważnych tematach. Na dodatek do sali wchodzi tęgi jegomość w garniturze, który robi gest jakby się chciał ze mną przywitać, ale ostatecznie cofa rękę i stwierdza, że przyszedł sprawdzić, czy ktoś tu w ogóle ma zajęcia, bo na grafiku w portierni zamiast nazwiska prowadzącego widział tylko słowo „nowy”. Jak to we śnie, okazuje się nie wiadomo skąd (bo nikt mi tego nie mówi, a ja też z pewnością tego nie wiedziałem), że był to rektor. Studentów nie jestem w stanie skłonić do dyskusji, w związku z czym pakuję się i wychodzę. Wiem, że do tej szkoły już nie wrócę. Tyle sen.
Trzy godziny później odbieram telefon od pani dyrektor z jednej z uczelni, na których pracuję, z informacją, że musiała mi zabrać kilka godzin zajęć w sobotę. Przy moim corocznym „kolekcjonowaniu” godzin, jest to wiadomość bardzo nieprzyjemna, bo oznacza, że znowu nie wiem, na ile będę w stanie utrzymać rodzinę w nadchodzącym roku akademickim.
To nie był pierwszy sen w moim życiu, który zwiastował coś nieprzyjemnego. Nie można ich wytłumaczyć jakimś intensywnym myśleniem o danej sprawie, bo choć z pewnością każdego września moja świadomość i podświadomość żyje tym, czy uzbieram tyle godzin, które pozwolą mi opłacić ZUS, podatek i jeszcze żeby wystarczyło na inne stałe opłaty i życie, to szczegóły tego, co następuje niemal natychmiast po takim śnie, racjonalnie wytłumaczyć się nie dają. Z pewnością taki sen nie jest żadnym ostrzeżeniem od sił wyższych, bo ostrzeżenie zakłada możliwość uczynienia jakiegoś kroku w celu zapobieżenia niepożądanemu wydarzeniu. W moim przypadku te sny to jakby prosta zapowiedź typu „za chwilę dostaniesz w łeb i nic na to nie poradzisz”. Fascynujące jest, jak działa mechanizm podświadomości, która najwyraźniej wyczuwa „co w trawie piszczy”. Wszelka prekognicja jest jednak sprzeczna z logiką linearnego czasu, którym to pojęciem się posługujemy i do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Gdyby się jednak okazało, że czas jest wymiarem o takim samym charakterze, co wymiary przestrzenne i że pewne „obiekty” już się w nim znajdują, a tylko nasze umysły żyją złudzeniem, że podejmują jakieś decyzje i że coś od nich zależy…?
Choćby nawet tak było, nie możemy przyjmować takiego pojmowania rzeczywistości, bo to w nieunikniony sposób prowadziłoby do kwietyzmu i poczucia całkowitej niemocy. Na to pozwolić sobie nie możemy i dlatego nadal trzeba żyć tak, jakbyśmy faktycznie byli kowalami własnego losu, choć przecież w olbrzymim stopniu zależymy od innych ludzi i od przyrody.
Na razie szukam zarobku.
bo podświadomość to dziwne zwierzątko jest...
OdpowiedzUsuń:) Ależ oczywiście, że można to wytłumaczyć racjonalnie!
OdpowiedzUsuńZ punktu widzenia jednostki jest to trudne, bo czasem niektóre sytuacje wydają się niezwykłe.
Biorąc jednak pod uwagę to, że na tej planecie jest 6,8 mld ludzi, to z samej teorii prawdopodobieństwa można założyć, że zestawiając ze sobą złożoność świata w jakim żyjemy i ogromną liczbę ludzi, każdy z nas choć raz w życiu przeżył coś niezwykłego.
Na pewno żyje na tej planecie ktoś, kto cały miesiąc spoglądając przypadkowo na zegarek widział tylko równe godziny i wydało mu się to dziwne.
Na pewno żyje tu ktoś, kto w przeciągu roku przypadkowo nigdy nie wszedł na szczelinę między płytami chodnikowymi, a zawsze stawał równo na środku.
W 1973 r. pewien profesor teorii prawdopodobieństw na UCLA chciał zademonstrować uczniom coś i w tym celu wyjął monetę, podrzucił ją, a ona spadła na sztorc i tak została. Takie wydarzenie zdarza się raz na kilkanaście milionów podrzutów. A tutaj taka niespodzianka, na zajęciach z matematyki. Można mówić, że to poczucie humoru Boga, że to tajne moce Boba który wtedy kichnął siedząc na pierwszej ławce, a można, tak jak ja, jeszcze raz zachwycić się naturą i poczuć wyróżnionym przez los, że akurat ja miałem okazję doświadczyć czegoś tak nomen omen "nieprawdopodobnego".
Gdyby posadzić przy maszynie do pisania wystarczająco dużą ilość małp (liczoną w milionach) i kazać im pisać przez 1000 lat non stop, gwarantuje, że któraś z nich napisałaby niechcący kropka w kropkę Romea i Julię, ale czy czyniłoby to z tej małpki Shakespeara albo medium komunikujące się ze zmarłym Williamem?
Pod rozwagę :)
Ha, z tą gwarancją bym się tak nie spieszył, bo eksperymentu z małpami piszącymi "Romea i Julię" nie da się przeprowadzić ;)
OdpowiedzUsuńTo tylko cytat, a właściwie parafraza Dawkinsa z samolubnego genu, więc cholera wie, może nie ma racji. Ale metafora jest bardzo obrazowa :}
OdpowiedzUsuńTeoria prawdopodobieństwa niewiele tłumaczy w tym wypadku. Tzn. tłumaczy o tyle, że coś takiego być może przypadkiem się przytrafia, a potem ludzki umysł to racjonalizuje i doszukuje się związku. To jest możliwe, ale mimo to na poziomie jednostkowym, kiedy ten związek następuje i intuicyjnie przewidujemy pewne rzeczy, takie przypadki zawsze będą wzbudzać zdumienie. Wygrane w totka się zdarzają, ale przecież nie wszystkim i nie kilka razy pod rząd.
OdpowiedzUsuń