Większość, jeśli nie wszyscy biznesmeni, mali i więksi, kieruje się w życiu pragmatyzmem. Owszem mają swoje poglądy polityczne. Niektórzy nawet bardzo radykalne. Co ciekawe rozstrzał tychże poglądów jest ogromny, od skrajnie katolicko-narodowych, przez PiS, PO po SLD. Wydawałoby się, że przedsiębiorcy powinni bez reszty być oddani tym, którzy głoszą występowanie w ich interesie, są zwolennikami absolutnie wolnego rynku itd. Teoretycznie ludzie przedsiębiorczy powinni bez reszty popierać Janusza Korwina-Mikke, UPR albo jego klony. Biznesmeni, jak mogłoby się wydawać, powinni być wielkimi fanami Centrum im. Adama Smitha i doktryn przez nie głoszonych. Dlaczego tak się jednak nie dzieje? Dlaczego nadal tylu przedsiębiorców wbrew swojemu „oczywistemu” interesowi co najwyżej podchwyci od czasu do czasu jakieś hasło tej czy innej skrajnie liberalnej organizacji, ale żeby ją lansować w świecie wielkiej polityki to już niekoniecznie?
Odpowiedź wydaje się banalna. Biznesmen to najczęściej człowiek przede wszystkim praktyczny i pragmatyczny. Przedsiębiorca doskonale wie, że ideologie to wielkie eksperymenty, a te jak wiadomo, raz wychodzą a raz nie wychodzą. W skali swojej firmy można sobie na własne ryzyko na jakiś ryzykowny eksperyment pozwolić, bo to w biznesie jest często bardzo ważne, ale tam, gdzie próbuje się manipulować całym systemem to oczywiście można, ale po co? Oczywiście dla dobra całości, czyli dobry system wolnorynkowy zapewnia przecież dobrobyt narodom. Tutaj jednak ideologiczni liberałowie wpadają we własne sidła, bo z grubsza idea Adama Smitha nie polega na rozczulaniu się nad całością, ale na promowaniu zdrowego egoizmu, który automatycznie tejże całości służy. Dlatego trudno od przedsiębiorcy wymagać, żeby myślał o całym narodzie czy Europie, skoro jemu chodzi o to, żeby sprzedać np. marchewkę do Rosji. Wie, że ta sprzedaż może mu się udać, więc robi wszystko, żeby wyeliminować przeszkody, psioczy na politykę antyrosyjską, na przepisy Unii Europejskiej itd. bo akurat te mu w realizacji jego pomysłu na biznes przeszkadzają.
Ideowi liberałowie (nie mylić w żadnym wypadku z PO) uważają, że dotacje czy to państwowe, czy unijne są złe. Owszem, ogarniając całość gospodarki, można dojść do takich wniosków. Firmy, a raczej firemki, które powstały za dotacje unijne dają miejsca pracy ich właścicielom, ale równocześnie wprowadzają niezdrową konkurencję wobec tych, którzy swój biznes rozkręcali za własne oszczędności, a teraz nie stać ich na obniżenie cen. Czy firmy, które powstały z dotacji szybko padną (bo właściciele nie mają pojęcia o prawdziwym biznesie) czy nie, to już kwestia różnych czynników. Niemniej nie wierzę, że jakikolwiek normalnie myślący człowiek interesu nie wziąłby pieniędzy, gdyby mu je ktoś oferował. Odmowa w imię idei byłaby tu po prostu ciężkim frajerstwem.
Czy ideowy liberalizm reprezentujący interesy średnich przedsiębiorców z branż przemysłowej i handlowej ma szansę się przebić politycznie? Jest to ze wszech miar wątpliwe. Na poparcie demokratycznej większości najczęściej można liczyć kiedy się obiecuje troskę o najuboższych. Jakiś procent tych faktycznie pokrzywdzonych przez okoliczności obiektywne faktycznie jest i z pewnością powinniśmy im pomagać. Tutaj jednak chodzi o chwyt propagandowy mający na celu zjednanie głosów tychże najuboższych, a jeszcze bardziej tych o dobrych sercach. Trzeba jednak zacząć od tego, że partie wiele obiecujące są równocześnie wielkimi przedsiębiorstwami przyciągającymi kapitał. Ich atrakcyjność polega m.in. na tym samym, co spółek giełdowych. Te, które rokują zwycięstwo, przyciągają inwestorów. Zwycięstwo rokują populiści wszelkiej maści.
Niespodzianką było czwarte miejsce Janusza Korwina-Mikke w wyborach prezydenckich. On sam wyraził zadowolenie z tego powodu, a równocześnie stwierdził, że inni kandydaci wydali na swoje kampanie dziesiątki milionów złotych, podczas gdy on miał tylko dwa. Pojawia się pytanie, dlaczego jego przyjaciele-biznesmeni zainwestowali w niego tak mało? Czyżby nie podobał im się program wolnorynkowy? Co z nimi jest?
Odpowiedź na to pytanie dał wczoraj jeden facebookowych komentatorów postów Centrum im. Adama Smitha, Andrzej Jerzy Gniadkowski: „Kiedyś były badania wśród biznesmenów i przed...siębiorców i okazało się, że bardzo duży procent z nich jest socjalistami (głosuje na SLD). Bo dla tych co już są socjalizm jest dobry! Dzięki pieniądzom mają wpływ na rząd, który utrudnia życie głównie tym, którzy dopiero chcą wystartować.” Nic dodać, nic ująć.
Pozwólcie też, że zacytuję polskiego biznesmena, który odniósł wielki sukces w Kanadzie i USA, Tada Witkowicza. Rozmawiając z grupą młodych kandydatów na milionerów, tłumaczył im „póki możecie, unikajcie konkurencji”. No właśnie. Ideowi liberałowie z pewnością są za w pełni wolnym rynkiem, gdzie działają konkurujące ze sobą podmioty gospodarcze. One same jednak najchętniej wyeliminowałyby konkurentów całkowicie!
Zakończę jeszcze jednym cytatem, tym razem mojego wujka, który swój pierwszy biznes zaczynał jeszcze za schyłkowego Gomułki. W roku 1989 spodziewałem się z jego strony wielkiego entuzjazmu z powodu przejścia z systemu socjalistycznego na wolnorynkowy. On jednak oznajmił ze stoickim spokojem: „Człowieku, czy będą rządzić komuniści, czy demokraci, to ja i tak będę na nich zap….ł”.
Tymczasem ekonomiści, nawet liberałowie z Centrum im. Adama Smitha, czy sam profesor Balcerowicz, choćby się nie wiem jak odżegnywali od polityki (jak pan Robert Gwiazdowski), prowadzą nadal dyskurs polityczno-ideologiczny. Ludzie, którzy ryzykują i obracają własnymi pieniędzmi, myślą w nieco innych kategoriach, bo ich mentalność polega nie na tym, żeby zbawiać świat, albo całą Polskę, ale żeby taniej kupić a drożej sprzedać.
wcale nie takiego ignoranta - bardzo dobrze wyargumentowany i w dużej mierze prawdziwy post!
OdpowiedzUsuń