Oprócz zaciekłych szowinistów chyba nikt nie zaprzeczy, że uczucia nienawiści rasowej, ksenofobia i antysemityzm to uczucia paskudne i potępienia godne. Ludzie, którzy z łatwością przerzucają wady kilku, a nawet kilku tysięcy przedstawicieli danej grupy na całą tę grupę, nie zasługują na zrozumienie. Gdyby to jednak chodziło po prostu o taki właśnie błąd w rozumowaniu.
Nienawiść rasowa czy etniczna często jednak nie bierze się z prymitywnego odrzucenia „innego” albo „obcego”, choć oczywiście takie biologiczne podłoże jak najbardziej tkwi na dnie podświadomości każdego z nas. Kto zaprzeczy, ten obłudnik i hipokryta. Każdy człowiek o jakiejś samoświadomości, zdaje sobie sprawę z tego, jak brzydkie i pierwotne są to odczucia i próbuje je okiełznać przy pomocy narzędzi kulturowych. Cywilizowane społeczeństwa narzucają programy wychowawcze, które mają człowieka ukształtować w duchu wzajemnej tolerancji, szacunku i współpracy. Jest to ze wszech miar godne pochwały, ale niestety nie załatwia sprawy.
Prawdziwy problem, taki na serio, zaczyna się bowiem, kiedy następuje poczucie zagrożenia egzystencji ze strony innej grupy. Jeżeli grupą uważaną za wrogą jest jakiś obcy naród, rodzi się fobia wobec niego, stąd rusofobia, germanofobia, czy judeofobia (której nie należy mylić z biologicznym antysemityzmem). Często można spotkać się ze stwierdzeniem, że samo mówienie o judeofobii i odróżnianie jej od antysemityzmu jest już objawem tego ostatniego, z czym nie można się zgodzić. W I Rzeczypospolitej przyjęcie chrztu całkowicie zdejmowało z Żyda stygmat pogardy ze strony chrześcijan. Kiedy pojawił się prawdziwy antysemityzm (odmiana rasizmu), ten zabieg już nie wystarczył. Dla antysemity nawet domieszka krwi żydowskiej (cokolwiek przez to rozumieją) dyskwalifikuje człowieka jako współobywatela.
Zostawmy jednak te wszystkie niuanse. Amerykańscy psychologowie społeczni bardzo trafnie zauważają, że jeżeli dochodzi do bezpośredniej konkurencji i to wcale nie na polu religii czy kultury, ale dość prymitywnej rywalizacji finansowej (mówiąc bez ogródek, tam, gdzie chodzi o chleb), tam tolerancja największego jej zwolennika jest narażona na szwank. Obojętnie, czy nadzieję na zarobek zabiera ci Chińczyk, Żyd, czy sikh, istnieje skłonność do ekstrapolacji konkretnej nienawiści do tego konkretnego przedstawiciela danej „obcej” społeczności na nią samą i wszystkich jej przedstawicieli.
Refleksja ta naszła mnie z bardzo prostego powodu. Frustracja spowodowana brakiem spełnienia oczekiwań to najprostsza droga do zgorzknienia i gotowości do obwiniania wszystkich okoliczności towarzyszących za własne niepowodzenie. Człowiek, który uważa się za skrzywdzonego, często przestaje myśleć obiektywnie i rozpamiętuje swoją klęskę, a także szuka winnych we wszystkich dookoła. Problem w tym, że w tym obwinianiu innych może mieć i rację, bo to czyjeś konkretne decyzje wpędziły go w tę sytuację, ale tak jak Józef K. z „Procesu” Kafki, nie wzbudza on niczyjej sympatii. Przyjaciele i znajomi kiwają głowami ze zrozumieniem i współczuciem, ale palcem nie kiwną, żeby jego sytuację zmienić. Jeżeli frustrat im to wypomni, tym gorzej dla niego, bo w ten sposób straci nawet to zrozumienie i współczucie. W rezultacie ktoś, kto ma zostać ofiarą splotu niesprzyjających okoliczności, nieuchronnie nią zostaje, bo niewielu chce się zadawać z przegranym, a już na pewno nikt nie chce się zadawać ze zgorzkniałą ofiarą, popularnie zwaną nieudacznikiem. („Ofiara” wzbudza jeszcze litość, „nieudacznik” tylko chęć dobicia). Każde działanie podjęte przez frustrata kieruje się przeciwko niemu, bo po prostu ludzie nie lubią kogoś, kto zakłóca im błogi spokój sumienia.
Nigdy nie zgadzałem się i nadal nie zgadzam z programem politycznym PiS, ale dobrze rozumiem chęć rodzin ofiar katastrofy wyjaśnienia tejże. Krytykują rząd za opieszałość i uległość wobec Rosji, co jest zupełnie zrozumiałe, ale już większość społeczeństwa, która żadnej straty nie poniosła, ma im za złe, że burzą święty spokój. Oni ze swej strony czują z tego powodu frustrację i często atakują tych, którzy ich atakują, co z kolei zwielokrotnia niechęć większości.
Ten rok akademicki nie zaczyna się dla mnie osobiście zbyt ciekawie. Sprawy, którym poświęciłem swego czasu nieco energii i emocji, przybrały pomyślny obrót, ale niestety to nie ja zbieram tego owoce. Poczucie krzywdy, odrzucenia, czyli tego co rozumiemy pod ogólnym pojęciem frustracji oraz zranione ego powodują, że człowiek przestaje myśleć racjonalnie i pogrąża się w zgorzknieniu. Wiem doskonale z doświadczenia, że manifestacja tych uczuć nie przynosi niczego dobrego, zwłaszcza samemu zainteresowanemu. To jest chyba próg czegoś, co mistrz Yoda z „Gwiezdnych Wojen” nazywał „ciemną stroną mocy”. To dlatego właśnie uważam, że postawa typu „plują mu w twarz, a on mówi, że deszcz pada” jest mimo wszystko lepsza od postawy ocenianej przez innych jako „deszcz pada, a on mówi, że plują mu w twarz”.
Muszę utrzymać rodzinę i przeżyć kolejny rok. Nie stać mnie na żadne unoszenie się honorem. Nie czuję się dobrze w obecnej sytuacji, ale spróbuję ją przetrwać.
Wracając na płaszczyznę bardziej ogólną, to właśnie ludzie, którzy przekroczyli pewien próg własnej frustracji, tzn. poddali się jej i ulegli łatwym racjonalizacjom, zasilali siły „ciemnej strony mocy”. Sfrustrowani robotnicy mogli wstępować do komunistów, albo, jeżeli uważali, że skrzywdzili ich Żydzi, do nazistów. Dla zbrodniarzy i w ogóle dla ludzi złej woli nie ma żadnego usprawiedliwienia. Niemniej przejścia na „ciemną stronę mocy” nie biorą się znikąd i nie zawsze można za nie obwiniać wrodzone skłonności tego, który jej uległ. Istnieją niezależne od niego okoliczności, które go do niej pchają. Wielką sztuką jest im nie ulec.
Powodzenia, Stefan. Przyszły rok będzie lepszy!!! Wiesz jak to jest, fortuna kołem się toczy...
OdpowiedzUsuńDzięki Sylwia! Też mam nadzieję, że dołek nie będzie trwał wiecznie.
OdpowiedzUsuńJestem pewna, że nie będzie! Wykorzystaj ten czas na szukanie nowych opcji :). Pozdrawiam i do zobaczenia
OdpowiedzUsuń