Prywatne jest lepsze od państwowego bo... I tutaj mógłbym zacząć wyliczać argumenty, do których sami dochodziliśmy podczas studiów historycznych, albo te wtłaczane nam do głów przez ideologów wolnego rynku z lat 80. (czyli z czasów komuny).
Rzecz w tym, że o ile nadal jestem wręcz fanatykiem popierania wolnej inicjatywy gospodarczej każdego obywatela, jestem coraz bardziej sceptyczny co do wyższości jednej formy własności nad drugą. Po prostu uważam, że państwowy dyrektor może być doskonałym menadżerem, podczas gdy prywatny przedsiębiorstwa może się okazać absolutnym nieudacznikiem. Przykłady tego typu powtarzają się dość często, więc nie uważam za zasadne ich przytaczanie.
Piszę o tym nadal przy okazji refleksji nad naszymi wakacjami. Pałac w Kozłówce pozostał w rękach państwowych, bo po jakimś czasie procesów wyszło na to, że potomkowie Zamoyskich zrzekli się praw do całości majątku za odszkodowaniem pieniężnym, zachowując sobie prawo do dwóch miesięcy wakacji (o ile dobrze pamiętam) w wydzielonych apartamentach pałacowych, gdzie cały zarząd pozostaje państwowy.
Czy pałac w Kozłówce jest gorzej zarządzany, niż gdyby w całości pozostał własnością prywatną? Nie wiem. Powiem więcej - nie sądzę, ponieważ widać, że dba się o wygląd obiektu, wnętrza są pięknie urządzone, a obsługa przewodnicka jest na wysokim poziomie.
W Kurozwękach z kolei cały majątek, włącznie z pałacem, został odzyskany przez potomka przedwojennych właścicieli, pana Marcina (Martin) Popiela. I też bardzo dobrze!
Państwo Popielowie mieszkają w skromnym dworku w bezpośrednim sąsiedztwie pałacu, który jest udostępniony turystom. Można oczywiście ubolewać nad wyposażeniem wnętrz, które po rabunku dokonanym tuż po II wojnie światowej przez Sowietów i władzę ludową, oraz później przez kolejne lata tej ostatniej, nie odzyskały swojej świetności, ale trudno za to winić właścicieli.
Dzięki inicjatywie właścicieli, przy pałacu obsługiwanym przez grupę profesjonalnych przewodników, funkcjonuje doskonała restauracja i pizzeria (o jakości tej ostatniej nie mogę się wypowiadać, bo z niej nie korzystałem).
Dodatkową atrakcją jest mini-zwierzyniec i ogromna zagroda z amerykańskimi bizonami, które zostały tu sprowadzone ok. roku 2000 (jeśli pamięć mnie nie myli). Jeżeli natomiast ktoś się poczuł przeniesiony w dawne (lepsze) czasy, to stało się to dzięki gościom (a może dzieciom, nie wiem) państwa Popielów, którzy akurat sobie urządzili przejażdżkę konną.
Nasze osobiste dzieci były zachwycone nowoczesnym cymbergajem (czytelników mojego pokolenia uświadamiam, że nie chodzi o grę trzema monetami przy pomocy grzebienia), która jest znana ze wszystkich miejsc popularnych wśród turystów.
Na mięso z bizona w restauracji się nie odważyłem, ale za to zamówiłem sobie dwie porcje pierogów - ruskie i z kapustą i grzybami, którym wystawiam jak najwyższą ocenę. Te ostatnie wykazywały się idealną proporcją kiszonej kapusty i grzybów w swoim nadzieniu (co w publicznej gastronomii najczęściej okazuję się zdumiewającą przewagą kapusty nad grzybami). Naprawdę polecam!
Myślę, że w przypadku Kurozwęk, które znowu jakiś przewodnik nazwał "małym Wawelem" (o zgrozo, ze względu na te krużganki i tak przerobione na okna), jest to miejsce, które naprawdę warto odwiedzać! Oczywiście po pierwsze ze względu na przeszłość historyczną, po drugie ze względu na świetną kuchnię miejscowej restauracji (w oranżerii pałacowej), ale także na inne inicjatywy (m.in. bizony) właścicieli majątku.
Naprawdę nie musimy nazywać Kurozwęk "Małym Wawelem". Pałac jest o wiele mniejszy i w ogóle trudno go porównywać do królewskiego zamku w Krakowie. Jest wartością samą w sobie. Jest śliczny i bardzo ciekawy! Jeśli wybieracie się w okolice Kielc czy Gór Świętokrzyskich, to odwiedźcie majątek państwa Popielów koniecznie! I niech nie zraża Was napis przy wjeździe "Teren prywatny, obowiązują bilety wstępu" - to i tak lepsze niż "Teren prywatny, wstęp wzbroniony". Zwłaszcza, że pieniądze zapłacone za wstęp są warte tego, co zobaczymy i co przeżyjemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz