Fakt, że nasze ciało wpływa na nasz funkcjonowanie mózgu, a
przez to na sposób odczuwania i myślenia, znany był już w starożytności, co
ilustruje znane łacińskie przysłowie „mens sana in corpore sano”. Obecnie
niektórzy uczeni uważają, że ciało determinuje nasze myśli do tego stopnia, że
praktycznie coś takiego jak wolna wola nie istnieje. Mózg o wiele szybciej
odczytuje bodźce z ciała, przetwarza je i podejmuje decyzje niż nasza
świadomość je sformułuje. Niemniej, jak da się czasami (niestety niezbyt
często) zaobserwować, niektórzy potrafią przy pomocy siły świadomości sterować
swoim ciałem i to nie tylko mięśniami, które normalnie uznajemy za kontrolowane
przez nią, ale również tymi, które nauka uznaje za pozostające poza naszą
kontrolą (np. serce czy żołądek). Wyczyny joginów pokazują, że jest to możliwe.
Znamy również przypadki trudnych do wytłumaczenia wyleczeń przy pomocy placebo,
co zazwyczaj tłumaczymy siłą sugestii. Wygląda na to, że sugestia mogłaby się
stać potężnym narzędziem w zwalczaniu chorób, ale w powszechnym odbiorze nią
nie jest, ponieważ nie umiemy się nią świadomie posługiwać.
Wszystko wskazuje na to, że zwykli śmiertelnicy nie
poświęcających wielu godzin życia ćwiczeniom jogicznym, czy też nie trenującym
autohipnozy, skazani są na uleganie stanom swojego ciała i niewiele mogą na to
poradzić. Nie ukrywam, że bodźcem do dzisiejszego wpisu są moje cierpienia
związane z alergią na pyłki traw, zwaną popularnie katarem siennym. Mój eksperyment
z olejkiem oregano trudno uznać za udany, ponieważ po kilku dniach spokoju od
kichania, przedwczoraj problem powrócił z taką intensywnością, że ponownie
sięgnąłem po allertec.(To tylko pozornie "produkt lokowany", bo producenci nie płacą mi za umieszczenie nazwy tego leku ani grosza).
Niewątpliwie uciążliwe jest samo kichanie, ale do tego
dochodzi ospałość (w jakimś stopniu ta naturalna, ale do tego dochodzi lekkie
otępienie prawdopodobnie spowodowane lekarstwem). Jeżeli dodamy jeszcze obecne
upały, to można sobie wyobrazić stan alergika w takich warunkach.
Czerwiec to miesiąc sesji letniej na uczelniach. W okresie,
w którym należało intensywniej skupić się na nauce, ja zawsze czułem się jakbym
był w stanie jakiegoś dziwnego otępienia. Nigdy nie brałem narkotyków, ale
wyobrażam sobie, że pewnie po niektórych człowiek tak właśnie się czuje. Obecnie
czerwiec to również czas wytężonej pracy, ponieważ studenci nagle sobie
przypominają, że należałoby dostarczyć zaległe prace i przynoszą je „hurtem”,
po kilka naraz. To również czas przygotowania i sprawdzania egzaminów.
Oczywiście swoje trzeba zrobić i nie ma żadnych usprawiedliwień, niemniej
działać w stanie, w którym najchętniej przespałoby się cały dzień, nie jest
łatwo.
Z powodu czerwcowego pylenia traw stępieniu ulega również
cały mój radosny entuzjazm związany z nadchodzącym wypoczynkiem wakacyjnym.
Pewnym pocieszeniem jest to, że na 99% ten stan minie za mniej więcej trzy
tygodnie (zawsze mnie trzyma do połowy lipca). Trzy lata temu dolegliwości
skończyły się o tydzień wcześniej, ale tylko dlatego, że pojechałem wówczas do
Londynu. Nagła zmiana klimatu podziałała na mnie zbawiennie. W tym roku
wybieram się do Berlina, ale obawiam się, że tamtejszy klimat jest raczej
zbliżony do naszego.
Na poziomie dość abstrakcyjnym moje dolegliwości alergiczne nastrajają
mnie dość pesymistycznie. Jak wspomniałem już wcześniej, mam całkiem niemałą
liczbę znajomych alergików, którzy się odczulają przy pomocy
najnowocześniejszych metod leczenia, ale nie znam żadnego, który by z czystym
sumieniem powiedział „już nie cierpię na alergię”, czy „już w czerwcu nie
kicham” (o ile mowa o alergii podobnej do mojej). Nasze myślenie i działanie
jest po prostu ograniczone (zdeterminowane wręcz) przez czynnik od nas
niezależny, z którym po prostu trzeba się nauczyć żyć.
Jeżeli odczuwam poirytowanie z powodu głupiej alergii, to co
mają powiedzieć ludzie cierpiący na o wiele poważniejsze choroby? Stan zdrowia
ma przecież przeogromny wpływ na naszą mentalność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz