środa, 14 października 2009

Młodzieży chowanie (10) czyli o wykorzystaniu wiedzy

Niedawno na lektoracie w jednej z białostockich uczelni omawialiśmy ze studentami tekst z podręcznika New English File Pre-Intermediate, w którym przedstawiono sylwetkę Amancio Ortegi, założyciela sieci sklepów z ubraniami "Zara". Pozwoliłem sobie wprowadzenie typu: "Za moment otrzymają państwo dawkę bardzo cennej wiedzy na temat osiągania sukcesu finansowego - w zwyczajnej książce do angielskiego". Na to pewien inteligentny student szybko odpowiedział, że gdyby cenna wiedza na temat sukcesu finansowego była dostępna w podręcznikach do angielskiego, to nikt by nie siedział na uczelni, tylko robił pieniądze. I tu jest pies pogrzebany, pomyślałem sobie, ponieważ student ten, skądinąd naprawdę bardzo bystry facet, pokazał schemat myślowy większości ludzi na świecie.

Nie jest oczywiście tak, że łatwo jest zdobywać miliony, ale z całą pewnością ludzie byliby o wiele skuteczniejsi, gdyby naprawdę nauczyli się wykorzystywać wiedzę, która sama pcha się do ich umysłów. Ktoś ze studentów stwierdził, że żeby zacząć swój biznes trzeba mieć kapitał, a ja ich znowu kieruję do tekstu na temat "Zary", gdzie wyraźnie napisane jest, że Amancio Ortega zaczynał jako zwykły sprzedawca. Podejrzewam, że właściciel sklepu, w którym pracował Ortega, nie należał do ludzi, którzy swoim pracownikom rozdają pieniądze na rozkręcenie własnego interesu.

Przypomniało mi się, że mój wujek, o którym już kilkakrotnie pisałem, a który prowadzi własne przedsiębiorstwo od końca lat 60. XX wieku, często się chwalił, że jest mistrzem świata w prostych robotach. Oznaczało to, że czy to w krawiectwie, czy w stolarce, czy w rymarstwie i szeregu innych rzemiosłach, jest po prostu świetny - sam mogłem się o tym przekonać, kiedy pokazywał mi pewne rzeczy. Jest nie tylko niewiarygodnie precyzyjny i dokładny, ale przy tym diablo szybki i wydajny. Dlaczego natomiast dochodził do perfekcji w tylu rzemiosłach. Otóż dlatego właśnie, że jego filozofią nigdy nie było szukanie pracy, ale pieniędzy. Kiedy natomiast dowiadywał się, co może mu przynieść pieniądze, starał się dojść w tej dziedzinie do perfekcji.

I teraz dochodzę do sedna sprawy. Czy mój wujek zapisywał się do terminu u rymarza, albo stolarza (w zależności czym się akurat zajmował)? Oczywiście, że nie bo byłaby to strata czasu i pieniędzy. Najprostszym sposobem osiągnięcia doskonałości w jakiejś umiejętności było opanowanie jej z podręczników do zasadniczej szkoły zawodowej (były kiedyś takie za komuny - to taka uwaga dla młodszych czytelników).

Wujek zawsze mi tłumaczył, że miewa tysiące pomysłów, z których wybiera 10 i stara się je zrealizować. Jeżeli z tych 10 wypali 1, to jest już sukces. Przez kilka lat poświęcał czas i energię rozkręcaniu takiej linii produkcyjnej (no, dużo powiedziane - był to zazwyczaj on i 1 lub najwyżej 2 pracowników). Kiedy obroty zaczynały spadać, bo rynek wykazywał spadek zainteresowania jego produktami, znowu szukał takiej dziedziny, która przyniesie mu pieniądze. I znowu kupował podręczniki do zawodówki.

Dlaczego więc młodzi ludzie, którzy się normalnie z tych podręczników uczyli i nabywali cenną i bardzo konkretną wiedzę, nie umieli zdobyć dużych pieniędzy? Odpowiedzi może być kilka:
1. nie szukali pieniędzy, tylko pracy
2. bali się ryzyka działania na własną odpowiedzialność
3. ktoś im wmówił, że na początek potrzebny jest duży kapitał
4. brakowało im wiary w siebie
5. nie mieli pomysłu na to, co zrobić ze swoją wiedzą
6. sami pogardzali umiejętnościami nabytymi w szkole zawodowej, bo ktoś im wmówił, że skoro są z zawodówki, to nadają się tylko na nędznie opłacanych robotników najemnych.

Osobiście znam jednego, a pośrednio 4 przedsiębiorców, których firmy zatrudniają dziesiątki ludzi, którzy sami są po zasadniczych szkołach zawodowych. Są to ludzie, którzy wykorzystali po pierwsze prostą zasadę, że pieniądze robi się na tym, że się taniej kupuje, a drożej sprzedaje, a do tego wykorzystali do maksimum to, czego się nauczyli.

Niezwykle ważna sprawa to właśnie wykorzystanie wiedzy, nawet niewielkiej, ale właśnie zastosowanie jej w praktyce. To dlatego tak wielu profesorów uczelni mimo olbrzymiej wiedzy, samemu nie osiąga sukcesu finansowego. Sami siebie traktują bowiem jako magazyny tejże wiedzy i jej dystrybutorzy, natomiast nie przychodzi im do głowy, lub zbytnio boją się ryzyka, żeby posiadane informacje wykorzystać w celu zrobienia czegoś namacalnego i konkretnego.

Ten znajomy, który jest przedsiębiorcą po zawodówce, nie zna również języków obcych. Często wyjeżdża jednak za granicę. Bierze ze sobą kogoś w charakterze tłumacza. Ci ludzie, którzy byli jego tłumaczami nie mogli wyjść z podziwu, że ten facet bardzo często za pomocą 10 słów na krzyż umie się lepiej dogadać z cudzoziemcami, niż oni. A rzecz przecież w tym, że on po prostu bardzo się chce z tymi cudzoziemcami dogadać, podczas gdy oni myślą tylko o tym, żeby skończyła się robota i żeby mogli sobie odpocząć. Takie podejście nie sprzyja komunikacji, a jego podejście jak najbardziej.

Umiejętność wykorzystania minimum wiedzy jest w osiąganiu sukcesu finansowego o wiele ważniejsza od posiadania jej maksimum ale tylko w formie zahibernowanej, w postaci, którą się tylko przekazuje innym, a samemu nic z nią nie robi.

Oczywiście trzeba też jasno i wyraźnie powiedzieć, że są ludzie, których ambicją wcale nie jest sukces finansowy, ale właśnie nagromadzenie tej olbrzymiej wiedzy teoretycznej. Takich ludzi osobiście rozumiem i również szanuję. Trzeba tylko samemu sobie jasno określić, czego się chce. Tales z Miletu np. (ten od słynnego twierdzenia), na zarzut, że jako filozof jest zupełnie niezaradny życiowo, pewnej zimy wykupił wszystkie wagi do oliwek w całym Milecie. Kiedy przyszedł czas zbiorów i handlu oliwkami, Tales wszystkie je odsprzedał z olbrzymim zyskiem, po czym nigdy do interesów nie wrócił tylko swoim znajomym oznajmił, że chciał tylko pokazać, że umie zrobić pieniądze, ale się tym po prostu zajmować nie chce. I to jest, uważam, też postawa, którą należy uszanować.

Problem w tym, że 90% populacji to wcale nie żądni wiedzy hobbyści, dla których pieniądz nie jest ważny. Wręcz przeciwnie. Na każdym kroku ludzie narzekają na brak pieniędzy i marzą o tym, żeby mieć ich więcej. Wielu głośno mówi, że chętnie by się wzbogacili na jakimś interesie, ale to przecież trzeba mieć kapitał na początek itd. Tak naprawdę tkwią w ciepłym bagienku i powtarzają mantry usprawiedliwiania się przed samymi sobą. Dla spokoju sumienia idą na wyższą uczelnię, ale nie po konkretną wiedzę do wykorzystania i nie dla ambicji akademickich (która to opcja, jak już wspomniałem, też może być dobrą motywacją, choć nie ze względów finansowych), tylko po to, żeby jeszcze przez kolejne 3-5 lat nie musieć podejmować żadnych decyzji i brać odpowiedzialności za własną przyszłość.

Biorę do ręki licealny podręcznik mojego syna do geografii. Chcę go zmotywować, żeby go jak najszybciej opanował, nie czekając na kolejną lekcję w szkole. Jak na razie bez skutku. W motywowaniu własnych dzieci jestem bardzo słaby. Dlaczego jednak uparłem się przy tym podręczniku? Ponieważ znajdują się w nim niezwykle cenne informacje, których rzetelne zapamiętanie mogłoby zapewnić pracę na różnych bardzo konkretnych stanowiskach (jest to geografia gospodarcza). Mój syn nie umie jeszcze tego docenić, tak samo jak nie umieją wiedzy docenić studenci uczelni.

Jakiś czas temu wpadłem na pomysł, że młodym ludziom można byłoby pomóc w ukierunkowaniu ich działań, gdyby na koniec każdej lekcji, czy to geografii, czy fizyki, matematyki czy polskiego, kazać im przez pięć minut myśleć o tym, do czego mógłbym wykorzystać wiedzę, którą dziś mi przekazano. Psychologowie robią testy na inteligencję twórczą właśnie w postaci zadania: wypisz jak najwięcej sposobów wykorzystania cegły/gazety/wieszaka itd. Dlaczego nie pobudzić twórczego myślenia przy przekazywaniu wiedzy szkolnej?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz