Przez pewien czas uważałem Monikę Ali za pisarkę jednej książki. Mam oczywiście na myśli Brick Lane, która przyniosła autorce rozgłos w angielskim świecie literackim, zwłaszcza tym reprezentowanym przez magazyn Granta. Alentejo Blue nie czytałem, ponieważ streszczenia tej książki nieco mnie zniechęciły. Stwierdziłem, że nie będę tracił czasu. Z nieco podobnym nastawieniem podszedłem do In the Kitchen tejże autorki, którą nabyłem jeszcze w lipcu w Londynie.
Początek historii takiej niby kryminalnej, bo rozpoczynającej się od śmierci Yurija, pracownika eksluzywnej restauracji, wcale mnie nie wciągnął. Wątek uwiedzenia ukraińskiej, czy też mołdawskiej prostytutki - ofiary handlu kobietami - przez głównego bohatera, szefa kuchni Gabriela, też mnie specjalnie nie zaintrygował, choć zaowocował burzliwym zerwaniem bohatera z narzeczoną. Pomyślałem sobie "ot, kolejna książka o tym, że ktoś tam poszedł i poobłapiał".
Gabriel co jakiś czas odwiedza swoją rodzinę poza Londynem - ojca, babcię i siostrę. Pojawiają się wspomnienia z dzieciństwa. Ted, ojciec Gabriela to prawdziwy angielski robotnik ze starej solidnej szkoły, który narzeka, że poupadały wszystkie fabryki w Anglii i że cała gospodarka upada. Jakbym słyszał Polaków z tego samego pokolenia. U nas narzekają na demokrację i tych, którzy obalili komunę, ale w Anglii...?
Historia się komplikuje, bo Gabriel chce pomóc Lenie, swojej kochance. W planie ma otwarcie własnej restauracji w spółce z dwoma politykami, ale w miejscu obecnej pracy też wszystko się komplikuje. Gabriel odkrywa ciemne biznesy niektórych pracowników (handel ludźmi), przeżywa załamanie nerwowe i dochodzi na skraj katastrofy.
Nie chcę wchodzić w szczegóły, a tym bardziej nie zdradzę zakończenia, ale jedno stwierdzę na pewno. Tę książkę warto przeczytać, bo jest to powieść o ... miłości. Nie chodzi tu wcale o miłość erotyczną bohatera do młodej imigrantki, choć oczywiście to też. Jest to historia człowieka, który jest typowym produktem postindustrialnej i postchrześcijańskiej cywilizacji. Gabriel nie jest jakimś potworem, ale jest egoistą myślącym o sobie i o swojej karierze. Wydaje się, że w dzisiejszym świecie taka postawa jest zupełnie normalna, ponieważ ludzie, których nie popychają do pewnych zachowań nakazy religii, mogą nie dostrzegać potrzeby otwierania się na innych. Do tego dochodzą twarde reguły rynku, na którym wygrywają tylko najtwardsi.
Książka Moniki Ali to nie jest tanie moralizatorstwo. To świetnie skonstruowana opowieść bez żadnych wstawek dydaktycznych. Przesłanie jest jednak czytelne i jest po prostu piękne. Po serii książek, które nie pozostawiają czytelnikowi złudzeń co do natury człowieka (bydlęcej natury oczywiście pomieszanej z cyborgowatą bezdusznością), In the Kitchen jest powieścią odświeżającą i pozostawiającą czytelnika z nadzieją. Jest to historia o odkrywaniu miłości do ludzi dookoła, o odkrywaniu tychże ludzi jako niepowtarzalnych istot. Jest to też opowieść o tym, że poprzez tak pojętą miłość można się przebić przez skorupę własnej alienacji.
Słowo "miłość" w takim sensie, w jakim go używam w tym tekście, w ksiażce Moniki Ali się nie pojawia, ale ja uważam, że jest ona, zwłaszcza w drugiej części In the Kitchen, bardzo mocno obecna. Takie powieści pozwalają poczuć się lepiej.
Jak łatwo zauważyć, długo mi zajęło zabranie się na poważnie do przeczytania tej powieści. Okazją do tego była, jak to często bywa w moim przypadku, podróż pociągiem. Wybrałem się z rodziną na grób mojej Mamy do Łodzi, więc i poczytać można było. Być może powieść Moniki Ali nie wejdzie do kanonu "wielkiej literatury" światowej, bo autorka nie stosuje jakichś eksperymentów formalnych, tworząc solidną tradycyjną narrację, to powinna zostać zauważona jako pierwsza pozytywna obserwacja postreligijnego świata, jako piękny manifest humanizmu XXI wieku.
A tak na marginesie. Autorka nie tylko przyłożyła się do pracy pod względem zbierania wiedzy na temat realiów świata gastronomii, ale okazała się świetną obserwatorką psychiki mężczyzny w średnim wieku, czym pokazała, że nie jest tylko zdolna do pisania o kobietach o bangladeskim pochodzeniu (czyli o środowisku, z którego sama się w jakimś stopniu wywodzi), ale potrafi "pisać o ludziach", a więc umie wyjść poza obserwację własnego "ja". Czekam na następną jej powieść.
A nie masz wrażenia, że moda na eksperymenty narracyjne trochę minęła? Mnie to osobiście cieszy, bo ja po prostu uwielbiam dobrze opowiedziane historie...
OdpowiedzUsuńSorry, to byłam ja:) Z rozpędu się nie wylogowałam :)
OdpowiedzUsuńOsobiście też nie sprawia mi to wielkiej przykrości ;) Ludzie generalnie lubią dobre historie, bo przecież wszyscy tkwimy w jakichś narracjach, przez narracje poznajemy świat i przez narracje wyrażamy siebie. Eksperymenty te nasze opowieści urozmaicają, czasami udaje im sie wywołać w nas jakiś nowy sposób myślenia czy odczuwania, ale nie ma możliwości eksperymentować bez końca. A dobrą historię z ciekawym przesłaniem (nie mówię tu o prostej dydaktyce) zawsze będzie się dobrze czytało.
OdpowiedzUsuńWiesz co, swego czasu zupełnie przestałam czytać polską literaturę współczesną, bo miałam wrażenie, że przeintelektualizowana i udziwniona forma zupełnie przesłaniała treść. Nie wiem, może tak trafiałam po prostu.
OdpowiedzUsuńW najbliższym czasie zamierzam czytać rzeczy proste, łatwe i przyjemne. Nie pogardzę fantastyką i dobrym kryminałem ;)