Zastanawia mnie fenomen Sokratesa. Oczywiście Sokratesa tak naprawdę wcale nie znamy. Znamy go takim, jakim chciał go przedstawić Platon. Dla tego ostatniego uliczny mądrala był niezaprzeczalnie wielkim autorytetem, a równocześnie nigdy nie będziemy mieli pewności, ile w platońskich dialogach jest prawdziwego „prostego” człowieka, który wywarł tak wielki wpływ na „złotą młodzież” ateńską, a ile jest w nich kreacji samego Arystoklesa zwanego Platonem. Platoński Sokrates zawsze rozprawia się z wszelkimi innymi mędrkami, a metodę stosuje prostą. Umiejętnymi pytaniami nakierowuje rozmówcę na takie odpowiedzi, jakie chce uzyskać, po czym wykazuje, że jego rozmówca jest idiotą. Gdyby ktoś zafascynowany tą zręczną manipulacją zadał sobie trochę trudu, mógłby wykazać, że często pożądane przez Mistrza odpowiedzi wcale nie są tak oczywiste i prawdziwe, a wnioski jakie są ich pochodną wg wszelkich zasad logiki prawdziwe już też być nie mogą.
Uważam, że „Państwo” Platona to konstrukcja myślowa zbudowana na błędnych przesłankach. Kiedy czytałem to podziwiane przez wielu dzieło, wyobrażałem sobie, że gdybym był uczestnikiem dyskusji z Sokratesem, który mówi, że „wszak syn cieśli będzie dobrym cieślą” (cytuję z pamięci, więc mogę przekręcać, ale taki jest sens) i kończy wypowiedź swoim „nieprawdaż?”, od razu bym odpalił „właśnie że nieprawdaż, Sokratesie, nie-praw-daż!” Gdybym miał taką okazję wskoczenia do starożytnych Aten i dostąpienia zaszczytu rozmowy z Sokratesem, prawdopodobnie tak bym się zachował i być może udałoby mi się zapobiec dalszym implikacjom założenia, że syn specjalisty w danym fachu nieuniknienie jest predestynowany do takiego samego zawodu. W rezultacie być może odwiódłbym Sokratesa od fascynacji totalitaryzmem. Być może.
Podróże w czasie, o ile wiem, jeszcze nie są możliwe, więc problemu nie ma. W ogóle nie miałbym problemu z Sokratesem (w wersji platońskiej) i jego niebezpiecznymi lub przynajmniej utopijnymi pomysłami, gdyby nie fakt, że Sokratesa uwielbiam. Na tym polega cały problem. Nieubłagana logika wskazywałaby raczej na to, że to Protagoras i sofiści, ci prekursorzy postmodernizmu, mieli rację, a Sokrates budował zamki na piasku, ale z jakiegoś powodu większość z nas (jak mniemam) ma gdzieś Protagorasa i sofistów, natomiast w jakiś sposób wszyscy utożsamiamy się z Sokratesem.
(Mała dygresja. W tym momencie wyobrażam sobie Fałka, faceta ponad 10 lat ode mnie młodszego, z którym się fantastycznie dyskutuje na rozmaite tematy. Otóż Fałek, kiedy przeczytał mój wpis na temat mojego utożsamiania się ze starożytnymi Grekami, wyraził wielkie zdziwienie, bo on się z obrońcami Salaminy i Termopil nigdy nie utożsamiał. Jeżeli czyta teraz mój wpis, pewnie też go dziwi mój problem z Sokratesem.)
Pomijając niebezpieczne utopie „Państwa”, Sokrates proponuje jakiś ład moralny. Ba, on nie proponuje, on w niego wierzy. Jest przeciwnikiem cynicznego relatywizmu sofistów, który jest przecież etycznym nihilizmem. Prawdopodobnie wierzy w to, że świat, w którym żyjemy, nie jest tylko tworem zabaw językiem, ale reprezentuje jakieś trwałe wartości. Sokrates nie jest przy tym ślepym wyznawcą jakiejś religii, choć trudno go posądzić o całkowity ateizm. Religię ustanowioną natomiast bezlitośnie wyśmiewa (no może raczej jej fanatycznych wyznawców).
Myślę, że wszyscy chcemy żyć w takim świecie, który jest może nie całkowicie przewidywalny, bo wtedy życie w ogóle nie miałoby sensu, ale w którym obowiązują przynajmniej jakieś możliwe do pojęcia reguły gry. Chcemy wierzyć, że jeżeli je opanujemy, a w dodatku zaczniemy je stosować, to sukces jest w zasięgu ręki. Chcemy też wierzyć, a często wierzymy, że jeżeli ktoś się do tych reguł nie stosuje, to spotka go nieunikniona klęska (kara). To ostatnie może nie świadczy nadzwyczajnie o naszej szlachetności, ale chyba jakoś tak działamy.
Wielka popularność chrześcijaństwa u schyłku epoki starożytnej wzięła się ze swoistej syntezy platońskiej etyki (tej prostej, bez miejsca na relatywizm) z potrzebami odczuć religijnych. Chrześcijanie nie wymagali podążania za sprytnymi pytaniami Mistrza. Kazali wierzyć, a to jest zawsze prostsze od myślenia. O ile jednak dzisiaj wielu odrzuca chrześcijaństwo z wielu powodów (m.in. właśnie przez to wymaganie wiary), to Sokratesa pewnie nie chciałoby się wyrzec, choć jego nauczanie w świetle tego, co wiemy (a może w co wierzymy?) dziś, nie potrafi się oprzeć brutalnej logice.
Swego czasu Noam Chomsky próbował dowieść, że logika budowy zdań jest wrodzoną umiejętnością naszego gatunku. Mnie interesuje pytanie, czy dążenie do podporządkowania się ładowi etycznemu (wbrew logice, która często pokazuje, że takiego ładu obiektywnie po prostu nie ma), jest jakąś wrodzoną cechą przedstawicieli naszego gatunku, czy też jest to tylko złudzenie. Jakiś porządek moralny przecież da się wytłumaczyć dość prostymi zależnościami opartymi na strategiach przetrwania.
Richard Dawkins, którego wierzący różnych wyznań uważają za potwora, sam jest zafascynowany faktem, że mimo braku biologicznego uzasadnienia, nie tylko jesteśmy zdolni do różnych form altruizmu, ale że w ogóle chętnie mu ulegamy. To jest zjawisko fascynujące, trudne do wytłumaczenia, ale równocześnie bardzo optymistyczne.
Witaj Stefanie, tu "stara" koleżanka z pracy w kołchozie językowym. Natknęłam się na Twój blog i tak trochę zaczęłam czytać (w końcu po zapisujemy te myśli by wybrzmiały z głowy, więc ktoś "usłyszeć" też może). Podoba mi się filozoficzny ton Twoich myśli i natura poszukiwacza - jak napisał kiedyś mój znajomy tytułując książkę - ryb lądowych, czyli odpowiedzi na nurtujące pytania, bez których na dobrą sprawę można by się obejść, tyle, że życie straciłoby sens.
OdpowiedzUsuńPostanowiłam napisać, ponieważ zauważyłam, że w Twoich wypowiedziach i pytaniach pojawiają się ukryte założenia i z jednym z nich chyba się nie zgadzam. Nie jestem pewna czy dobrze je zrozumiałam, piszesz: "Mnie interesuje pytanie, czy dążenie do podporządkowania się ładowi etycznemu (wbrew logice, która często pokazuje, że takiego ładu obiektywnie po prostu nie ma), jest jakąś wrodzoną cechą przedstawicieli naszego gatunku, czy też jest to tylko złudzenie." Chodzi mi o słowo - dążenie. Jestem niemal pewna, że - o ile rozumiem znaczenie słowa dążenie - człowiek nie dąży do podporządkowania się "ładowi etycznemu". Gdyby tak było, nie byłaby potrzebna kara, wizja piekła, wszelkiego rodzaju groźby wypowiadane przez rodziców i wychowawców. Człowiek może co najwyżej ZROZUMIEĆ, że owo podporządkowanie się jest dla niego bardziej korzystne z bardzo wielu powodów, a czasem nawet jeden jest wystarczająco ważny.
A czymże jest obecnie nawiązywanie do II RP i powoływanie sie na demokrację tejże . Państwo , w którym Piłsudski dyktator absolutny dokonał zamachu na legalna władzę a dalej policja lała jak popadnie i oponentów wsadzano do obozów karnych niemal koncentracyjnych jest ponoc protoplasta II RP . Hipokryzja totalna a gdy białoruski Piłsudski czyli Łukaszenka spałuje paru zdrajców opłacanych przez Polske to lament straszliwy . Hipokryzja .
OdpowiedzUsuńAle taki jest ten świat i nigdy pewno inny nie będzie