wtorek, 15 października 2013

O pracy fizycznej taka sobie myśl



Mój dziadek, rolnik z Kieleckiego (obecnie Świętokrzyskiego), często krytykował moją mamę, a swoją córkę, za to, że kazała mi się tylko uczyć, natomiast nie goniła mnie do żadnej konkretnej roboty, np. do pomocy w polu podczas wakacji. Zawsze przy takich okazjach stawiał nam za przykład rodzinę księcia Druckiego-Lubeckiego (oczywiście nie Ksawerego, ale najprawdopodobniej jego potomka, którego imienia niestety nie sprawdziłem), właściciela majątku w Bałtowie, który swoje własne książęce dzieci wychowywał w wielkiej dyscyplinie i poszanowaniu dla wszelkiej pracy.

Młodzi Druccy-Lubeccy nie tylko się uczyli, ale podczas żniw szli razem z chłopami na pole i razem z nimi ciężko pracowali. Dziadek sam był tego świadkiem, ponieważ kilka lat swojego życia spędził w Bałtowie pod opieką swojej ciotki, która w majątku księcia pracowała (praktyka oddawania jednego z licznych dzieci pod opiekę krewnych, którym się nieco lepiej powodziło, była dość powszechna).

Dziadek, jako człowiek twardo stąpający po ziemi i praktyczny, tłumaczył sobie, a potem nam, że taki wielki pan był bardzo mądrym człowiekiem, ponieważ wiedział, że zawsze mogą przyjść gorsze czasy, koło Fortuny się odwróci i dzieci wielkiego pana mogą same wielkimi panami nie zostać. Wtedy, żeby przetrwać i w życiu sobie poradzić, dobrze jest być wdrożonym do pracy fizycznej, w tym tej naprawdę ciężkiej.

Dziewiętnastowieczni Habsburgowie wychodzili zresztą z podobnego założenia. Dzieci austriackiej rodziny cesarskiej oprócz standardowej edukacji młodych arystokratów pobierały naukę bardzo konkretnych i przyziemnych zawodów. W razie np. rewolucji i utraty przywilejów i majątku Habsburgowie byli przygotowani do podjęcia zwyczajnej pracy zapewniającej im utrzymanie. Cesarz Franciszek Józef wyuczył się zawodu introligatora. Nie wiem, czy dzisiaj, w dobie spadku popularności książek, mógłby zarobić na życie, ale w czasach, w których żył, chyba tak.

Te historie przypomniały mi się po lekturze artykułu z Newsweeka o chińskich uczniach szkoły średniej, których posłano na przymusowe „stypendium”, czyli po prostu do roboty przy składaniu części elektronicznych do produktów zachodnich firm komputerowych (w tym Apple), które produkcję umieściły w Chinach. Ta forma niewolnictwa w obliczu opóźnień w pracy fabryk z pewnością nie przynosi chluby ani Chinom, ani zachodnim koncernom komputerowym. Niemniej przewrotnie przychodzi mi do głowy myśl, że składanie konsoli PlayStation czy iPhonów nie powinno być tak od razu traktowane jako coś z gruntu dla tych młodych ludzi niekorzystnego. Owszem, niektórzy skarżą się, że ta praca nie jest związana z ich specjalizacją, ale kto wie, co nam się w życiu przyda i czym nam przyjdzie się zajmować?

Szczerze mówiąc mój brak zainteresowań rzeczami praktycznymi i zajęciami wymagającymi pracy fizycznej wprawia mnie czasami w stan zawstydzenia. Może bym się i czegoś jeszcze nauczył, ale żeby tak sam z siebie, to raczej nie… Czasy robią się coraz mniej ciekawe – postępuje specyficzna barbaryzacja polegająca na bolesnej weryfikacji przydatności humanistów w społeczeństwie, więc jakiś fach z pewnością by się przydał! Być może dla mnie jest już za późno, ale byłoby do rzeczy, gdyby młodzi ludzie wzięli sobie do serca mądrość starych rodów arystokratycznych – warto uczyć się pracy.

2 komentarze:

  1. bardzo mądrze powiedziane...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie tylko rody arystokratyczne myślały praktycznie. Wśród zachodnich, szanujących się biznesmenów praktyka ta stosowana jest do dzisiaj. Ich dzieci zaczynają swoją karierę zawodową najczęściej od najzwyklejszych prac fizycznych jak np. sprzątanie czy roznoszenie reklam. Chodzi nie tylko o przygotowanie ich na różne okoliczności w życiu, ale również o to, by przyszli ich następcy poznali prawdziwą wartość zarobionego pieniądza i nabrali szacunku dla ciężko pracujących fizycznie, bez których świat niestety nie może się obejść, a życie elit byłoby mniej przyjemne. :)

    OdpowiedzUsuń