Na naszych oczach Putin robi spektakl godny najlepszych lat
ZSRR, anektuje ziemię innego państwa, a ludzie dywagują nt. banderowców w
parlamencie kijowskim. Inni mówią "nie ma wojny, więc nie panikujmy". A któreż
imperium nie chciałoby zdobywać nowych terytoriów bez wojny czyli bez strat, tak jak się to
udało Rosji? Putin odbudowuje imperium, a ktoś mówi o rusofobii, albo o groźbie
nowej zimnej wojny. Zimna wojna już się toczy - odkąd w Moskwie zaczął rządzić Władimir Putin.
Jak zwykle w sytuacjach groźnych i trudnych, pojawia się
szereg opinii, w tym niemało teorii spiskowych.
Oczywiście czyjeś knowania muszą stać za każdym działaniem, ale problem
polega na tym, że większość domysłów dotyczących spiskowców jest kompletnie pozbawiona
logiki.
Można założyć, że jakieś bogactwa, np. ropa naftowa u
wybrzeży Krymu, o których się mówi w plotkach, skusiły Amerykanów (za którymi
stoją Żydzi, a jakże), którzy postanowili wyrwać Ukrainę spod wpływów Rosji i
przejąć kontrolę nad tym krajem. Jeżeli za Majdanem od początku stali
Amerykanie, to doprawdy nie wiem na co liczyli. Że Putin tak po prostu odda
swoją strefę wpływów, bo się przestraszy? Ale niby czego, skoro Amerykanie
musieliby zachować własny udział w całej sprawie w tajemnicy? Tłumu Ukraińców?
Ukraińskiej armii? Jak to niby miałoby wyglądać? Majdan obala prorosyjskiego
Janukowycza, a następnie oddaje swoją gospodarkę w ręce zachodniego kapitału?
No, z drugiej strony to jest jedyna alternatywa w dzisiejszym świecie, dlatego
kilka wpisów wcześniej, kiedy protesty na Majdanie dopiero się zaczęły
wyraziłem swój daleko idący sceptycyzm wobec ich sensu. Reformy, jakie narzuca
Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Unia Europejska, z pewnością nie mogą się
spodobać ludności Ukrainy, jak zresztą żadnej ludności w jakimkolwiek innym
kraju. Obawiałem się wtedy, że tak samo, jak już w historii Ukrainy bywało,
antyrosyjska postawa nie jest wcale w tym kraju powszechna, a Majdan tylko do
czasu będzie mówił jednym głosem. Do tego przed banderowskim nacjonalizmem
ostrzegali już inni, choćby tacy politycy, jak Jacek Kurski z Solidarnej
Polski. Myślę, że nie byłem jedyny, który miał i nadal ma wątpliwości wobec
stabilności i jedności samych Ukraińców.
Dawno też sceptycznie podchodziłem do wiary działaczy Prawa
i Sprawiedliwości w romantyczną wizję pięknej federacji państw leżących na
ziemiach Pierwszej Rzeczypospolitej. Niektórym dobrym znajomym naraziłem się
wykazując bezzasadność tej wiary wyrosłej z myślenia dziewiętnastowiecznego,
ale dzisiaj niezbyt mającej szanse na powodzenie ze względu na inne
zapatrywania ludności samej Ukrainy, Białorusi czy Litwy. Przypomnijmy sobie,
że Ukraińcy na Majdanie chcieli do Unii Europejskiej, a nie do Federacji Międzymorza.
Kiedy snajperzy zaczęli zabijać ludzi, sprawy nabrały nowej
dynamiki i nowego sensu. Prorosyjski prezydent Wiktor Janukowycz, który okazał
się typowym dla systemów postsowieckich oligarchicznym dorobkiewiczem, zbiegł
pod skrzydła swojego protektora,. Ten natomiast zaczyna operację przeciwko
Ukrainie nie od próby reinstalacji Janukowycza na kijowskim tronie, ale od
Krymu, bo tam rzekomo miejscowa ludność cierpi prześladowania z rąk ukraińskich
faszystów. Putin zajmuje Krym, szybko robi referendum, co jest kpiną z
elementarnych zasad stosunków międzynarodowych, które, jak łatwo przewidzieć,
przynosi wynik pozytywny dla aneksji tej ziemi do Rosji, co właśnie dzisiaj
mogliśmy zobaczyć w telewizji. Nie wiem, czy to jest ostatnie słowo Władimira
Putina, bo przecież o podobną akcję proszą go rzesze rosyjskojęzycznych
mieszkańców Charkowa.
Trzeba przyznać, że w historii takie przypadki nieraz już
się wydarzały, ale ostatnio przyzwyczailiśmy się, że w Europie granic się nie
zmienia, a przynajmniej nie tak bezczelnie.
Niejednokrotnie daje się usłyszeć głos, że politycy kierują
się „mentalnością Kalego”, bo kiedy Amerykanie robią podobne rzeczy, to siedzą
cicho, albo im jeszcze pomagają. To wszystko prawda, a polityka Amerykanów jest
daleka od szlachetnych ideałów, które głoszą, ale trzeba na sprawy spojrzeć
trzeźwo. Ci, którzy chcieliby się
kierować zasadami obiektywizmu w stosunkach międzynarodowych, musieliby umieć
wskazać instancję władną ocenić właściwość postępowania tego czy innego państwa.
Ponieważ w dzisiejszych czasach religia i boskie sankcje nie wchodzą w grę,
pozostaje tylko jakaś umowa społeczna. Problem w tym, że jeżeli ktoś się nie
chce umawiać, to go nikt do tego nie zmusi. Kiedy Hitler postanowił się z nikim
nie umawiać co do swojej polityki, wystąpił z Ligi Narodów. Zresztą nie musiał.
I tak w rzeczywistości nie ma innej reguły niż ta, że silniejszy robi to co
chce, a słabszy wiąże się wątpliwymi umowami i z nich czerpie wiarę we własne
bezpieczeństwo – kosztem swojej suwerenności.
Cały świat od ponad dekady obserwuje politykę Władimira Putina,
której cel jest jasno widoczny, a wyniki pozytywne. Ponieważ Rosja gazem i ropą
stoi, najpierw zdobyła kontrolę nad zasobami byłych republik sowieckich. M.in.
było to potrzebne dlatego, że Rosja ze swoich własnych zasobów nie nadążyłaby z
dostawami eksportowymi surowców energetycznych. Putin prowadzi też konsekwentną
politykę wewnętrzną polegającą na utrzymywaniu własnego narodu w przekonaniu,
że oto znowu jesteśmy potęgą, taką jak ZSRR, co też przynosi skutki. Ludzie
mogą nie dojeść, ale rozpiera ich duma z Rosji i jej cara. To daje potężny
efekt psychologiczny. Wystarczy przyjrzeć się kremlowskiej ceremonii
wychodzenia prezydenta Federacji zza olbrzymich złoconych drzwi otwieranych
przez żołnierzy w historycznych mundurach, żeby się zorientować o co chodzi.
Imperium to konieczność ekspansji i pokazywania innym, że się jest imperium.
Dlatego Putin musi być stroną aktywną, a Rosja nigdy nie może się stać takim
samym krajem jak Niemcy czy Francja. Nastąpiłaby implozja i wielka smuta, taka
jak za Jelcyna. Putin o tym wie i wie też doskonale, że Rosjanie by tego nie
chcieli. Stąd np. w prywatnych rozmowach z niektórymi Rosjanami da się usłyszeć
„Po co wam, Polakom, ten Zachód? Gdybyśmy my, Słowianie, trzymali się razem,
bylibyśmy potęgą”. Bycie potęgą bowiem jest w myśleniu imperialnym priorytetem.
Nie szczęście, czy choćby godziwe życie ludzi, ale rozpłynięcie się w jakiejś „potędze”.
Wszyscy doskonale widzą, jak Rosja opanowała europejski
rynek gazu ziemnego, co stało się przy walnej współpracy Niemiec. Były kanclerz
tego kraju, Gerhard Schröder, po skończeniu urzędowania został nawet etatowym
członkiem Rady Dyrektorów rosyjsko-niemieckiego konsorcjum North European
Gas Pipeline Company (NEGPC), do której zaprosił go Gazprom.
Widzimy, jako Unia Europejska, bezprzykładny triumfalny
pochód Władimira Putina odbudowującego potęgę Związku Sowieckiego, do którego
oficjalnie i bez żadnego zażenowania nawiązuje i kiedy w końcu otwarcie anektuje
kawałek terytorium Ukrainy, pojawiają się głosy, że oto Ukraina nie powinna
była drażnić Rosji, że na Ukrainie faktycznie do władzy dochodzi partia „Swoboda”
nawiązująca do tradycji UPA. Komisarz Günter
Verheugen nagle zaczyna się bać ukraińskich faszystów, przy których Austriak Jörg
Haider to był harcerzyk, a przez którego przecież Unia Europejska zastosowała
wobec Austrii sankcje (to jest cały osobny temat, bo niby dlaczego zastosowano
sankcje wobec demokratycznego wyboru suwerennego państwa dotyczącego legalnie
działającej partii – jakkolwiek bym nie lubił nazistów/faszystów czy innych
nacjonalistów). I ani słowa o tym, że Rosja przy cienkiej fasadzie
demokratycznych instytucji (wybory, partie opozycyjne) jest dyktaturą jednego
człowieka, a prawa obywatelskie są nieustannie łamane.
W rzeczywistości „dużych
chłopców” polityki istnieje tylko i wyłącznie mentalność Kalego. Putin o tym
dobrze wie i wie również, że na Zachodzie nie ma ani jednej osobowości, która
by mu dorównywała. Dlatego to on będzie kradł krowy, a jego naród będzie
wierzył, że tak jest dobrze.
Wróćmy do Polski i
Polaków, czyli naszej roli w całej sprawie. Uważam, choć pewnie narażę się
wielu, że plusem jest pewna jedność całego obozu politycznego. Natomiast co do
motywów poszczególnych entuzjastów pomocy Ukrainie i powstrzymania Putina,
można oczywiście dyskutować. Jeżeli ktoś się kieruje sentymentem wobec „zielonej
Ukrainy”, nad którą dzielnie unoszą się „sokoły”, to oczywiście ma do tego
prawo, skoro się wychował na Sienkiewiczu, Mickiewiczu i tego typu legendach,
albo kto się nasłuchał opowieści drużynowego ze starej harcerskiej piosenki, to
faktycznie może go spotkać bolesne rozczarowanie. Nie sądzę, żeby było co
marzyć o wskrzeszeniu idei Federacji Międzymorza, zwłaszcza, że Marszałkowi
Piłsudskiemu chyba na pewnym etapie przestało na niej zależeć, bo nie upierał
się, by z ziem ukraińskich, białoruskich i litewskich tworzyć autonomiczne rzeczypospolite
w ramach federacji z Polską, które mogłyby się stać potencjalnymi ośrodkami irredenty
wobec reszty tych ziem pozostających pod władzą sowiecką. Wręcz przeciwnie –
nastąpiło bezpośrednie wcielenie tych ziem do Polski, a z niepodległą Litwą
mieliśmy jedne z najgorszych stosunków w historii. Koncepcję jagiellońską, choć
kuszącą i atrakcyjną (dla mnie osobiście też!) należy sobie darować, bo oprócz
pewnej grupy Polaków, nikt do niej nie tęskni.
Być może
prozachodnia młodzież i średnie pokolenie będzie z wdzięcznością pamiętać pomoc
Polaków – moralne wsparcie i wysyłane dary, ale tego typu wdzięczność rzadko
kiedy trwa długo, a już nigdy nie przekłada się na konkrety polityczne. Kto
dzisiaj pamięta o pomocy związków zawodowych z Włoch czy Francji dla podziemnej
„Solidarności”? Jeśli ktokolwiek coś chce pamiętać, to prezydenta Reagana i
CIA. Czy to znaczy, że nie powinniśmy pomagać? Uważam, że wręcz przeciwnie.
Powinniśmy, ponieważ chcemy pokazać naprawdę cywilizowane standardy i powinno
nam zależeć na przyciąganiu kolejnych narodów do demokracji i wolności. Poza to
jednak trudno, żebyśmy się w cokolwiek angażowali, bo nie mamy ani pieniędzy,
ani możliwości.
Niemniej, jeśli
chodzi o działania dyplomatyczne, sprzeciw wobec ekspansji Rosji, która okazała
się jak na razie jedynym wygranym – zajęła Krym i upokorzyła cały Zachód
pokazując mu jego niemoc – powinien być kontynuowany przez cały Zachód. Nie
chodzi tu żadną kretyńską rusofobię opartą o „wiekach historycznych doświadczeń”,
bo trendy historii można i należy zmieniać, ale z tego prostego względu, że
inicjatywy Władimira Putina są niebezpieczne dla Europy i świata, ponieważ
zmierzają do uzyskania kontroli nad Europą. Władimir Putin to nie jest jakiś
pajac kierujący się historycznymi sentymentami czy zemstą. On prowadzi swoją
własną, całkowicie współczesną, politykę, która jest dla reszty Europy
niebezpieczna i to tyle. W tej sytuacji przestaje być istotne kto zainicjował
Majdan. Osobiście wcale bym się nie zdziwił, gdyby za „spiskiem” kryli się sami
Rosjanie, skoro to oni wygrywają na całej linii. Nie jest to istotne. Istotne
jest raczej po stronie którego Kalego się opowiedzieć, żeby stracić jak
najmniej krów. U Putina już i tak mamy przegrane, więc chyba jednak trzymajmy
się Amerykanów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz