Istnieją przypadki, które pokazują, że dekonstrukcja narodu
(nie państwa, ale narodu właśnie) okazuje się zadziwiająco prostsza, niż
ktokolwiek mógłby się spodziewać. Wiemy z historii, że często poczucie
wspólnoty etniczno-językowej ciągnie się siłą bezwładu, długo potem, jak znika
państwo, które niegdyś dany naród stworzyło. Dzieje się tak często dzięki
zewnętrznemu naciskowi na wykorzenienie poczucia starej wspólnoty. W takich
przypadkach nie są konieczni „pasjonariusze”, którzy są centrum odradzania się,
czy też podtrzymywania poczucia wspólnoty narodowej, bo w ludzkiej naturze leży
opór przed przymusem. Co więcej, taki przymus zewnętrzny może wręcz przyczynić
się do pojawienia się grupy działaczy, którzy staną na czele oporu i w ten
sposób rozpoczną całą konstrukcyjną robotę w celu przyciągnięcia mas do idei
odrodzenia narodu. Znamy to doskonale jako naród, który pozbawiony państwa próbowano
w dodatku na pewnym etapie pozbawić poczucia odrębności od narodów państw
zaborczych. Jeszcze bogatsze doświadczenie w tym względzie mają Żydzi, których
okresy posiadania własnego państwa w historii były stosunkowo krótkie,
rozproszenie wśród innych narodów wielkie, wśród których zanikło używanie
wspólnego języka jeszcze w starożytności, a wśród których pojawili się „pasjonariusze”
(syjoniści), zdecydowani na zbudowanie nie tylko państwa, ale również
nowoczesnego narodu.
Obserwując przykłady Żydów, Polaków czy Kurdów, można
uwierzyć, że poczucie narodowe jest tak przemożne, że należy je zakwalifikować
jako coś tak naturalnego jak dziedzictwo genetyczne. Tymczasem historia,
również ta najnowsza, dostarcza nam przykładów zaniku atrakcyjności i wiary we
własne poczucie wspólnoty narodowej. Często wspominam Fenicjan, o których nie
wiadomo, żeby ich ktokolwiek wymordował, albo na siłę wynarodowił. Źródła
milczą na ten temat. Tymczasem w jakimś okresie pod panowaniem rzymskim Fenicjanie
znikają z kart historii, zaś historycy snują jedynie domysły na temat tego
fenomenu (jedna z teorii mówi, że większość Fenicjan nawróciła się na judaizm,
przez co stali się Żydami).
Nie musimy jednak szukać przykładów w odległej historii.
Pamiętając, że Rumunia, państwo, które pojawiło się w XIX wieku w wyniku
zjednoczenia Hospodarstwa Wołoskiego i Hospodarstwa Mołdawskiego (w 1881 r. z
unii personalnej tych państw proklamowano Królestwo Rumunii) wytworzyło
poczucie wspólnoty narodowej opartej na języku wywodzącym się z łaciny. Rumuni
swego czasu dokonali wielkich starań, żeby swój język oczyścić z bardzo poważnych
naleciałości słowiańskich i powrócić do romańskich korzeni. Różnice między
dialektami wołoskimi a mołdawskimi istnieją, ale nie są na tyle poważne, żeby
utrudniały porozumienie.
Dzieje Besarabii (wschodniej części Mołdawii) są dość
skomplikowane. Pierwotnie była częścią Rusi Kijowskiej, a po jej rozpadzie
mniejszych księstw ruskich, później dostała się pod panowanie Hospodarstwa Mołdawskiego,
wraz z którym podlegała osmańskiej Turcji. W latach 1812-1914 znajdowała się
pod panowaniem Rosji. W roku 1918 Besarabia stała się częścią Rumunii, ale w
1940 r. zaanektował ją Stalin do ZSRR. Podczas wojny niemiecko-sowieckiej
Rumunia odzyskała to terytorium (1941-1944), ale później znowu straciła. ZSRR z
tych ziem utworzył Mołdawską Socjalistyczną Republikę Radziecką, która w 1991
r., w wyniku rozpadu sowieckiego imperium ogłosiła się niepodległą republiką.
Zamieszkujący jej wschodnie tereny Rosjanie z kolei proklamowali nie uznawaną
przez społeczność międzynarodową Republikę Naddniestrzańską.
Mołdowa (Mołdawia) to jedno z najbiedniejszych państw
Europy. Zamieszkują ją mniejszości – Rosjanie, Ukraińcy, Gagauzi (ludność
pochodzenia tureckiego) i Bułgarzy. Większość stanowią Mołdawianie (75,8%), a,
co ciekawe, tylko 2% stanowi ludność uważająca się za Rumunów.
Jeżeli ktoś wejdzie na strony Wikipedii w języku rumuńskim,
a następnie te same hasła otworzy na stronie mołdawskiej, ten nawet nie znając
języka, łatwo się zorientuje, że praktycznie jest on ten sam, z tym że
mołdawski zapisywany jest grażdanką (uproszczoną cyrylicą), a więc alfabetem używanym
przez Rosjan. Wschodni Mołdawianie niekoniecznie czują więź z Zachodnimi
Mołdawianami, którzy dzisiaj czują się Rumunami. A przecież Mołdawianie
stanowili obok Wołochów częścią składową powstałej w XIX wieku Rumunii. Okazuje
się, że nie wszystkie grupy etniczne kierują się dążeniem do zjednoczenia z
narodem, który teoretycznie powinien być im bliski. Czy to 102 lata panowania
rosyjskiego cara, czy też powojenna przynależność do ZSRR sprawiły, że
Mołdawian przestało ciągnąć do Rumunii? Bo to, że idea zjednoczenia Republiki
Mołdowy z Rumunią wcale nie jest w samej Mołdawii popularna, to jest fakt.
(Polecam cztery ciekawe artykuły na stronie http://eastbook.eu/2013/08/material/news/ile-rumunii-w-mo%C5%82dawii-o-jednoczeniu-bez-zjednoczenia/
) .
Dążenia polityków rumuńskich do przyłączenia Mołdowy do
Rumunii traktowane są albo jako groźba, albo co najmniej pranie mózgu. Dziwne?
Może i dziwne, ale skoro prawdziwe, to należy ten fakt potraktować jako przykład
możliwości utworzenia odrębnej tożsamości narodowej niekoniecznie przez jakichś
gumiłowowskich „pasjonariuszy”, ale przez władzę polityczną etnicznie obcą.
Rosjanom nie udało się na stałe związać ze sobą Finów czy Polaków, ale udało
się wykształcić odrębne poczucie wspólnoty narodowej.
Pamiętam z lat 70. ubiegłego stulecia teksty o „narodzie
enerdowskim”. Próbowano przy pomocy propagandowych zaklęć dokonać konstrukcji
osobnego niemieckojęzycznego narodu. Jak wiemy, to się nie udało. Być może
czynnikiem decydującym w tym wypadku była atrakcyjność bogatej RFN, z którą
jednak Niemcy wschodni mieli cały czas jakieś kontakty (mimo, że bardzo
utrudnione).
Rumunia, pomimo wielkiej biedy Mołdawian, prawdopodobnie nie
jest dla nich „ziemią obiecaną”. Wspólnota języka (ale już nie alfabetu) nie
jest wystarczającym argumentem za przyłączeniem się do większego sąsiada.
Trudno przewidzieć, czy Władimir Putin faktycznie szykuje
wojskową aneksję Mołdawii, choć wśród polityków pojawiają się takie opinie.
Gdyby tak faktycznie się stało, niewykluczone, że nie powinniśmy czuć się
zdziwieni, gdyby Mołdawianie w referendum takim jak na Krymie, zagłosowali za
przyłączeniem się do Rosji. Oczywiście tego scenariusza pewni być nie możemy,
ale jedno wydaje się jasne. Skoro od 1991 r. do dziś Mołdawia nie zdecydowała
się na połączenie ze swoimi zachodnimi pobratymcami, znaczy to, że poczucie
narodowe jej mieszkańców nie jest rumuńskie.
Putin na pewno nie powiedział jeszcze swojego ostatniego słowa, czy to w kwestii Ukrainy czy Mołdawii. Myślę, że i nam się jeszcze odbije to całe zamieszanie. Dopóki jednak NATO i UE będą silne to raczej nie powinniśmy się obawiać Rosji. Powinniśmy jednak budować silne Państwo bo za słabym nikt się nie wstawi.
OdpowiedzUsuńSytuacja skłania Polskę do, z jednej strony, wzmocnienia własnego potencjału obronnego, a z drugiej jednak do ściślejszego związania się ze strukturami zachodnimi (NATO i UE). Jak pokazują ostatnie sondaże, sami Ukraińcy są jak zwykle podzieleni i wcale nie jest takie pewne, że większość popiera zmiany z Majdanu. Czyli z jednej strony znowu się nieco wygłupiliśmy wyskokiem przed szereg, ale z drugiej nie mieliśmy zbyt wiele do stracenia, bo Putin i tak zrobiłby z nas sprawców ukraińskiego zamieszania, a embargo na mięso założył i tak już wcześniej.
OdpowiedzUsuń