Kiedy chodziłem do szkoły podstawowej Telewizja Polska
nadawała hiszpański serial o szlachetnym rozbójniku pod tytułem Curro Jimenez.
Tytuł był oczywiście imieniem i nazwiskiem bohatera. W każdym odcinku oprócz
pięknej walki ze złem tego świata twórcy umieszczali elementy komediowe.
Leitmotivem jednego z epizodów była przypadkowa postać człowieka, który czuł
się w obowiązku spoliczkowania niejakiego don Frasquito. Ponieważ był ciągle
nieprzytomny, czy to z powodu upicia, czy oberwania czymś ciężkim w głowę, za
każdym razem, kiedy się ocknął, policzkował pierwszego mężczyznę, na jakiego
się natykał ze słowami „don Frasquito!” Na drugi dzień w szkole, a po południu
w salce katechetycznej przy kościele, wszyscy laliśmy się po buziach
wykrzykując „don Frasquito!” Niezbyt przyjemnie było dostać zbyt mocno z
plaskacza, ale za to śmiechu było co niemiara.
Ostatnio media, publicyści i cały szereg znajomych na
Facebooku żywo komentuje fakt spoliczkowania Michała Boni przez Janusza
Korwina-Mikke. Osobiście uważam, że wokół nas, w tym w samym świecie polityki,
dzieją się rzeczy o wiele ciekawsze, niż staroświecka oznaka pogardy i
poniżenia okazana przez starego mężczyznę nieco młodszemu mężczyźnie. Warto
zauważyć, że afera taśmowa, która miała i powinna była obalić rząd i
bezpowrotnie skompromitować PO tak samo jak afera Rywina odstawiła na boczny
tor SLD, nie wzbudza już żadnych emocji. Tydzień i po wszystkim! Tak
funkcjonujemy i powiedzmy sobie szczerze – nasze emocje są też emocjami
papierowymi albo plastikowymi. Żyjemy tym, co nam podetkną media i dlatego co
do kondycji demokracji w naszym kraju jestem absolutnym pesymistą.
Tymczasem świętym oburzeniem zadrżał Zbigniew Hołdys w
„Newseeku”, a poseł Robert Tyszkiewicz (PO) z Białegostoku zagroził wywaleniem
ze znajomych na FB wszystkich, którzy ośmielą się cieplej odnieść do wybryku
starego ekscentryka. Pewien znajomy działacz młodzieżówki PO wręcz ocenzurował
wpisy swoich kolegów i koleżanek!
Kiedy porywczy a niezbyt emocjonalnie rozgarnięty
młodzieniec z Białegostoku wtargnął na estradę i zaczął bić redaktora
Miecugowa, od razu byłem za zdecydowanym rozprawieniem się z takimi
zachowaniami. Kiedy na wykład profesora Zygmunta Baumana wtargnęli łysi
narodowcy mimo wszystko byłem przeciwko nim, choć już sam Zygmunt Bauman, a
zwłaszcza jego przeszłość (udokumentowana) nie wzbudzają we mnie żadnej
sympatii. Niemniej forma wtargnięcia agresywnych orków i goblinów do auli
uniwersyteckiej uważam za coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca.
Niemniej, kiedy czytam o spoliczkowaniu ministra Boni
(pamiętam go z początku lat 90. jako jednego z trzech „nieogolonych”, do
których oprócz niego zaliczałem jeszcze Jana Krzysztofa Bieleckiego i Andrzeja
Drzycimskiego – to nie ma nic do rzeczy, ale wiąże się z moim humorystycznym
podejściem do tematu) przez krewkiego staruszka, chociaż skądinąd wiem, że JKM
faktycznie często zachowuje się po chamsku, jakoś tak świętego oburzenia
wzbudzić w sobie nie potrafię. No nie umiem i już! Może wychodzą ze mnie
chamskie geny, może wychowanie na starym Widzewie, ale ja po prostu
wyobraziwszy sobie tę sytuację nie jestem w stanie powstrzymać się od śmiechu.
Co sobie przypomnę, to poprawia mi się humor, a na dodatek do głowy przychodzi
mi fraza ze wspomnianego na wstępie odcinka Curro
Jimeneza i już wtedy współczucie wobec poniżonego ministra Boni przystępu
do mnie znaleźć nie umie.
Kiedy sobie wyobrażę jak JKM mówi „don Frasquito” dostaję
głupawki i nic na to nie poradzę.
Groteska polega na tym, że lekkie skarcenie (przecież tak
naprawdę Boni „w mordę” nie dostał) z czysto ludzkiego punktu widzenia mu się
należało. Kiedy w 1992 Korwin wytknął mu podpisanie deklaracji współpracy z SB,
ten Korwinowi nawtykał, że musi być niespełna rozumu, skoro go do TW zalicza.
Kilka lat później sam się do tego przyznał, ale Korwina za te zniewagi nie
przeprosił. Oczywiście Janusz Korwin-Mikke jest dziwolągiem, bo ze swoją zemstą
czekał aż 22 lata, co świadczy jednak o jakiejś specyficznej osobowości (taki
eufemizm), i przywodzi z kolei na myśl stary dowcip o dziadku, który znienacka
uderza babcię, a kiedy ta pyta za co, on odpowiada „bo kiedy sobie przypomnę,
że jak się z tobą żeniłem, to ty dziewicą nie byłaś….”, i znowu robi się kupa
śmiechu, proszę państwa.
Nie żal mi ministra Boni (kolejne luźne skojarzenie – jakiś
czas temu radził białostoczanom, żeby urządzili wielkiego osiedlowego grilla, żeby
się Polacy zaprzyjaźnili ze swoimi sąsiadami-imigrantami – geniusz, po prostu
geniusz), ale śmieszy mnie też Janusz Korwin-Mikke, który jeszcze bardziej
brnie w swój image pajaca, choć jemu samemu wydaje się, że jest raczej
przedwojennym arystokratą.
A propos arystokracji. Polecam świetną i lekko się czytającą
książeczkę pani Katarzyny Krzyżagórskiej-Pisarek, Życie wyższych sfer w Anglii (Wyd. Poligraf 2011). Za ciekawą
obserwację uważam stwierdzenie, że klasy wyższe w przedziwny sposób wchodzą w
sojusz z klasami najniższymi, ponieważ łączy je wspólna nienawiść do klasy
średniej. Oglądając przedwojenne filmy (w tym polskie), w których występują
stare ciotki-arystokratki, uderza ich… szorstka prostackość. Nie trzeba być
wybitnym znawcą historii, żeby zauważyć, że zachowania, które popularnie
nazywamy chamskimi, co przy interpretacji cham=chłop wychodziłoby, że
chłopskimi, są tak naprawdę zachowaniami jak najbardziej szlacheckimi.
Okazywanie swojej wyższości wobec uboższego krewnego, czy płaszczenie się przed
magnatem, przy tym pieniactwo i skłonność do burd wobec równych sobie, to chyba
dość dobrze znamy. A polski chłop, kiedy się wyzwolił i wzbogacił przejął
wzorce szlacheckie. Stąd przyjazd na rodzinną wieś z roboty za granicą tak
często wiąże się z ufundowaniem libacji dla starych kolegów. Szczodrość
(rozrzutność) to cecha jeszcze nawet przedszlachecka, rycerska.
Szlachcic z chłopem musiał się znosić, a że chłopa się bał,
bo każdy sobie zdawał sprawę, że codzienne pędzenie człowieka do roboty na
nieswoim nie może w nim wzbudzać ciepłych uczuć, to odgrywał wobec niego rolę
szorstką a brutalną. Jeżeli pańszczyznę i szubienicę uważano za klucz do
gospodarczego sukcesu, to znaczy, że szlachcic nie mógł być jakimś paniątkiem z
morskiej piany, ale twardym łobuzem, niczym Spartiata żyjący w ciągłym strachu
przed buntem helotów. Teoretycznie szlachta była przez wieki jedyną warstwą
służącą w wojsku, a wiadomo, że wojsko i wojna to nie zabawa dla pensjonarek. W
XIX wieku co prawda to wszystko się już zmieniło, ale szorstki sposób
wychowania wcale nie.
Jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku nie do pomyślenia
było, żeby człowiek o poczuciu honoru za obrazę osobistą lub kogoś, czyj los
był mu drogi, szedł do sądu. Kto miał tzw. zdolność honorową ten wzywał na
pojedynek i, jeśli wyzwany, na pojedynek się stawiał. Wcale nie twierdzę, że to
było dobre, bo jakiekolwiek wzajemne się kaleczenie czy zabijanie, to obyczaj
barbarzyński i potępienia godny. Niemniej warto zauważyć, że to, co nazywamy
dobrymi manierami niejednokrotnie zostało wypracowane w ciągu wieków dzięki
strachowi przed karą, którą mogła być śmierć w pojedynku. Wzajemne okazywanie
sobie szacunku, czy to w Europie, czy np. w Japonii, to strach przed
uchybieniem etykiecie, które można było przypłacić życiem. Dzisiaj odwaga w
wyrażaniu pewnych opinii staniała, bo większość z nas kieruje się raczej
wartościami mieszczańskimi niż szlacheckimi.
I w tym momencie w dobie, kiedy już dawno nie ma honorowych
pojedynków, a biją się tylko kibole i dresiarze, niczym przedpotopowy potwór z
jakiegoś cudem zahibernowanego jaja wyskakuje Janusz Korwin-Mikke i zachowuje
się, jakby od XIX wieku nic się nie zmieniło. Na dodatek JKM zachowuje się
perfidnie, bo wie, że Boni nie uzna policzka jako wyzwanie na pojedynek, a
gdyby nawet, bo przecież jako były tajny współpracownik SB honorowej zdolności
nie ma. Poniżył więc ministra okrutnie, a niejednemu się to podoba. Trudno
jednak w tym momencie nie przypomnieć sobie wypowiedzi Janusza Korwina-Mikke, z
które niejeden polityk, gdyby kierował się takim samym myśleniem, powinien go
już dawno zastrzelić lub szablą usiec. Jednakowoż jak ludzie o mentalności „łyków”,
na nic takiego zdobyć się nie potrafią. A poza tym kto by bił starego
człowieka?
Cała sytuacja jest więc groteskowa, ale równie groteskowe są
głosy świętego oburzenia. Mieszanie dresiarstwa, które często Korwina popiera,
z jego staroświeckim policzkiem (choć oczywiście dresiarze nazwą to „strzałem z
liścia”) jest drobną przesadą. A że pewne grupy polityków zaczęły się bać? To
może już najwyższa pora, bo do tej pory czuły się zupełnie bezkarnie.
PS.: Ale tak zupełnie poważnie, JKM to nie jest dla Polski
żadna alternatywa. Gdyby wprowadził wszystkie postulaty, obudzilibyśmy się w
kraju, którego już nie ma, ale to osobny temat.
O to to .......trafienie w punkt. Ani mnie Korwin ziębi ani grzeje , przecudne zachowania, ubrania, poglądy pod tytułem 36 milionów firm w Polsce ( skrót m yślowy ). Oczywiście czysty PR nic więcej z tym plaskaczem . U mnie punktów nie nazbiera, ale jednak. Całe to wydarzenie jest dla mnie przykładem, że w Polsce nie jest ważne co kto mówi i robi , ale KTO. Bo sobie przypominam Frasyniuka niejakiego, który będąc posłem właśnie z liścia potraktował Stryjewskiego, chyba też posła , nikczemnej zresztą postury. I zrobił rajd po wszystkich TVN i Polsatach itp. chwaląc sie swoimi przewagami. Przewagi były przyjęte mlaskaniem aprobaty.:) Czyli MORZNA ? MORZNA :)
OdpowiedzUsuńWojtek Fituch
Problem JKM-a jest taki, że często straszy się ludzi, wprowadzeniem przez niego „WSZYSTKICH jego postulatów”. Tymczasem proszę sobie zdać sprawę, że nie ma nawet najmniejszego przyzwolenia i szansy aby wprowadzić choć JEDEN. Gdyby dziś zaproponować reżimowi podwyższenie dowolnego innego podatku, tak aby z jednej strony nie uszczuplić budżetu (a nawet go podwyższyć celem „przekupienia” Rady M.) lecz w zamian ZNIEŚĆ całkowicie podatek dochodowy - czy taki krok uzyskałby przyzwolenie? NIE – bo chodzi o to by nie zmieniło się NIC. A ewentualne zniesienie PIT oznaczałoby przecież utratę kontroli rządu nad codzienną aktywnością człowieka - do czego za nic nie chcą dopuścić. Istnienie podatku dochodowego to gwarantuje. W potocznym znaczeniu - JKM jest właśnie alternatywą. On chce istniejące rozwiązania wykluczyć, a nie poprawiać. I na to nie ma zgody jego przeciwników - nawet w najmniejszym zakresie. Uwaga odnośnie „łysych narodowców” we Wrocławiu – nie mieliśmy na pewno do czynienia z „wtargnięciem” na wykład. Ponadto : czy instalowanie się policji na terenie uniwersyteckim przed wykładem i następnie wkroczenie na salę wykładową „powinno mieć miejsce”?
OdpowiedzUsuńProszę Pana/Pani nth i Sz. P. Autor,
UsuńCzy Korwinem się straszy ? No nie wiem, bardziej chyba wykorzystuje sie go w róznych sytuacjach, gdy jest to potrzebne. W naszej wszech-mediokracji to co to powiedzą dzisiaj jest OK, wczoraj juz nie jest ważne. To o czym w wielkim skrócie pisze Pan/Pani nth jest zawarte w podwalinach zmian po 1989 r. moim zdaniem ,a nawet wcześniej. Warto się potrudzić i poznać chocby we fragmentach książkę takiego nikogo G.Soros Underwriting Democracy czy ciekawe stwierdzeniap. J.Sachsa w ks. hi hi pod wiekopomnym tytułem KONIEC WALKI Z NEDZĄ ! Ale kogo to. Wsyzstko OK , grilek i matka Madzi z Sosnowca . Odnośnie "łysych" jeszcze raz powtarzam - po pierwsze nie łysi , po drugie to nie tak było, po trzecie mamy chyba demokrację i nie "wtargnęli" tam pod flagą III Rzeszy ani Sojuza i nie szerzyli napiętnowanych słusznymi ustawami haseł. No chyba, że prof.Bauman jest nie do ruszenia. A zgadnij Misiu czemu ? Ale ja już się nie dziwię niczemu , tylko czasami jest mi przykro. Cóż.
WF , Łódź