Znajoma niedawno stwierdziła, że w tym roku nie ma
sezonu ogórkowego, bo sytuacja polityczna jest zbyt napięta, na dodatek w
niejednym rejonie świata. Ponieważ nie wybieram się ani na Ukrainę, ani w
okolice Strefy Gazy, nie bardzo sobie wyobrażam rolę zarówno swoją, jak i owej
znajomej rolę w rozwiązywaniu tych problemów, których w żadnym wypadku nie
lekceważę w lemingozie swojej, ale po prostu wiem, że kwestie, którymi się
przejmujemy, a na które nie mamy żadnego wpływu, powodują jedynie frustracje,
czyli stan bardzo nieprzyjemny, a nikomu do niczego nieprzydatny.
Ja sobie świadomie zrobiłem sezon ogórkowy i nie
żałuję. Do wielu spraw nabrałem (jak mi się wydaje) większego dystansu, w tym
do swojej roli w społeczeństwie. Ponieważ jest ona dość znikoma, mogę sobie
absolutnie na sezon ogórkowy pozwolić.
Jak już wspomniałem w poprzednim wpisie, jedzenie
uważam z jeden z istotnych elementów sprawiających, że człowiek czuje się
szczęśliwy i spełniony. Co prawda wakacje traktuję też jako okres, kiedy staram
się odżywiać zdrowo, czyli tak, żeby mój organizm czuł się dobrze oraz żeby
utrzymać stan glukozy i ciśnienia tętniczego na właściwym poziomie (wyłączenie
myślenia typu „cierpię za miliony” to zwłaszcza w kwestii ciśnienia podstawa!).
Na ogół mi się to udaje, choć nie oszukujmy się, kto lubi smaczne jedzenie, ten
nie zawsze jada zdrowo.
W ostatni weekend pojechałem z rodziną pod namiot
(od wieków nie nocowałem pod namiotem!) do Hołn Mejera, ośrodka wypoczynkowego
Politechniki Białostockiej, gdzie znajomi spędzają rok w rok dwa tygodnie
wakacji. Zabrałem ze sobą arabskie płaskie chlebki typu sadź, które sam
upiekłem w piątek rano oraz dwie własnoręcznie sporządzone dipy na bazie
sezamowej pasty tahini (jak się
okazuje w różnych regionach Bliskiego Wschodu mówią na nią albo tahini, albo tahina . Jedna z nich to dość dobrze już w Polsce znany humus, druga zaś to baba ganusz (baba ghanoush,
ale dlaczego by nie spolszczyć tej nazwy?). Babę ganusz robi się z upieczonego
uprzednio w całości bakłażana, którego po ostygnięciu łatwo obiera się ze
skóry, zaś jego miąższ miksuje z tahini właśnie, czosnkiem, sokiem z cytryny i
przyprawami (słodka papryka, kumin alias kmin rzymski), oraz opcjonalnie z
odrobiną jogurtu. Do takiej bazy można wkroić drobno posiekany szczypiorek,
paprykę i natkę pietruszki. Sam nie mogłem uwierzyć, ze ten libański dip zrobi
tak dobre wrażenie na wszystkich znajomych. Tutaj naprawdę okazuje się, jakim
wspaniałym wynalazkiem jest Internet, o ile pożytecznie z niego korzystamy.
Oprócz konkretnych przepisów można znaleźć filmiki z ich wykonania!
Dziś np. zrobiłem genialne (wiem, przechwalam się,
ale to raczej zasługa instruktażu znalezionego na YouTube) risotto z grzybami.
I tak właśnie wykorzystuję wakacje do spędzenia kilku minut dziennie robiąc to
co lubię, i czego efekt jest przeważnie bardzo pozytywny.
Ośrodek wypoczynkowy w Hołnach Mejera jest
miejscem naprawdę wartym polecenia. Co prawda miejsca w pokojach w dworku
trzeba chyba zamawiać z wielotygodniowym wyprzedzeniem, ale pola namiotowe są
bardzo przyzwoite, a miejsca na nich tanie. Jezioro Hołny jest bardzo
malownicze, zaś korzystający z noclegów na terenie ośrodka PB mają
nieograniczony dostęp do sprzętu pływającego (tzn. ograniczony chęcią innych
chętnych na ten sam sprzęt). Kajakami, łodziami i rowerami wodnymi można
zwiedzić całe rozległe jezioro.
Dwa kilometry dzielą Hołny Mejera od granicy z
Litwą, którą przecież można bez problemu przekraczać. Zrobiliśmy sobie spacer
do litewskiego sklepu pełnego rozmaitych napoi, w tym litewskich specjałów typu
„999” (trejos devynerios, które nie wiadomo dlaczego Melchior Wańkowicz nazywał
„trisz diwinisz”).
W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Sejny, żeby
zjeść obiad w restauracji przy konsulacie litewskim, w którym jak zwykle od lat
jest o tej porze ogromny ruch. Co prawda udało nam się dość szybko znaleźć
wolny stolik, ale na zamówienie czekaliśmy około godziny. Było warto, bo
kołduny i bliny były bardzo smaczne. Niestety to były te sytuacje, kiedy smak
wygrał z rozsądkiem, bo trzeba od razu otwarcie powiedzieć, że o kuchni
litewskiej da się wiele powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest zdrowa.
Skutki litewskiego obżarstwa zostały chyba nieco
zneutralizowane przez stres, o jaki przyprawił mnie korek przed Augustowem i w
samym Augustowie, jak i potem widok samochodu po wypadku gdzieś między
Sztabinem a Suchowolą.
Polscy kierowcy jak zwykle „nie zawodzą”. W
poprzedni weekend, wracając z Płocka minęliśmy dwa miejsca po wypadkach na
trasie między Wyszkowem a Ostrowią Mazowiecką. Jeden samochód z przodem
ściśniętym w harmonijkę na drzewie przodem w moją stronę, ale po mojej prawej!
Podejrzewam, że wyprzedzając „na trzeciego” w ostatniej chwili zorientował się,
że jechał na zderzenie czołowe, a ponieważ nie miał już jak „się schować” (może
na jego pasie jechał już jakiś tir?) zjechał na lewo od szosy i uderzył prosto
w drzewo.
Kilka kilometrów dalej minęliśmy samochód
stojący po naszej lewej z całym poharatanym lewym bokiem a kilkadziesiąt metrów
dalej samochód z podobnymi „obrażeniami” po naszej prawej. Też podejrzewam, że
były to skutki wyprzedzania „na trzeciego”, ale tym razem nie doszło do
czołówki, a do dotkliwego otarcia się bokami. Od samego Wyszkowa mijały nas
karetki na sygnale w jedną i drugą stronę, więc na pewno na uszkodzeniu
samochodów się nie skończyło.
Co tu jednak poradzić? Od co najmniej dwudziestu
lat w Polsce obowiązuje „kozacki” styl jazdy, wyprzedzanie za wszelką cenę,
choćby o długość jednego samochodu. Przysłuchując się zaś rozmowom niektórych
swoich studentów na temat swojego stylu jazdy, mam ochotę prewencyjnie
zatelefonować po policję. Wtedy jednak przypominam sobie, że niektórzy z nich
to właśnie policjanci.
A propos policji. W Płocku trafiliśmy na festyn z
okazji otwarcia nowoczesnego budynku, który wkrótce będzie mazowiecką komendą wojewódzką.
Przyznam, że bardzo mi się spodobała, bo osobiście uważam, że policjanci (tak
samo zresztą jak i przedstawiciele innych zawodów) powinni mieć zapewnione jak
najlepsze warunki pracy.
Tymczasem w Białymstoku spadło trochę deszczu, ja
zaś włączam na YouTube koncerty skrzypcowe Bacha i wracam do pracy.
Bardzo ciekawie piszesz o jedzeniu. Zgadzam się z Tobą, bo sama lubię próbować różne smaki. Mam dla Ciebie propozycję nowej potrawy. Na Santorini jadłam przepyszne kotlety z pomidorków koktajlowych. Podobno jest to ich regionalna potrawa.
OdpowiedzUsuń