środa, 30 lipca 2014

Mój sezon ogórkowy, czyl znowu o jedzeniu, wypadkach na drodze i mazowieckiej komendzie wojewódzkiej policji



Znajoma niedawno stwierdziła, że w tym roku nie ma sezonu ogórkowego, bo sytuacja polityczna jest zbyt napięta, na dodatek w niejednym rejonie świata. Ponieważ nie wybieram się ani na Ukrainę, ani w okolice Strefy Gazy, nie bardzo sobie wyobrażam rolę zarówno swoją, jak i owej znajomej rolę w rozwiązywaniu tych problemów, których w żadnym wypadku nie lekceważę w lemingozie swojej, ale po prostu wiem, że kwestie, którymi się przejmujemy, a na które nie mamy żadnego wpływu, powodują jedynie frustracje, czyli stan bardzo nieprzyjemny, a nikomu do niczego nieprzydatny.

Ja sobie świadomie zrobiłem sezon ogórkowy i nie żałuję. Do wielu spraw nabrałem (jak mi się wydaje) większego dystansu, w tym do swojej roli w społeczeństwie. Ponieważ jest ona dość znikoma, mogę sobie absolutnie na sezon ogórkowy pozwolić.

Jak już wspomniałem w poprzednim wpisie, jedzenie uważam z jeden z istotnych elementów sprawiających, że człowiek czuje się szczęśliwy i spełniony. Co prawda wakacje traktuję też jako okres, kiedy staram się odżywiać zdrowo, czyli tak, żeby mój organizm czuł się dobrze oraz żeby utrzymać stan glukozy i ciśnienia tętniczego na właściwym poziomie (wyłączenie myślenia typu „cierpię za miliony” to zwłaszcza w kwestii ciśnienia podstawa!). Na ogół mi się to udaje, choć nie oszukujmy się, kto lubi smaczne jedzenie, ten nie zawsze jada zdrowo.

W ostatni weekend pojechałem z rodziną pod namiot (od wieków nie nocowałem pod namiotem!) do Hołn Mejera, ośrodka wypoczynkowego Politechniki Białostockiej, gdzie znajomi spędzają rok w rok dwa tygodnie wakacji. Zabrałem ze sobą arabskie płaskie chlebki typu sadź, które sam upiekłem w piątek rano oraz dwie własnoręcznie sporządzone dipy na bazie sezamowej pasty tahini (jak się okazuje w różnych regionach Bliskiego Wschodu mówią na nią albo tahini, albo tahina . Jedna z nich to dość dobrze już w Polsce znany humus, druga zaś to baba ganusz (baba ghanoush, ale dlaczego by nie spolszczyć tej nazwy?). Babę ganusz robi się z upieczonego uprzednio w całości bakłażana, którego po ostygnięciu łatwo obiera się ze skóry, zaś jego miąższ miksuje z tahini właśnie, czosnkiem, sokiem z cytryny i przyprawami (słodka papryka, kumin alias kmin rzymski), oraz opcjonalnie z odrobiną jogurtu. Do takiej bazy można wkroić drobno posiekany szczypiorek, paprykę i natkę pietruszki. Sam nie mogłem uwierzyć, ze ten libański dip zrobi tak dobre wrażenie na wszystkich znajomych. Tutaj naprawdę okazuje się, jakim wspaniałym wynalazkiem jest Internet, o ile pożytecznie z niego korzystamy. Oprócz konkretnych przepisów można znaleźć filmiki z ich wykonania!

Dziś np. zrobiłem genialne (wiem, przechwalam się, ale to raczej zasługa instruktażu znalezionego na YouTube) risotto z grzybami. I tak właśnie wykorzystuję wakacje do spędzenia kilku minut dziennie robiąc to co lubię, i czego efekt jest przeważnie bardzo pozytywny.

Ośrodek wypoczynkowy w Hołnach Mejera jest miejscem naprawdę wartym polecenia. Co prawda miejsca w pokojach w dworku trzeba chyba zamawiać z wielotygodniowym wyprzedzeniem, ale pola namiotowe są bardzo przyzwoite, a miejsca na nich tanie. Jezioro Hołny jest bardzo malownicze, zaś korzystający z noclegów na terenie ośrodka PB mają nieograniczony dostęp do sprzętu pływającego (tzn. ograniczony chęcią innych chętnych na ten sam sprzęt). Kajakami, łodziami i rowerami wodnymi można zwiedzić całe rozległe jezioro.

Dwa kilometry dzielą Hołny Mejera od granicy z Litwą, którą przecież można bez problemu przekraczać. Zrobiliśmy sobie spacer do litewskiego sklepu pełnego rozmaitych napoi, w tym litewskich specjałów typu „999” (trejos devynerios, które nie wiadomo dlaczego Melchior Wańkowicz nazywał „trisz diwinisz”).

W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Sejny, żeby zjeść obiad w restauracji przy konsulacie litewskim, w którym jak zwykle od lat jest o tej porze ogromny ruch. Co prawda udało nam się dość szybko znaleźć wolny stolik, ale na zamówienie czekaliśmy około godziny. Było warto, bo kołduny i bliny były bardzo smaczne. Niestety to były te sytuacje, kiedy smak wygrał z rozsądkiem, bo trzeba od razu otwarcie powiedzieć, że o kuchni litewskiej da się wiele powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest zdrowa.

Skutki litewskiego obżarstwa zostały chyba nieco zneutralizowane przez stres, o jaki przyprawił mnie korek przed Augustowem i w samym Augustowie, jak i potem widok samochodu po wypadku gdzieś między Sztabinem a Suchowolą.

Polscy kierowcy jak zwykle „nie zawodzą”. W poprzedni weekend, wracając z Płocka minęliśmy dwa miejsca po wypadkach na trasie między Wyszkowem a Ostrowią Mazowiecką. Jeden samochód z przodem ściśniętym w harmonijkę na drzewie przodem w moją stronę, ale po mojej prawej! Podejrzewam, że wyprzedzając „na trzeciego” w ostatniej chwili zorientował się, że jechał na zderzenie czołowe, a ponieważ nie miał już jak „się schować” (może na jego pasie jechał już jakiś tir?) zjechał na lewo od szosy i uderzył prosto w drzewo.

Kilka kilometrów dalej minęliśmy samochód stojący po naszej lewej z całym poharatanym lewym bokiem a kilkadziesiąt metrów dalej samochód z podobnymi „obrażeniami” po naszej prawej. Też podejrzewam, że były to skutki wyprzedzania „na trzeciego”, ale tym razem nie doszło do czołówki, a do dotkliwego otarcia się bokami. Od samego Wyszkowa mijały nas karetki na sygnale w jedną i drugą stronę, więc na pewno na uszkodzeniu samochodów się nie skończyło.

Co tu jednak poradzić? Od co najmniej dwudziestu lat w Polsce obowiązuje „kozacki” styl jazdy, wyprzedzanie za wszelką cenę, choćby o długość jednego samochodu. Przysłuchując się zaś rozmowom niektórych swoich studentów na temat swojego stylu jazdy, mam ochotę prewencyjnie zatelefonować po policję. Wtedy jednak przypominam sobie, że niektórzy z nich to właśnie policjanci.

A propos policji. W Płocku trafiliśmy na festyn z okazji otwarcia nowoczesnego budynku, który wkrótce będzie mazowiecką komendą wojewódzką. Przyznam, że bardzo mi się spodobała, bo osobiście uważam, że policjanci (tak samo zresztą jak i przedstawiciele innych zawodów) powinni mieć zapewnione jak najlepsze warunki pracy.

Tymczasem w Białymstoku spadło trochę deszczu, ja zaś włączam na YouTube koncerty skrzypcowe Bacha i wracam do pracy.

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawie piszesz o jedzeniu. Zgadzam się z Tobą, bo sama lubię próbować różne smaki. Mam dla Ciebie propozycję nowej potrawy. Na Santorini jadłam przepyszne kotlety z pomidorków koktajlowych. Podobno jest to ich regionalna potrawa.

    OdpowiedzUsuń