poniedziałek, 20 lipca 2009

Chasydzi z Hackney


Ta część Hackney, gdzie spędziłem tydzień, to okolice ulicy Upper Clapton, niedaleko Stamford Hill, co oznacza, że codziennie spotykałem na ulicy ortodoksyjnych Żydów. Jak się dowiedziałem z Internetu, jest to jedna z najstarszych społeczności żydowskich w Londynie, sięgająca roku 1674, co oznacza, że pierwsi Żydzi sprowadzili się tam niespełna 12 lat po ponownym pozwoleniu na osiedlanie się Żydów w Anglii. Tego dowiedziałem się jednak dopiero po powrocie do Polski. Podczas mojego pobytu w Londynie, jak to ja, po prostu chłonąłem atmosferę miejsca.
Trzeba przyznać, że owa atmosfera była dla mnie o tyle niezwykła, że nie do końca nowa, bo przecież czytało się książki, oglądało filmy – fabularne i dokumentalne – o przedwojennej Polsce, zwłaszcza Łodzi czy Białymstoku, ale to były wszystko doznania „papierowe” lub „celuloidowe”. Teraz faktycznie znalazłem się pośród autentycznych pobożnych Żydów spieszących w swoich kapeluszach i z tańczącymi na wietrze pejsami do synagogi, albo na jakieś ważne spotkanie. Niektórzy do długich surdutów (starszego mężczyznę w błyszczącym chałacie spotkałem tylko raz) nosili normalne spodnie, ale wielu miało pończochy do kolan – jak by ich żywcem przeniesiono z XVIII wieku. W szabas kapelusze zastąpiły okrągłe futrzane czapy, które od deszczu chronili reklamówkami, które na owe czapy naciągali. Dla współczesnego Polaka z Polski taki widok robił wrażenie wielce egzotyczne, ale jak wspomniałem, tak sobie wyobrażałem ortodoksyjnych Żydów na podstawie zdjęć, filmów i ilustracji z przedwojennych książek i gazet.
Prawdziwe wrażenie przeniesienia w czasie gdzieś w lata 30. XX wieku zostało wywołane przez żydowskie dziewczęta – zarówno uczennice pobliskiej szkoły, jak i nieco starsze nastolatki. Szokujące wrażenie nie było wywołane żadną „egzotyką”, a wręcz „normalnością” ich strojów, ale normalnością lat 30. właśnie! Coś niesamowitego! Skromne fryzury – jakieś warkoczyki, szare proste spódnice i jasne bluzeczki. Z moich czasów taki strój nauczyciele nazywali „po szkolnemu”. Od razu stanęły mi przed oczami fotografie własnych babek i prababek, kiedy te były uczennicami przedwojennych polskich szkół. W okolicach Stamford Hill czas się zatrzymał! Gdyby nie obecność ludności czarnej i, w mniejszej liczbie południowoazjatyckiej, można by pomyśleć, że znalazłem się w przedwojennej Łodzi. Ze względu na czerwoną cegłę, z jakiej zbudowane są bloki mieszkalne w Hackney, okolica również przypominała krajobraz „famuł” przy Księżym Młynie.
Kiedy w zeszłą niedzielę nie udało mi się wsiąść do samolotu do Łodzi, wróciłem do Hackney. Ponieważ klucz od swojego pokoju zatrzasnąłem, zgodnie z umową, a moja koleżanka była jeszcze w pracy, nie miałem gdzie złożyć bagaży i wybrać się jeszcze na spacer po centrum Londynu. Postanowłem więc pospacerować i posiedzieć na ławce w miejscowym parku ze stawem całkowicie pokrytym zieloną rzęsą.
Oprócz mnie i mieszanej grupy Polaków na sąsiedniej ławce, park był pełen żydowskich nianiek z małymi dziećmi – zarówno w wózkach, jak i takich, które już same radziły sobie z chodzeniem. W pewnym momencie na mojej ławce przysiadła młoda żydowska niania z dwoma chłopcami – jednym spacerującym samodzielnie, a drugim w wózku. Obaj malcy nosili jarmułki i pejsy. Malec w spacerówce okazał się łobuziakiem, bez przerwy robił coś niani na złość. Zdejmował buty z nóg i rzucał daleko od wózka. Dziewczyna spokojnie zbierała to, co malec wyrzucił. W pewnym momencie ściągnął z główki jarmułkę i cisnął ją w piasek ścieżki. Okazało się, że pod czapeczką miał bardzo krótko ostrzyżone włosy (może nawet ogolone, ale już odrośnięte). Jedynym widocznym elementem owłosienia były długie pejsy po bokach małej buzi.
Ponieważ trochę się interesuję religiami i ich wariantami, postanowiłem się dowiedzieć , czy społeczność żydowska w Hackney to chasydzi czy misnagdim. W wieku XVIII misnagdim, czyli ortodoksyjni Żydzi rabiniczni, nie lubili chasydów, którzy zamiast studiować Torę i roztrząsać niuanse prawa mojżeszowego, woleli śpiewać, tańczyć i „wznosić dusze” ku Bogu. Obecnie jedna obie grupy wzajemnie się uznają i nie ma między nimi wrogości. Ale którzy są którzy w takim razie? Zdobyłem się na odwagę i zagadnąłem młodą kobietę (tę nianię, która przysiadła na mojej ławce), zadając pytanie czy wolno jej rozmawiać z obcymi. Odpowiedziała, że zazwyczaj nie. Spytałem, czy mogłaby mi powiedzieć, czy żyjąca tu społeczność żydowska to „hassidim” czy „misnagdim”. Po chwili zastanowienia odpowiedziła, „I think Hassidim”, ale ton jej głosu wskazywał na to, że wcale nie jest pewna. Podziękowałem za informację i nie nagabywałem dziewczyny o dalsze informacje. Doszedłem do wniosku, że jeśli ktoś wyrastał w zamkniętym i hermetycznym środowisku, niekoniecznie musi wiedzieć, jaką nazwę ta społeczność nosi. Trudno tego wymagać od kobiety, której jedyne role życiowe to kucharka i matka.
Zwykłe ludzkie przyjemności nie są chyba obce tym ludziom, których każdy krok jest zdeterminowany przez prawo religijne. Kapitalni byli nastoletni chłopcy pędzący po chodniku na rowerze (tzn. jeden pedałował, a drugi siedział na bagażniku), śmiejący się do rozpuku, z powiewającymi na wietrze pejsami.
Na pewno styl życia chasydów z Hackney to nie jest coś, co by mi osobiście odpowiadało. Niemniej w społeczeństwie, którego całkiem spora liczba członków żyje z zasiłków, nie chce zakładać rodzin, woląc styl używających przyjemności singli, grupa ludzi, która mimo wszystko nie ulega pokusie wygodnego wyrzekania się społecznych norm etycznych, ale trzyma się swojej jakże starej tradycji, zasługuje na podziw i szacunek.
Miałem oczywiście ochotę zadać któremuś ze starszych Żydów pytanie, jak z punktu widzenia ich religii wygląda rola gojów w boskim porządku wszechświata, ale się nie odważyłem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz