Kto się wychował we wschodniej Europie (no dobra, mam na myśli też centralną) ten od dzieciństwa zna to uczucie, kiedy każdy wokół niczego bardziej nie pragnie, tylko udzielić nam lekcji, najlepiej bolesnej, bo wtedy lepiej zapamiętamy i więcej błędów nie popełnimy. Pisałem już niedawno o nauczycielach, wśród których zdarza się pewien odsetek takich, dla których ważne jest nie tyle, żeby się uczeń w końcu czegoś nauczył, ale żeby dać mu bolesną nauczkę, co w tym wypadku wcale nie musi oznaczać to samo. Jeżeli karanie ucznia, pokazywanie mu „jego miejsca” i udzielanie mu bolesnych nauczek staje się celem samym w sobie, a znałem takie nauczycielki, które zdawały się zapominać, że ich głównym celem jest nauczenie tych dzieciaków jakichś konkretnych wiadomości, a nie tylko działanie (i to w dodatku wątpliwe) wychowawcze, mamy do czynienia z patologią.
O ile można powiedzieć, że nauczyciele wykazują pewne wypaczenia spowodowane charakterem swojego zawodu, to już co najmniej dziwne się wydają tego typu zapędy wychowawcze ze strony wszelkich innych grup zawodowych. Czasami, bo nie zdarza mi się to zbyt często, w prywatnych rozmowach z policjantami wychodzi z nich ogromna chęć „nauczenia rozumu” wszystkich i to wcale nie tylko przestępców, ale również „inteligencję szpagatową”, jak to się powiedziało jednemu z przedstawicieli prawa i porządku, kiedy mówił o ludziach wykształconych. Ponieważ polski policjant nastawia się przede wszystkim na działanie karzące (to co się popularnie nazywa „prewencją” przeważnie z prewencją nie ma zbyt wiele wspólnego, ponieważ często sprowadza się do spałowania jakiegoś chuligana już po popełnieniu przez niego nagannego czynu), niejako z natury ustawia się wrogo wobec reszty społeczeństwa. Podobnie jest zresztą ze Strażą Miejską. Ci ludzi w mundurach chcą przede wszystkim tego, żeby reszta społeczeństwa czuła przed nimi respekt. „Kochać nie muszą, ale niech się boją”. Pisałem już jakiś czas temu, że kiedy w Londynie widzę patrol policji, to się czuję bezpieczniej. Poza tym zawsze pytam policjantów o drogę. Być może jestem ofiarą paranoi wyniesionej jeszcze z PRLu, ale w Polsce na widok policjanta lub strażnika miejskiego zawsze nastawiam się na najgorsze, bo wiem, że jeśli mnie zagadają, to będzie znaczyło, że, najczęściej nieświadomie, popełniłem jakieś wykroczenie.
Mąż mojej kuzynki, który jest kierowcą tira swego czasu wjechał w jakimś hiszpańskim miasteczku pod prąd w ulicę (co tam ulicę, wąską uliczkę) jednokierunkową. Hiszpański policjant, który to zobaczył, spokojnie go wyprowadził z tej uliczki, zatrzymał ruch na ulicy, na którą tir musiał się wycofać, żeby zrobić mu miejsce, po czym sympatycznie pozdrowił nieuważnego kierowcę i odjechał na swoim motocyklu.
Nie twierdzę, że w Polsce nie trafiają się sympatyczni policjanci. Jak najbardziej trafiają się ludzie uśmiechnięci i nastawieni przyjaźnie. Rzecz w tym, że kiedy nawet stosują ulgową taryfę przy wypisywaniu mandatu dają do zrozumienia, że gdyby chcieli, to mogliby „dowalić” dużo więcej. Taki system.
O urzędnikach można by napisać kilka tomów, ale nie ma sensu powtarzać tego, na co już inni wielokrotnie zwracali uwagę. Dość dawno temu pisałem o formie polskich pism urzędowych kierowanych do obywatela. Miałem okazję tłumaczenia podobnych pism z Kanady i Stanów i wiem, że można inaczej, że można po prostu człowieka poprosić o dostarczenie jakichś dokumentów, a nie od razu powalać go na ziemię i kazać mu rozłożyć nogi i założyć ręce na kark. Ta metafora odnosi się oczywiście do pism stosowanych przez polskie urzędy, w których obywatel jest z góry traktowany jak przestępca, któremu za niewypełnienie polecenia grozi jakaś straszna kara. Jaka? A to jak chcesz to sobie sprawdź w dzienniku ustaw z dnia tego a tego, w kodeksie cywilnym, karnym i tylko brakuje kanonicznego. Jesteś, Józefie K. robakiem i masz zrobić to, co ci się niniejszym NAKAZUJE i nie myśl, że będziesz fikał, bo ci tak dowalimy, że się nie pozbierasz. No może ewentualna kara nawet nie jest jakaś straszna, ale kto pobiegnie do biblioteki, albo zacznie googlować w celu wyszukania odpowiedniego paragrafu w odpowiednim tomie Dziennika Ustaw. Czujesz się wdeptany w glebę, mimo, że po prostu czegoś zapomniałeś przez gapiostwo dostarczyć? No i dobrze! Na drugi raz będziesz wiedział, że gapiostwo jest takim samym przestępstwem jak kradzież i korupcja! A co! Żebyś sobie zapamiętał tę lekcję!
I w ten sposób obywatel rozumie, że na każdym kroku, w każdej sprawie, niezależnie od jej charakteru, ktoś „życzliwy” po prostu daje mu lekcję życia, czyli nauczkę! Jesteśmy na ogół zwolennikami wychowania możliwie najbardziej stresowego, zaś w dobrą wolę bliźniego nie wierzymy.
Dodatkowa sprawa to postawa, jaką należy przyjąć w bezpośredniej rozmowie z nauczycielem/policjantem/strażnikiem miejskim/urzędnikiem etc. Oburzenie, nerwowe krzyki czy agresywny atak słowny oczywiście nie może wchodzić w grę, bo one zawsze działają na niekorzyść podlegającego nauczce. Wydawałoby się, że powinno się prowadzić rozmowę rzeczowo, w sposób pokazujący jasno, że zależy nam na rozwiązaniu problemu, że jesteśmy obywatelami praworządnymi i rozumiemy swój błąd. Otóż często to za mało. Człowiek z odrobiną władzy może zbyt rzeczowe postawienie sprawy przez tego, któremu on postanowił dać nauczkę, za bezczelność! O, zuchwałość należy eliminować za wszelką cenę, więc następuje intensyfikacja procesu wychowawczego i to procesu bolesnego!
Ktoś, kto czytał „Disgrace” (Hańbę) J.M. Coetzeego, pamięta pewnie sceny, w których komisja dyscyplinarna uniwersytetu bada przypadek uwiedzenia studentki przez profesora – głównego bohatera. On oczywiście zdaje sobie sprawę ze swojego błędu, więc przyjmuje decyzję komisji bez szemrania. Wzbudza to niezadowolenie jej członków, którzy chcieliby… No właśnie, o co im właściwie chodzi? Otóż prawdopodobnie chodzi o to, żeby ten człowiek się ukorzył, żeby okazał skruchę w postaci własnego uniżenia i zamanifestowania przed czcigodną komisją stanu swojego upodlenia. Tej satysfakcji jednak protagonista powieści nie chciał dać swoim kolegom.
A przecież chodzi o to, żeby właśnie taką satysfakcję tym ludziom dać. Realia Południowej Afryki może są nieco inne od wschodnioeuropejskich, ale mentalność ludzi, którym dano trochę władzy nad innym człowiekiem może być całkiem podobny. W Europie Wschodniej bowiem nadal obowiązuje dyrektywa wydana przez cara Piotra Wielkiego:
„Podwładny powinien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty, tak by swoim pojmowaniem sprawy nie peszyć przełożonego.”
Pole semantyczne słowa „podwładny” powinno być tylko w tym wypadku stanowczo poszerzone. Nie chodzi bowiem tylko o stosunek służbowy człowieka na niższym szczeblu hierarchii w jakiejś instytucji. W przypadku policjanta czy urzędnika itp. ta hierarchia jest jednorazowa i stosunkowo krótkotrwała. Tym bardziej ten z odrobiną władzy pragnie z takiej sytuacji skorzystać, w pełni napawać się swoją przewagą. Co więcej, wydaje się, że satysfakcję przynosi im pognębienie kogoś, kto w jakimś innym układzie hierarchicznym zajmuje pozycję wyższą. Boże! Jakaż to pedagogiczna rozkosz dać nauczkę jakiejś nadętej szyszce. No chyba, że jest to taka szyszka, która ma dojścia do mojego szefa. Czasami można się naciąć. Generalnie jednak dawanie nauczek, ucieranie nosa i stawianie na baczność jest miłe i skutecznie osładza nudę urzędniczej rutyny.
Tradycja rozporządzenia rosyjskiego władcy ma się dobrze. Można zaryzykować twierdzenie, że istnieje wręcz ciągłość tej tradycji. System urzędniczy II Rzeczypospolitej nie stał się nagle oryginalny i nowy. W końcu skądś się ci urzędnicy niepodległej Polski musieli brać. Odziedziczyliśmy więc urzędnika o mentalności carskiego czynownika. Za sanacji taki model został jeszcze bardziej wzmocniony. Komuna nie musiała specjalnie kształcić urzędnika nowego typu. To nadal miał być człowiek, którego szary obywatel miał się bać.
Po zmianach ustrojowych nie było roku, w którym ten czy inny polityk nie mówiłby o zmianie podejścia do obywatela, o służebnej roli urzędów i urzędników tudzież policjantów. Pisali o tym dziennikarze. Ostatnio prawie przez całą kadencję Sejmu działała nawet specjalna komisja pod kierownictwem znanego polityka, która miała na celu przybliżyć państwo obywatelowi, m.in. poprzez ukrócenie wszechwładzy urzędniczej masy. Polityk ten dał się poznać z wielu innych spektakularnych akcji, które być może teraz doprowadzą go znowu do Sejmu, natomiast trzeba się mocno starać, żeby dostrzec zmiany w mentalności polskiego urzędnika czy policjanta. Najgorsze jest to, że jakoś w ogóle nie wierzę, że ktokolwiek w naszym kraju ma wolę do takich zmian doprowadzić.
Panie stefanie czyzby ostatnio trafil sie panu mandat karny?????
OdpowiedzUsuńZima 2010 o godz 3.20 w poniedzialek nad ranem dwoch straznikow miejskich usilowalo zmusic mnie do przyjecia mandatu 50zl za przejscie ulicy bialowny w miejscu do tego nie przeznaczonym....jednak moj umysl nie pozwolil mi na to i poprosilem ich o wypelninie wniosku do sadu(ktorego nie sporzadzili..)
jakie bylo moje zdziwienie gdy siegnalem po kodeks drogowy -ze mandat pieszy przechodacy nie po pasach moze tylko dostac jesli na jezdni znajduja sie pojazdy...gdy ich brak nie ma takiej podstawy.
PS.Co ciekawe jednak jesli by byly lancuchy (nawet w nocy) a ja bym je przeskakiwal to jak najbardziej nalezal by mi sie mandat karny...
Dostałem mandat za zbyt późne dostarczenie deklaracji podatkowej. Moja wina była ewidentna, choć niezamierzona, gdyż taki PIT miałem złożyć po raz pierwszy, a w dodatku myślałem, że wszystko jest ujęte w PIT36. Rozmowa z oskarżycielem skarbowym była bardzo sympatyczna i konstruktywna - czyli w tym wypadku urzędnik nie wykazał się cechami, jakie opisałem. Moje wcześniejsze doświadczenia bywały jednak bardzo różne. Mandat tak czy inaczej zapłacę - minimalny, ale mimo wszystko bolesny. Natomiast jeśli chodzi o formułę wezwań do urzędów, nadal uważam, że jest skandaliczna. Styl formułowania takich pism od razu sprawia, że człowiek czuje się jak Józef K. w "Procesie" Kafki.
OdpowiedzUsuń