Kto czytał Baśnie z tysiąca i jednej nocy, ten doskonale wie, że kultura muzułmanów (specjalnie nie piszę „muzułmańska”, bo to tak naprawdę byłby pusty termin) mogła przybrać kształty dalekie od wyobrażeń talibów. Czytamy więc historie o kobietach, które dysponują swoim majątkiem, są silnymi osobowościami i lokalna społeczność się z nimi liczy. Ludzie w karczmach piją wino, a wszak alkohol jest w Islamie zakazany! Życie gospodarcze kwitnie, zaś w domach są łazienki i wygodne ubikacje. Można oczywiście powiedzieć, że Baśnie z tysiąca i jednej nocy powstały pod ogromnym wpływem kultury perskiej, pod urok której dostali się niedawni pustynni koczownicy, głosiciele nowej surowej religii, czyli Arabowie. Pewnie tak jest, ale co to tak naprawdę znaczy? Oczywiście to, że nie ma czegoś takiego jak stały byt, zwany taką to a taką kulturą. Sposoby życia i myślenia stykają się i wzajemnie oddziałują na siebie. Mija sto lat i fanatycy z pustyni Półwyspu Arabskiego stają się miłośnikami wygodnego życia, mecenasami sztuki, nauki i filozofii.
Hiszpania pod panowaniem Arabów stoi na o niebo wyższym poziomie cywilizacyjnym niż łaciński Zachód. Kiedy zachodni rycerze zażywali kąpieli raz do roku, w. domach hiszpańskich Arabów była bieżąca woda! Historyczny Cyd, którego późniejsza hiszpańska propaganda wykreowała na niezłomnego chrześcijanina walczącego w muzułmanami, był w rzeczywistości doskonałym wojownikiem, który pracował m.in. dla władców arabskich, zaś stosunki między państwami arabskimi Półwyspu Iberyjskiego, a chrześcijańskimi potomkami Iberów, Rzymian i Wizygotów nie zawsze były wrogie. Pod panowaniem Arabów spokojnie żyli chrześcijanie i żydzi.
Oczywiście można powiedzieć, że w Baśniach z tysiąca i jednej nocy jasno widzimy intencje narratora, któremu chyba jednak ta swoboda kobiet, o której opowiada, niezbyt się podoba. Ba, można się tutaj doszukać wręcz męskiego strachu przed kobiecą seksualnością (co i rusz jakaś królowa zdradza króla z murzyńskim niewolnikiem!).
Rozwiniętą cywilizację hiszpańskich Arabów, zanim położyli jej kres władcy Kastylii i innych królestw chrześcijańskich, zniszczyli prymitywni Berberowie – świeżo nawróceni na islam, a więc działający z neofickim fanatyzmem Almorawidzi. Zniszczyli naukę zastępując ją surową wykładnią Koranu, oraz tolerancję religijną.
W dzisiejszych czasach najbardziej paradoksalny wydaje się fakt, że i Afgańczycy żyli już w kraju na wysokim poziomie cywilizacyjnym, ale działo się to pod rządami związanymi z Moskwą. Konflikty między prosowieckimi politykami (Babrak Karmal /agent KGB/ kontra Hafizullah Amin, potem Mohammad Nadżibullah /”Rzeźnik” – jako przywódca bezpieki wymordował 80 tys. ludzi) kontra Babrak Karmal) i działalność muzułmańskich mudżahedinów dały pretekst Moskwie do interwencji, która, jak wiemy dla ZSRR nie skończyła się sukcesem. Mudżahedinów wspierali Amerykanie i świat Zachodu. Wśród nich znajdowali się ludzie o bardzo różnym poziomie świadomości politycznej i celach.
Wojciech Jagielski wykreował piękny portret Ahmada Szaha Masuda, przywódcy mudżahedinów, bojownika o niepodległość swojego kraju, bohatersko stawiającego opór Armii Czerwonej. W tym samym czasie działały jednak również inne ugrupowania mudżahedinów, niekoniecznie z Masudem współpracujące, zaś gdzieś w ich łonie rozwijał się już zalążek fanatycznych studentów Koranu, czyli talibów.
Pierwsze kroki w kierunku równouprawnienia kobiet poczynił w latach 1953-1963 ówczesny premier Muhammad Daud Chan. Przyczynił się również do modernizacji kraju, m.in. budowy tamy na rzece Helmand, co zaowocowało wzrostem standardu życia mieszkańców regionu. W 1973 roku Daud dokonał bezkrwawego zamachu stanu obalając władzę króla Zahir Szacha i wprowadzając republikę z sobą jako jej prezydentem. Początkowo współpracuje z ZSRR, potem jednak zbliża się do państw zachodnich, co powoduje, że Moskwa inspiruje komunistyczny przewrót w 1978 r., wskutek którego Daud Chan zostaje zamordowany.
Na czele kraju staje komunista Nur Mohammed Taraki, następnie zamordowany przez Hafizullaha Amina, który z kolei zostanie obalony przez swoich sowieckich protektorów, którzy postawią na czele kraju Babraka Karmala. Ten natomiast wprowadził równouprawnienie kobiet.
W tym momencie możemy oczywiście słusznie stwierdzić, że była sowiecka okupacja, że naród afgański (co to tak naprawdę jest?) zmian nie chciał itd. itp., ale faktem pozostaje, że akurat w tej sprawie, tzn. w sprawie statusu kobiet, wprowadzono zmianę pozytywną. I znowu można byłoby powiedzieć, że to przecież prawa kobiet to narzucanie jakiegoś zachodniego wzorca kulturowego, a skoro w afgańskiej kulturze ich nie było, to nikt nie miał prawa ich wprowadzać. Mało kto z wielkich obrońców kultur zadał sobie trud zapytania samych kobiet o zdanie. Faktem pozostaje, że po przejęciu władzy przez talibów, wiele kobiet popadło w depresję, wiele popełniło samobójstwo. Do dobrego człowiek się szybko przyzwyczaja, jak się czasami u nas mówi. Kobieta wykształcona, wykonująca odpowiedzialną pracę, świadoma swojej wartości, również urody, nagle została zamknięta w areszcie domowym, wyrzucona poza margines życia zawodowego i społecznego. Nikt mi nie wmówi, że wzorce życia narzucone przez talibów to jest po prostu afgańska kultura i należy ją przyjąć jako całość.
Komuniści wprowadzając państwo świeckie narzucili pewne wzorce zachodnie (ale co to znaczy zachodnie? – takie, które na Zachodzie zapanowały dopiero w XX wieku, a właściwie w drugiej jego połowie). Pewne odłamy mudżahedinów, mimo, że uważające się za prawowiernych muzułmanów, z pewnością nie zrezygnowałoby z pewnych rozwiązań podobnych do tych na Zachodzie. W teokratycznym szyickim Iranie kobiety są przecież normalnie aktywne zawodowo! No i nikt nie zakazał telewizji i video! A talibowie i owszem. Czy „kultura” religijnie fanatycznych górali jest reprezentatywna dla całego „narodu”?
Kiedyś już pisałem o tym, że to, co pojmujemy jako „bardzo starą” tradycję, może mieć korzenie w czasach młodości naszych rodziców. Kultury nie dziedziczymy w genach, bo jest ona jedynie pewnym systemem (bardzo zresztą podatnym na zmiany) memów. Nikt nie rodzi się z kulturą, w związku z czym za kulturę uznajemy to, co nam się wpoi w dzieciństwie, a może nawet nie wpoi, tylko co w dzieciństwie obserwujemy. Kiedy przestajemy pić często wódkę w prywatnym domu przyjaciół, a przerzucamy się na piwo w lokalu publicznym, zwanym z angielska „pubem”, najczęściej nie zdajemy sobie sprawy, że oto dokonaliśmy zmiany kulturowej (czyli że staliśmy się bardziej jak Niemcy niż Rosjanie). Kiedy zamiast ziemniaków z mięsem, coraz częściej sięgamy po makaron w stylu włoskim, bo jest tani i nie trzeba go obierać, to również nie do końca myślimy, że oto zmieniamy polską kulturę. Kultura się zmienia nieustannie pod wpływem innych kultur, których wzorce wydają się w danej chwili bardziej atrakcyjne, niż inne, ale również pod wpływem zwyczajnych potrzeb ekonomicznych lub też czyjejś świadomej działalności politycznej. Kultura istnieje w naszych umysłach, które nieustannie ulegają zmianie pod wpływem bieżącej chwili.
Tak się działo od samego zarania dziejów ludzkich i nie ma co rozdzierać szat. Przecież kiedy do Polski dotarły warzywa znane jako włoszczyzna (tak naprawdę wcześniej niż przybyła królowa Bona, bo sprowadzili je mnisi i zaczęli uprawiać w przyklasztornych ogrodach), nikt nie rozpaczał z powodu niszczenia rodzimej kultury kulinarnej opartej na kaszy i mięsie. Pod koniec Pierwszej Rzeczypospolitej z większą świadomością zaczęto mówić o strojach i obyczajach „sarmackich” przeciwstawionych francuszczyźnie i niemczyźnie, ale w XIX wieku szlachta zrezygnowała z kontusza na rzecz zachodniego garnituru i nic się specjalnie nie stało.
Jest cały szereg elementów kultury, których nie ma co porównywać i oceniać, bo faktycznie trzyczęściowy garnitur męski w niczym nie jest lepszy od przepaski biodrowej w gorącym klimacie. Można się nawet zgodzić, że pewne rozwiązania ustrojowe niekoniecznie muszą być lepsze od innych. Zachodnia demokracja niekoniecznie zapewnia ludziom większe szczęście niż jakaś oświecona monarchia. Tam gdzie jednak kultura tak dalece ingeruje w naturę, że powoduje konkretne ludzkie cierpienie, tam należy się zastanowić, czy w imię zachowania tejże warto pozwalać na konkretne ludzkie tragedie. Zwłaszcza, że nie zachowujemy jakichś abstrakcyjnych bytów zwanych kulturami, tylko utrwalamy pewne konkretne zachowania w konkretnych sytuacjach. Jeżeli Brytyjczycy w Indiach zakazali zwyczaju sati (spalenie żony wraz ze zmarłym mężem), to zapewne faktycznie kierowali się myśleniem wyrosłym z chrześcijaństwa i zachodniego poczucia etyki i sprawiedliwości, ale równocześnie ocalili setki konkretnych kobiet od śmierci, a nikt mi nie wmówi, że ludzie młodzi i w sile wieku chcą dobrowolnie umierać.
Mohandas Gandhi i Jawaharlah Nehru byli wielkimi przeciwnikami tradycyjnego podziału kastowego w Indiach. Niewątpliwie, jako ludzie z zachodnim wykształceniem, pozostawali pod wpływem zachodnich koncepcji sprawiedliwości społecznej (ale znowu – całkiem w Europie młodej). Czy jednak trzeba być pod wpływem jakiejś obcej kultury, żeby odkryć, że niesprawiedliwość jest niesprawiedliwością, a krzywda krzywdą? Przeciwnikami systemu kastowego byli przecież pierwsi uczniowie Siddharty Gautamy, zwanego Buddą.
Kulturoznawcy-fetyszyści (tzn. fetyszyzujący samo pojęcie „kultura”) zagłębiają się w niuanse stworzonej przez siebie siatki metafor i dochodzą do wniosku, że wszystkie kultury są równe. Jestem w stanie się z tym zgodzić, ale tylko pod takim warunkiem, że zero równa się zero. Nic równa się nic. Kultury bowiem nie są bytami, a systemami sposobów myślenia i postępowania konkretnych ludzi, których można przekonać, nakłonić lub zmusić do ich zmiany. Ponieważ mamy awersję do zmuszania kogokolwiek do czegokolwiek, a więc do siłowego narzucania komuś poglądów, których ten nie chce przyjąć, zdając sobie sprawę, że mamy tu do czynienia z gwałtem na jednostce, albo w tym wypadku zbiorze jednostek, posługujemy się łatwą metaforą, słowem-wytrychem, jakim jest „kultura”. Zamiast powiedzieć, że broni się ludziom wierzyć w to co wierzyli od dziecka (tak tak, nie piszę „od pokoleń”, bo choć to może być prawda, w rzeczywistości nie ma najmniejszego znaczenia), stosuje się napuszony i nadęty termin, który w dodatku brzmi tak bardzo naukowo i szacownie – kultura.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz