Często zastanawia mnie skąd się biorą pewne ludzkie odruchy. Tym razem mam na myśli te jak najbardziej pozytywne. Co każe postronnym świadkom katastrofy biec na pomoc? Logika nakazywałaby unikanie potencjalnego niebezpieczeństwa, lub obawę przed tym, co można zobaczyć na miejscu.
Jako dziecko pamiętam wiejski obyczaj oglądania pożarów. Nie żartuję. Na wsiach, które odwiedzałem jako młody człowiek na wieść o pożarze stodoły ludzie biegli na miejsce wypadku, żeby się pogapić. Nieliczni pomagali gasić, a w końcu przybywała ochotnicza straż pożarna. Jej skuteczność najczęściej okazywała się znikoma. Na całe szczęście większość tych przypadków, które pamiętam, to były stodoły bez ludzi w środku.
Słyszałem też od bliskich znajomych o przypadkach ofiarnych prób uratowania ludzi z płonącego budynku. Co powoduje, że ktoś, kto nie jest nawet członkiem rodziny, wbiega prosto w ogień? Nie wiem. To, że to się jednak zdarza, jest wspaniałe, bo jest przekroczeniem prostej logiki nakazującej egoistyczne pilnowanie własnego życia i zdrowia.
Wspaniale zachowali się ludzie, którzy pobiegli do leżących wagonów po zderzeniu pociągów pod Szczekocinami na Śląsku, zaczęli wybijać szyby i wyciągać stamtąd ludzi. Zwykle w takich chwilach się mówi „każdy by tak przecież zrobił”, ale czy na pewno?To co mnie jednak zadziwia, to fakt, że nie sądzę, żeby ludzie ci długo się namyślali lub naradzali. Prawdopodobnie zrobili to spontanicznie, pod wpływem impulsu. Jak to działa? To wielka zagadka natury ludzkiej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz