sobota, 9 lutego 2013

Co nas demoralizuje i zarazem wpędza w cierpienie



Nie umiemy żyć bez systemu kar i nagród. Z pewnością każdy woli być motywowany marchewką niż kijem. Cokolwiek by to jednak było, rodzice i potem szkoła wyrabiają w nas oczekiwania pewnych zewnętrznych rezultatów naszych działań w postaci czy to premii pieniężnej, czy to choćby pochwały od kogoś bliskiego. Nie pamiętam, żebym w całym swoim życiu spotkał kogoś, kto nie oczekiwałby „dobrego słowa” za to, co dobrze wykonał.

Tymczasem brutalna prawda jest taka, że wszyscy jesteśmy wychowani w kulturze próżności i rozdętego ego w świecie, który obiektywnie rzecz ujmując jest kompletnie obojętny na to, czy my coś wykonujemy dobrze, czy źle. Oceniają nas inni ludzie, a nie świat. Nigdy nie będzie tak, że wszyscy nas pochwalą. Oceny są bowiem subiektywne. Jeszcze za komuny przeprowadzono w Polsce pewien eksperyment, a mianowicie podczas konferencji licealnych nauczycieli języka polskiego dano im do oceny jedno wypracowanie. Rezultaty wszystkich wówczas zaszokowały, ponieważ okazało się, że za to samo wypracowanie pojawiły się wszystkie, ale to dosłownie wszystkie możliwe oceny, od dwói (wówczas jeszcze nie stosowano jedynek) po piątkę (szóstek też jeszcze nie było), ze wszystkimi możliwymi ocenami pośrednimi, w tym tymi z plusami i minusami! Pokazało to jasno, że obiektywna ocena tekstu pisanego (oczywiście zakładając, że nie zawiera typowych błędów ortograficznych czy gramatycznych) po prostu nie istnieje.

Na tej samej zasadzie ocenie podlegają teksty literackie, dzieła sztuki czy utwory muzyczne. Jedni chwalą a inni ganią. Potem ci krytycy, którzy ganią posądzają tych, którzy chwalą o kiepskie wyrobienie i jarmarczny gust, co powoduje, że krytycy mogą na długie chwile w ogóle zapomnieć o przedmiocie krytyki, ponieważ zajmują się sobą nawzajem. To jest zresztą cecha typowa dla wszystkich środowisk wypowiadających się o czymkolwiek – wcale nie tylko o sztuce.

W świecie ocen, które nas motywują do działania lub kompletnie do niego zniechęcają, lansowana jest postawa kogoś, czyją ulubioną grą jest „mamo, patrz, sam to zrobiłem”. Kiedy więc pod ręką nie ma „mamy”, czy nauczycielki, która nas pochwali za to, co zrobiliśmy, to po prostu nie podejmujemy żadnych działań. W świecie ocen jako czynnika napędzającego nas do życia łatwo o rozczarowanie i depresję. Często jest to czynnik demoralizujący, bo oto zamiast dobrze robić to, czym się akurat zajmujemy, myślimy o efekcie i to nie w postaci dobrego rezultatu naszej pracy, ale o efekcie zewnętrznym, czyli o gratyfikacji w postaci czy to materialnej czy tylko werbalnej.

Tymczasem życie składa się z całego szeregu czynności niezbędnych do jego podtrzymania, za które generalnie nikt nas nie pochwali. Jeżeli nie posprzątamy mieszkania, to po prostu będziemy mieszkać w brudnej norze, natomiast jeżeli posprzątamy to będziemy żyć w otoczeniu korzystnym dla naszej psychiki. Owszem, może i jacyś goście, którzy nas odwiedzą pochwalą nas za idealny porządek i czystość naszego miejsca zamieszkania, ale oczekiwanie tego typu pochwał byłoby po prostu infantylne.

Nie wszystkim nam jest dane dostanie się do świata, w którym garstka ludzi jest oceniana, ale i uwielbiana, przez rzesze publiczności. Co więcej, świat ten często okazuje się wydmuszką, a ludzie, którzy rzekomo są najlepsi w tym co robią, wcale tacy nie są, ponieważ zostali w taki czy inny sztuczny sposób wylansowani. Doskonale pokazała to J.J.Rowling w jednej z części swojego Harry’ego Pottera, w postaci profesora Gilderoya Lockharta, który czarodziejem był bardzo kiepskim, za to umiał zadbać o swój PR, publikując mnóstwo książek (w świecie akademickim panuje obsesja na temat liczby publikacji – jakości niby też, bo są one recenzowane, ale liczba jest o wiele ważniejsza) i brylując w mediach.
Gdyby jednak w tym świecie nie było typowych celebrytów-wydmuszek, a sami naprawdę mistrzowie swoich fachów, to i tak byłby to świat o ograniczonym dostępie. Zresztą on z definicji powinien taki być.

Jeżeli więc nie jesteśmy sportowcami, bo tam faktycznie osiągnięcie wyniku w postaci wyprzedzenia wszystkich innych, jest najważniejsze (np. rekordy pobite na treningach nie mają najmniejszego znaczenia, podczas gdy wygrana w zawodach na bardzo kiepskim poziomie ma dla sportowca znaczenie kluczowe), cechą dojrzałości byłoby czerpanie satysfakcji z samego dobrego wykonania tego, co się robi. Np. budujesz domy, więc oczywiście klienci powinni ci za to zapłacić, ale nikt cię nie pochwali za to, że zbudowany przez ciebie dom się nie zawalił, natomiast oprócz zapłaty powinieneś czerpać satysfakcję z tego, że zbudowałeś dobrej jakości, estetyczny i funkcjonalny budynek mieszkalny. I to wszystko. Jeżeli ktoś z zewnątrz to zauważy i pochwali twoją firmę, która być może na tle innych wyróżnia się doskonałą jakością, to wspaniale, ale pracować licząc na taką pochwałę byłoby co najmniej mało dojrzałe.

W zawodach artystycznych sprawa jest dość skomplikowana. Jak kiedyś powiedziała pewna wokalistka rockowa (chyba to była Kora, ale głowy nie dam), „my się nie ścigamy”. Miała na myśli konkurencję między grupami rockowymi. Oczywiście artysta tym się m.in. różni od rzemieślnika, że ma o wiele większe ego od przeciętnego człowieka, które każe mu nieustannie robić wszystko na pokaz, ale wielki artysta to przecież ten, który to co robi, robi z samej potrzeby zajmowania się akurat tą dziedziną. I znowu, jeżeli ktoś pisze książki „pod Nobla”, nie wydaje się artystą dojrzałym. Zupełnie inaczej jest, jeżeli ktoś konsekwentnie pisze o tym, co go męczy i czym by się chciał podzielić ze światem bez względu na konsekwencje. Jeżeli w swojej twórczości osiąga przy tym szczyty formy i zostanie ona przez kogoś zauważona i doceniona, to wspaniale, ale to docenienie nie może być celem głównym.
Doskonale przy tym wiemy, że w historii istniało szereg wielkich pisarzy, którzy Nobla nigdy nie dostali i całkiem niemała grupa pisarzy dość przeciętnych, którym sztokholmski komitet tę nagrodę przyznał.

Jeżeli nauczyciel, lekarz, czy przedstawiciel jakiegokolwiek innego zawodu twierdzi, że nie będzie wykonywał swojego zawodu najlepiej jak potrafi, bo mu słabo płacą, wykazuje się postawą niedojrzałą i niemoralną. Walka o dobre wynagrodzenie bowiem to rzecz oddzielna od wykonywania pracy. Do tego trzeba znowu przypomnieć brutalną prawdę, że na spektakularne gratyfikacje finansowe w pewnych zawodach w ogóle nie można liczyć, o czym zdają się nie wiedzieć młodzi ludzie je podejmujący. Jeżeli więc ktoś, kto zostaje nauczycielem i zaczyna tłumaczyć swój brak entuzjazmu do pracy słabym wynagrodzeniem, znaczy to, że nigdy się do tego zawodu nie nadawał. Dużych pieniędzy bowiem nigdy z niego nie będzie, natomiast za prawdziwą nagrodę powinna nam często wystarczyć satysfakcja z dobrze wykonanej pracy, którą być może docenić jakiś pojedynczy uczeń, zaś setki nie docenią nigdy.

To wszystko, o czym piszę, jest w jakimś stopniu zainspirowane postawą życiową Japończyków, dla których praktycznie jedynym sensem życia jest coraz lepsze wykonywanie tego, czym się zajmują. Oczywiście trudno powiedzieć, że Japończyków należy zaliczyć do najszczęśliwszych narodów świata (duży wskaźnik samobójstw), niemniej ich problemy wydają się nieco innego rodzaju. W kręgu kultury zachodniej wszyscy cierpimy na kompleks celebryty, co spowodowane jest rozbuchanym ego. Realistyczne podejście do siebie samego i wykonywanej przez siebie pracy z pewnością zaoszczędziłoby nam wielu rozczarowań i cierpień.

3 komentarze:

  1. Nie no, Stefan. Satysfakcja wewnętrzna satysfakcją, ale godziwe (nie piszę, że astronomicznie wysokie, bo zdaję sobie sprawę, że nigdy tak nie będzie) wynagrodzenie też powinno być. Jego brak rodzi frustrację i "łapanie się" każdego możliwego sposobu zarobkowania. Niesienie kaganka oświaty, owszem jest szlachetne, ale bez przesady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sylwia, trochę się obawiałem, że zostanę tak zrozumiany. Mnie przecież wcale nie chodzi o to, żeby pracować dla samej satysfakcji, czy za "Bóg zapłać", zwłaszcza, że cwaniaków żerujących na takich idealistycznych postawach jest mnóstwo. Chodzi mi tylko o to, żebyśmy my sami umieli czerpać satysfakcję z samego robienia tego, co robimy i nie frustrowali się nadmiernie tym, że nie przychodzą wielkie nagrody z zewnątrz. Brak godziwej płacy, z czym mamy do czynienia w Polsce, to przegięcie w drugą stronę. Jeżeli więc o czerpaniu satysfakcji z samodoskonalenia się piszę ja, to jest to coś zupełnie innego niż gdyby o tym samym mówił jakiś pracodawca swoim pracownikom ;) :D

      Usuń
    2. A, to ja czerpię taką satysfakcję, o której piszesz :)

      Usuń