Nie umiemy żyć bez systemu kar i nagród. Z pewnością każdy
woli być motywowany marchewką niż kijem. Cokolwiek by to jednak było, rodzice i
potem szkoła wyrabiają w nas oczekiwania pewnych zewnętrznych rezultatów
naszych działań w postaci czy to premii pieniężnej, czy to choćby pochwały od
kogoś bliskiego. Nie pamiętam, żebym w całym swoim życiu spotkał kogoś, kto nie
oczekiwałby „dobrego słowa” za to, co dobrze wykonał.
Tymczasem brutalna prawda jest taka, że wszyscy jesteśmy
wychowani w kulturze próżności i rozdętego ego w świecie, który obiektywnie
rzecz ujmując jest kompletnie obojętny na to, czy my coś wykonujemy dobrze, czy
źle. Oceniają nas inni ludzie, a nie świat. Nigdy nie będzie tak, że wszyscy
nas pochwalą. Oceny są bowiem subiektywne. Jeszcze za komuny przeprowadzono w
Polsce pewien eksperyment, a mianowicie podczas konferencji licealnych
nauczycieli języka polskiego dano im do oceny jedno wypracowanie. Rezultaty
wszystkich wówczas zaszokowały, ponieważ okazało się, że za to samo
wypracowanie pojawiły się wszystkie, ale to dosłownie wszystkie możliwe oceny,
od dwói (wówczas jeszcze nie stosowano jedynek) po piątkę (szóstek też jeszcze
nie było), ze wszystkimi możliwymi ocenami pośrednimi, w tym tymi z plusami i
minusami! Pokazało to jasno, że obiektywna ocena tekstu pisanego (oczywiście
zakładając, że nie zawiera typowych błędów ortograficznych czy gramatycznych)
po prostu nie istnieje.
Na tej samej zasadzie ocenie podlegają teksty literackie,
dzieła sztuki czy utwory muzyczne. Jedni chwalą a inni ganią. Potem ci krytycy,
którzy ganią posądzają tych, którzy chwalą o kiepskie wyrobienie i jarmarczny
gust, co powoduje, że krytycy mogą na długie chwile w ogóle zapomnieć o
przedmiocie krytyki, ponieważ zajmują się sobą nawzajem. To jest zresztą cecha
typowa dla wszystkich środowisk wypowiadających się o czymkolwiek – wcale nie
tylko o sztuce.
W świecie ocen, które nas motywują do działania lub
kompletnie do niego zniechęcają, lansowana jest postawa kogoś, czyją ulubioną
grą jest „mamo, patrz, sam to zrobiłem”. Kiedy więc pod ręką nie ma „mamy”, czy
nauczycielki, która nas pochwali za to, co zrobiliśmy, to po prostu nie
podejmujemy żadnych działań. W świecie ocen jako czynnika napędzającego nas do
życia łatwo o rozczarowanie i depresję. Często jest to czynnik demoralizujący,
bo oto zamiast dobrze robić to, czym się akurat zajmujemy, myślimy o efekcie i
to nie w postaci dobrego rezultatu naszej pracy, ale o efekcie zewnętrznym,
czyli o gratyfikacji w postaci czy to materialnej czy tylko werbalnej.
Tymczasem życie składa się z całego szeregu czynności
niezbędnych do jego podtrzymania, za które generalnie nikt nas nie pochwali.
Jeżeli nie posprzątamy mieszkania, to po prostu będziemy mieszkać w brudnej
norze, natomiast jeżeli posprzątamy to będziemy żyć w otoczeniu korzystnym dla
naszej psychiki. Owszem, może i jacyś goście, którzy nas odwiedzą pochwalą nas
za idealny porządek i czystość naszego miejsca zamieszkania, ale oczekiwanie
tego typu pochwał byłoby po prostu infantylne.
Nie wszystkim nam jest dane dostanie się do świata, w którym
garstka ludzi jest oceniana, ale i uwielbiana, przez rzesze publiczności. Co
więcej, świat ten często okazuje się wydmuszką, a ludzie, którzy rzekomo są
najlepsi w tym co robią, wcale tacy nie są, ponieważ zostali w taki czy inny sztuczny
sposób wylansowani. Doskonale pokazała to J.J.Rowling w jednej z części swojego
Harry’ego Pottera, w postaci profesora Gilderoya Lockharta, który czarodziejem
był bardzo kiepskim, za to umiał zadbać o swój PR, publikując mnóstwo książek
(w świecie akademickim panuje obsesja na temat liczby publikacji – jakości niby
też, bo są one recenzowane, ale liczba jest o wiele ważniejsza) i brylując w
mediach.
Gdyby jednak w tym świecie nie było typowych
celebrytów-wydmuszek, a sami naprawdę mistrzowie swoich fachów, to i tak byłby
to świat o ograniczonym dostępie. Zresztą on z definicji powinien taki być.
Jeżeli więc nie jesteśmy sportowcami, bo tam faktycznie
osiągnięcie wyniku w postaci wyprzedzenia wszystkich innych, jest najważniejsze
(np. rekordy pobite na treningach nie mają najmniejszego znaczenia, podczas gdy
wygrana w zawodach na bardzo kiepskim poziomie ma dla sportowca znaczenie
kluczowe), cechą dojrzałości byłoby czerpanie satysfakcji z samego dobrego
wykonania tego, co się robi. Np. budujesz domy, więc oczywiście klienci powinni
ci za to zapłacić, ale nikt cię nie pochwali za to, że zbudowany przez ciebie
dom się nie zawalił, natomiast oprócz zapłaty powinieneś czerpać satysfakcję z
tego, że zbudowałeś dobrej jakości, estetyczny i funkcjonalny budynek
mieszkalny. I to wszystko. Jeżeli ktoś z zewnątrz to zauważy i pochwali twoją
firmę, która być może na tle innych wyróżnia się doskonałą jakością, to
wspaniale, ale pracować licząc na taką pochwałę byłoby co najmniej mało
dojrzałe.
W zawodach artystycznych sprawa jest dość skomplikowana. Jak
kiedyś powiedziała pewna wokalistka rockowa (chyba to była Kora, ale głowy nie
dam), „my się nie ścigamy”. Miała na myśli konkurencję między grupami
rockowymi. Oczywiście artysta tym się m.in. różni od rzemieślnika, że ma o
wiele większe ego od przeciętnego człowieka, które każe mu nieustannie robić
wszystko na pokaz, ale wielki artysta to przecież ten, który to co robi, robi z
samej potrzeby zajmowania się akurat tą dziedziną. I znowu, jeżeli ktoś pisze książki
„pod Nobla”, nie wydaje się artystą dojrzałym. Zupełnie inaczej jest, jeżeli
ktoś konsekwentnie pisze o tym, co go męczy i czym by się chciał podzielić ze
światem bez względu na konsekwencje. Jeżeli w swojej twórczości osiąga przy tym
szczyty formy i zostanie ona przez kogoś zauważona i doceniona, to wspaniale,
ale to docenienie nie może być celem głównym.
Doskonale przy tym wiemy, że w historii istniało szereg
wielkich pisarzy, którzy Nobla nigdy nie dostali i całkiem niemała grupa
pisarzy dość przeciętnych, którym sztokholmski komitet tę nagrodę przyznał.
Jeżeli nauczyciel, lekarz, czy przedstawiciel jakiegokolwiek
innego zawodu twierdzi, że nie będzie wykonywał swojego zawodu najlepiej jak
potrafi, bo mu słabo płacą, wykazuje się postawą niedojrzałą i niemoralną.
Walka o dobre wynagrodzenie bowiem to rzecz oddzielna od wykonywania pracy. Do
tego trzeba znowu przypomnieć brutalną prawdę, że na spektakularne gratyfikacje
finansowe w pewnych zawodach w ogóle nie można liczyć, o czym zdają się nie
wiedzieć młodzi ludzie je podejmujący. Jeżeli więc ktoś, kto zostaje
nauczycielem i zaczyna tłumaczyć swój brak entuzjazmu do pracy słabym
wynagrodzeniem, znaczy to, że nigdy się do tego zawodu nie nadawał. Dużych
pieniędzy bowiem nigdy z niego nie będzie, natomiast za prawdziwą nagrodę
powinna nam często wystarczyć satysfakcja z dobrze wykonanej pracy, którą być
może docenić jakiś pojedynczy uczeń, zaś setki nie docenią nigdy.
To wszystko, o czym piszę, jest w jakimś stopniu
zainspirowane postawą życiową Japończyków, dla których praktycznie jedynym
sensem życia jest coraz lepsze wykonywanie tego, czym się zajmują. Oczywiście
trudno powiedzieć, że Japończyków należy zaliczyć do najszczęśliwszych narodów
świata (duży wskaźnik samobójstw), niemniej ich problemy wydają się nieco
innego rodzaju. W kręgu kultury zachodniej wszyscy cierpimy na kompleks
celebryty, co spowodowane jest rozbuchanym ego. Realistyczne podejście do
siebie samego i wykonywanej przez siebie pracy z pewnością zaoszczędziłoby nam
wielu rozczarowań i cierpień.
Nie no, Stefan. Satysfakcja wewnętrzna satysfakcją, ale godziwe (nie piszę, że astronomicznie wysokie, bo zdaję sobie sprawę, że nigdy tak nie będzie) wynagrodzenie też powinno być. Jego brak rodzi frustrację i "łapanie się" każdego możliwego sposobu zarobkowania. Niesienie kaganka oświaty, owszem jest szlachetne, ale bez przesady.
OdpowiedzUsuńSylwia, trochę się obawiałem, że zostanę tak zrozumiany. Mnie przecież wcale nie chodzi o to, żeby pracować dla samej satysfakcji, czy za "Bóg zapłać", zwłaszcza, że cwaniaków żerujących na takich idealistycznych postawach jest mnóstwo. Chodzi mi tylko o to, żebyśmy my sami umieli czerpać satysfakcję z samego robienia tego, co robimy i nie frustrowali się nadmiernie tym, że nie przychodzą wielkie nagrody z zewnątrz. Brak godziwej płacy, z czym mamy do czynienia w Polsce, to przegięcie w drugą stronę. Jeżeli więc o czerpaniu satysfakcji z samodoskonalenia się piszę ja, to jest to coś zupełnie innego niż gdyby o tym samym mówił jakiś pracodawca swoim pracownikom ;) :D
UsuńA, to ja czerpię taką satysfakcję, o której piszesz :)
Usuń