Konkurs Eurowizji to było moje pierwsze rozczarowanie wobec Zachodu, który w latach 80. ubiegłego stulecia wielbiłem bezkrytycznie. Kiedy skończyły się konkursy Interwizji w Sopocie (choć nie sam festiwal w tym mieście) i w TV mieli pokazać Eurowizjię, spodziewałem się, że "teraz dopiero zobaczymy coś na poziomie".
Tymczasem takiej kondensacji kiczu i tandety nie widziałem i nie słyszałem nigdy przedtem. Później na dodatek Polska zaczęła wysyłać tam swoich przedstawicieli. Na jakiej zasadzie są wyłaniani nie mam zielonego pojęcia. Zapamiętałem Iwana i Delfina, Ich Troje (nie pomogło podlizywanie się niemieckim Europejczykom - "Keine Grenzen"), pomiętam też, że była jakaś kobieta, o której nie słyszałem nigdy przedtem, ani nigdy potem. Donatan i Cleo ze swoim pastiszem (od początku był to przecież świadomy żart i parodia) na dobrą sprawę wpisywali się w tę beznadziejną formułę.
Dodajmy, że Eurowizja z muzyką nie ma nic wspólnego - nawet olimpiada w Soczi czy Pekinie nie była tak przesiąknięta polityką, jak jest konkurs Eurowizji - sama formuła głosowania publiczności pokazuje sympatie jednych narodów wobec innych. Teraz jeszcze doszła moda na "niekonwencjonalną" płciowość. Heteroseksualne biusty nie miały szans z przysłowiową "babą z brodą" (przysłowie wzięło się z paskudnego zwyczaju pokazywania ludzi z fizycznymi deformacjami lub wykazującymi się zewnętrznymi różnicami od wzorca uznawanego wówczas za normalny w cyrkach).. I cale szczęście, że Polska nie będzie się wpędzać w koszty organizując kolejny festiwal kiczu i tandety.
Podobno (bo nie śledzę na bieżąco) Polska przez 2 lata nikogo na Eurowizję nie wysyłała. I chyba tak powinno zostać.
ZASTRZEŻENIE: Moja krytyka Eurowizji nie ma nic wspólnego z krytyką Unii Europejskiej, zaś być może politycznie niepoprawny przytyk do "baby z brodą" nie wynika z jakiejkolwiek "fobii".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz