W 1226 roku książę Mazowsza, Konrad, syn Kazimierza
Sprawiedliwego a brat Leszka Białego, sprowadził do Polski Zakon Najświętszej
Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, powszechnie znany jako zakon
krzyżacki. Z Siedmiogrodu, gdzie mieli bronić Węgier przed Połowcami, sami
Węgrzy ich wypędzili, kiedy się zorientowali, co ambitni niemieccy zakonnicy
planują, więc zaproszenie północnego księcia otwierało dla nich nowe
perspektywy. Umowa, jaką książę podpisał, wydawała się bardzo korzystna, bo
wszystkie ziemie zdobyte przez krzyżaków miały się dostać pod panowanie jego
panowanie. Że stało się zupełnie inaczej, to już doskonale wiemy. W 1226 roku
do ziemi chełmińskiej przybyło tylko dwóch braci zakonnych. Od nich się
zaczęło, żeby wkrótce państwo zakonne stało się najpotężniejszą formacją
militarno-polityczną w rejonie, żeby po kilku klęskach odrodzić się jako
świeckie luterańskie księstwo, a w końcu przekształcić się w królestwo, które
aktywnie przyczyniło się do wymazania Polski z mapy Europy. To królestwo w
niecały wiek później zjednoczyło inne państewka niemieckie tworząc cesarstwo. Zaczęło
się od dwóch rycerzy, o których niewiele wiemy, ale nie mamy większych podstaw,
żeby wątpić w ich szlachetność.
W zapale stawiania tez przewrotnych a szokujących, można
powiedzieć, że nic lepszego nie mogło się ziemiom, które dzisiaj znamy jako
Mazury, przytrafić, bo pomijając rzeź rodzimy Prusów, Zakon przyniósł na te
ziemie cywilizację, w tym świetną organizację polityczno-gospodarczą, oferując
polskim chłopom z sąsiedniego Mazowsza doskonałe warunki do osiedlania się i
gospodarowania na swoim. Z zajęciem Pomorza Gdańskiego nie było dokładnie tak,
jak przedstawiamy to młodzieży szkolnej, bo mieszczaństwo Gdańska było
niemieckie jeszcze przed krzyżakami i to właśnie to niemieckie mieszczaństwo
zostało wyrżnięte przez zakonników, bo się przeciw ich obecności zbuntowało
(pewnie dlatego, że krzyżacy występowali jako sojusznicy Polaków). Nie wnikając
w szczegóły, trzeba sobie wprost powiedzieć, że oceniając jakiekolwiek
wydarzenie historyczne, nie stać nas na żaden obiektywizm. Z punktu widzenia
polskiej racji stanu, sprowadzenie zakonu krzyżackiego do Polski było dla niej
katastrofalne w skutkach. Oczywiście rozwój wypadków był trudny do
przewidzenia, ale z drugiej strony, czy aż tak? Czy nie można było się
dowiedzieć, dlaczego palestyńskich pobożnych krzyżowców król Węgier wyrzuca ze
swojej ziemi? Czy tak trudno się
zorientować, że Zakon stanowi zwartą, zcentralizowaną i zdyscyplinowaną korporację
doskonale przeszkolonych żołnierzy i że próba kontrolowania tej machiny przy
pomocy umów państwowo-prawych, czy też cywilno-prawnych (bo przecież w czasach
piastowskich trudno było rozróżnić państwowe od prywatnego) jest z góry skazana
na porażkę? Trudno wniknąć w sposób rozumowania polskiego księcia, ale takie
wątpliwości pojawiają się niejako automatycznie. Oczywiście nikt nie mógł
przewidzieć takiego rozwoju wypadków, że niemieckojęzyczne Prusy urosną do takiej
potęgi, że ostatecznie zlikwidują państwo polskie, ale że nie Zakon NMP narodu
niemieckiego.
Tak przy okazji – co jakiś czas jakiś historyk usiłuje
przekonać swoich czytelników/słuchaczy, że przecież w tamtych czasach nie
istniały narody w takim sensie, jak dzisiaj. Owszem, nie istniały, bo nie
istniały państwa narodowe w dziewiętnastowiecznym sensie tego słowa, ale
dlaczego władze Zakonu krzyżackiego doskonale wiedziały, że na wiodące
stanowiska należy rekrutować rycerzy narodowości niemieckiej? Przecież państwo
z przymiotnikiem „niemiecki” pojawiło się dopiero w 1871 r.! Doskonale
wiedziano, kto jest Niemcem, a kto nim nie jest. Doskonale też polscy
arcybiskupi gnieźnieńscy wiedzieli, że kulturalny zalew niemieckości grozi
utrzymaniu polskiej tożsamości, cokolwiek by to znaczyło – rozbicie dzielnicowe
i prywatny charakter państewek piastowskich nie sprzyjał tworzeniu się jakiegoś
jednolitego poczucia polskości. Ona się jednak jakoś tak utworzyła – bo doskonale
było wiadomo, że Niemiec Polakiem nie jest. Nie jest nim też Węgier – stąd krwawe
i śmiertelne zamieszki między Polakami i Węgrami w czasach panowania Ludwika
Węgierskiego.
Z drugiej strony członkowie związków pruskich
sprzeciwiających się panowaniu krzyżaków i ciążących ku Polsce, tym razem już
Polsce Jagiellonów, to byli jednak Niemcy! Znany polski dyplomata, podróżnik i
pisarz, Jan Dantyszek, pochodzi z pruskiej niemieckiej rodziny, a jego
lojalności wobec swojego polskiego przełożonego (Zygmunta Starego) trudno
podważyć!
Nie mogłem sobie odmówić tej dygresji, która tak naprawdę
wyraża poważną wątpliwość wobec problemu tożsamości narodowej, bo z jednej
strony trudno się zgodzić z tezą, że w średniowieczu nie istniało poczucie tożsamości
narodowej (plemiennej), a z drugiej, że ono niekoniecznie oznaczało lojalność
wobec politycznej organizacji rządzonej przez ludzi tego samego pochodzenia.
Głównym problemem pozostaje jedno – jeżeli prowadzi się
jakąś politykę polegającą na poczuciu istnienia własnej tożsamości i związanego
z nią zestawu interesów, których trzeba bronić, należy być niezwykle ostrożnym
z otwieraniem się na instytucje przychodzące z zewnątrz, zcentralizowane i
doskonale zarządzane, w dodatku z bardzo określonymi celami do osiągnięcia,
ponieważ instytucje te wcześniej czy później przystąpią do zdecydowanych
działań skierowanych przeciwko gospodarzom. Chyba, że po prostu przejmą
kontrolę nad całością i sami staną się gospodarzami, a o tych poprzednich każdy
zapomni. Taki scenariusz generalnie był potencjalnie możliwy. Gdyby krzyżacy opanowali
Litwę i zrobili z nią to samo, co z Prusami i udałoby im się dokonać zaboru
dzielnic Polskich do spółki z niemieckojęzycznymi władcami Czech, gdyby na
dodatek nie pojawił się Władysław Łokietek, a Polskę zjednoczyliby zniemczeni
Piastowie Śląscy, zaś postęp kultury niemieckiej nie zostałby powstrzymany
przez politykę arcybiskupów gnieźnieńskich, losy kraju nad Wisłą potoczyłyby
się zupełnie inaczej, a my bylibyśmy po prostu Niemcami. Być może gdzieś po
wsiach zachowałyby się zanikające dialekty mazowieckie czy małopolskie, na tej
samej zasadzie jak zachowały się języki Kaszubów czy Serbów połabskich, ale
wspomnienie jakiś książątek z okresu X-XIII wieku byłoby domeną jedynie
historyków o dość zawężonej specjalizacji. Pytanie, czy to byłoby dobrze, czy
źle, nie ma generalnie żadnego sensu, bo ocena historii zawsze dokonuje się z
perspektywy dzisiaj, a więc bieżącej sytuacji polityczno-społecznej.
PS: Dzisiejszy "strumień świadomości" został wywołany pewną dość mało znaczącą dla historii ludzkości sprawą o zasięgu bardzo lokalnym, a mianowicie próbą przejęcia budynku Szkoły Podstawowej Nr 15 w Białymstoku przez arcychrześcijańskie (powołane z inicjatywy Opus Dei) Stowarzyszenie "Sternik". Jakoś tak mi się skojarzyło z inną arcychrześcijańską instytucją znaną z historii jako Zakon Szpitala Najświętszej Maryi Panny domu niemieckiego w Jerozolimie....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz