W jutrzejszym Guardianie ukaże się artykuł Eda Ballsa krytykujący konserwatystów, którzy proponują przywrócenie starego systemu, w którym występowały dwa typy egzaminów – tych dla wybierających się na studia i tych dla pozostałych. Jutro również wyniki egzaminu GCSE pozna pierwsze pokolenie młodych Brytyjczyków, którzy odbyli całą swoją edukację pod rządami laburzystów. To, że w latach poprzednich te wyniki nie napawały optymizmem, dla lewicowych ideologów oświaty z Guardiana specjalnie nic nie znaczy. Nadal uważają, że wszystkim nastolatkom należą się takie same standardy wymagań i taka sama oferta oświatowa, choć na szczęście dla całości życia społecznego Wielkiej Brytanii, nadal funkcjonują tam szkoły elitarne.
Szczerze mówiąc, mimo całej sympatii wobec Zjednoczonego Królestwa, jego problemy interesują mnie o tyle, o ile stanowią pewien materiał poglądowy, który może posłużyć nam w Polsce jako przykład – czy pozytywny, czy negatywny, to już inna sprawa. Osobiście uważam, że zarówno w Wielkiej Brytanii przekształcenie dawnych szkół pomaturalnych (polytechnics, ale nie należy ich mylić z politechnikami kontynentalnymi) w uniwersytety w 1992 roku przyniosło taki sam skutek, jak powstanie setek nowych wyższych uczelni w Polsce. Skutkiem tym jest ogólna dewaluacja oświaty i nauki, drastyczne obniżenie poziomu wymagań, a w rezultacie wartości absolwenta na rynku pracy. Pod względem wychowawczym można zaobserwować stromą pochyłą ku katastrofie. Jak można wymagać wysokich kwalifikacji od kogoś, kto w ogóle nie rozumie etosu pracy, konieczności włożenia jakiegoś wysiłku w to, co się robi? Jak tacy ludzie pokierują krajem?
Byłem kiedyś na spotkaniu z „werbownikiem” z Wielkiej Brytanii, który namawiał studentów z jednaj z prywatnych uczelni, w której pracuję, do kontynuacji studiów na jednym z kilku uniwersytetów brytyjskich. Uczelnie te założyły coś w rodzaju ligi lub stowarzyszenia (nie podaję nazwy, bo nie chcę im robić reklamy), i jako taka już większa grupa wynajmują tego typu „łowców głów” i rozsyłają po całym świecie w celu pozyskania studentów – czytaj pieniędzy na swoje utrzymanie. Nie jestem zresztą przeciwnikiem tego typu działań. Ba, uważam, że polskie uczelnie są pod tym względem jakieś niemrawe. Jeszcze wiele nasi specjaliści od uczelnianego marketingu będą musieli się nauczyć. Nie w tym rzecz jednak.
Otóż mężczyzna wabiący naszą młodzież na uczelnie brytyjskie przy nazwie jednej z nich od razu zastrzegł, że tam sobie postawili bardzo wysokie ambicje akademickie i chyba chcą konkurować z Oxfordem albo Cambridge, tak że on lojalnie ostrzegł naszą młodzież, którą (prawidłowo zresztą) oceniał jako niezbyt ambitną.
W jakim kierunku pójdzie oświata i nauka w Europie, tego nie wiem. Wiem jednak, że pakowanie wszystkich do jednego worka zakładając, że wszyscy mają szansę ukończyć wyższą uczelnię, prowadzi do jakiegoś tragicznego zakłamania rzeczywistości. W Stanach Zjednoczonych system szkolnictwa średniego to najlepszy przykład hipokryzji. Ze względów ideologicznych teoretycznie tłumaczy się, że wszystkie szkoły średnie są takie same dla wszystkich. Oczywiście wiadomo, że prywatne high schools są lepsze, ale to trochę inny temat. Rzeczywistość wygląda tak, że wszyscy mieszkańcy danego miasta doskonale wiedzą, które szkoły naprawdę realizują program akademicki przygotowujące do studiów, a które są tak naprawdę zawodówkami. Mój kolega, który skończył szkołę średnią w Nowym Jorku, chodził do high school w innej dzielnicy, ponieważ ta najbliższa oferowała świetny program przygotowujący do pracy mechanika samochodowego, a on w tym kierunku nie przejawiał większych zainteresowań. Teoretycznie jednak każdy high school jest taki sam.
Nasi ideolodzy oświatowi natomiast „łykają” wszystko, co podpatrzą u Anglosasów. Sami wykazują się olbrzymią naiwnością i robią wodę z mózgu całemu społeczeństwu.
W PRLu pójście do zasadniczej szkoły zawodowej zapewniało ludziom konkretny fach. Wcale nie oznaczało zamknięcia drogi do kariery akademickiej. Kto chciał, mógł zrobić maturę albo w technikum, albo w tzw. Centrum Kształcenia Ustawicznego i pójść na studia.
Teraz też na studia idzie każdy, kto chce, i nie wymaga to większego wysiłku. Chętnie przeczytam jutrzejsze argumenty Eda Ballsa. Jeżeli Brytyjczycy w imię wątpliwej ideologii dążą do obniżenia ogólnego poziomu oświaty, to ich sprawa. My nie musimy iść tą drogą. Marzę, żebyśmy choć w tej sprawie pokierowali się zdrowym rozsądkiem a nie chwytliwym hasełkiem o równości szans, które jest z gruntu fałszywe.
I jak spodobały się argumenty?
OdpowiedzUsuńZupełnie się nie spodobały. Tak, jak się spodziewałem, była to sentymentalna gadanina bez pokrycia w rzeczywistości. Prawda jest taka, że tyczkowatego chudzielca nie da się zrobić dobrego boksera, a z kurdupla koszykarza. Właśnie sprawdziłem egzamin poprawkowy takich, którym dano równe szanse - to kompletna porażka. To jest zakłamywanie rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńPamiętam słowa pewnego wykładowcy na pierwszym roku studiów: nie każdy musi być magistrem.Pamiętam wtedy swoje oburzenie.
OdpowiedzUsuńDziś rozumiem-nie każdy.
Ha! Mam podobne doświadczenie! Kiedy nauczyciele w liceum mówili, że matura jeszcze nie jest w Polsce obowiązkowa. Na studiach też pamiętam taką argumentację, ale wówczas mało kto rozumie o co chodzi tym "starym ludziom". Mnie nie przeraża nieuctwo, bo można je jakoś przezwyciężyć, ale brak poczucia potrzeby jego przezwyciężania, a raczej to, że młodzi ludzie nie zdają sobie sprawy z własnej ignorancji. Jej uświadomienie nie musi się przecież wiązać z wyrokiem na całe życie, a wręcz przeciwnie - powinno się stać punktem wyjścia do pozytywnych zmian.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, Ci wykładowcy wydawali się tak starzy, jak dziś jestem ja!
OdpowiedzUsuńW tym wszystkim jednej rzeczy mi szkody. Kiedyś, przynajmniej ja tak to widziałam, Ci którzy kończyli studia mieli wiedzę, chęci, by dalej się rozwijać i nadzieje, choć czas im nie sprzyjał. Teraz, w dobie powstających jak grzyby po deszczu uczelni, w wielu przypadkach dyplom to tylko świstek, którym później macha się przed oczami innych-"Ja jestem mądry i coś znaczę-mam magistra!" Szkoda, bardzo szkoda.