środa, 5 sierpnia 2009

O narzekaniu - zachęta do dyskusji

Niecałe cztery lata temu pewna młoda osoba, prawdopodobnie studentka jakiegoś „społecznego” kierunku zagadała na GG:

potrzebuje pomocy ludzi dobrej woli!!! bardzo proszę o odpowiedz na kilka pytan... bez tych odpowiedzi nie będę miała materiału na prezentacje na zajęcia ...więc jeśli KOLEGO/KOLEŻANKO masz chwilkę czasu to proszę wyślij mi odpowiedz...będę bardzo wdzięczna....(tu ukryję imię tej osoby)

1 czy POLACY narzekają?

2 na co POLACY narzekają? (proszę o przykłady)

3 czy tematy narzekania są błahe czy poważne?

4 4 łatwiej jest POLAKOM narzekać, czy wypowiadać się pozytywnie na dany temat?

5 5 ile razy w ciągu dnia narzekasz? proszę o krótką wypowiedź o

Jeśli mnie już trochę znacie, to wiecie, że oczywiście nie trzymałem się pytań, tylko pociągnąłem swój „strumień świadomości” (albo „nieświadomości” , jak kto woli). Na początku zawsze jednak towarzyszy mi próba „zdyscyplinowania” własnej wypowiedzi, stąd te punkty, które niby odpowiadają na konkretne pytania, ale potem moją wypowiedź cechuje totalna dezynwoltura.

Ja

Otóż Polacy

1. narzekają

2. na swoją sytuację oraz sytuację w kraju ale to nie jest takie proste


Uważam, że narzekanie jest pewną konwencją towarzyską i szukanie wspólnej płaszczyzny do rozmowy.

Nie lubimy, kiedy ktoś jest od nas lepszy, więc nie chcemy nakręcać spirali przechwalania się. Jeśli więc powiemy, że idzie nam dobrze, możliwe, że obawiamy się, że ktoś nas przebije i powie, ze jest mu lepiej,ale przyczyna może być też inna. Przez grzeczność mówimy, że jest nam źle i wtedy naszemu rozmówcy robi się miło, że nie tylko jemu jest źle, ale że po prostu jego sytuacja jest całkiem w porządku, skoro my narzekamy na swoją.

Od lat próbuję odgadnąć o co chodzi i stwierdzam, że to nie jest proste.

Mam np. koleżanki, które zawsze znajdują powód do narzekania i podejrzewam, że w ich przypadku nie mają innego wyjścia.

Po prostu kiedy się spotykają, każda prawdopodobnie boi się złamać konwencję i kiszą się we własnym sosie szukając coraz to nowych tematów do narzekania.

Wspólne narzekanie stwarza poczucie solidarności - solidarności w niedoli.

Kiedy ja się pojawiałem w ich towarzystwie w dobrym humorze, zawsze czułem się jakoś nieswojo, jak jakiś kretyn. Tu dziewczyny jakieś takie poważne, zamartwione, a tu nagle ja, jakiś głupek i wesołek sylwestrowy.

W kraju, gdzie narzekanie jest konwencją, niełatwo jest być optymistą.

Problem w tym, żeby młodzi ludzie, tacy jak Ty (masz 22 lata, tak?) nie wzięli tej konwencji zbyt serio.

Odpowiedź
mam 22 ale ja jej nie biore serio ja jestem wesoła

Ja
Ci narzekacze najczęściej zupełnie normalnie funkcjonują - pracują, zarabiają, odnoszą sukcesy. Dochodzi jeszcze jeden czynnik - atawistyczny zabobon, żeby "nie zapeszyć"

Odpowiedź
stereotyp narzekania --- nie dopuszczam do siebie.. czasem nie wychodzi ale cóż nikt nie jest doskonały

Ja
Starożytni Grecy np. nigdy się głośno nie chwalili sukcesami, bo uważali, że "bóstwo jest zazdrosne".Wychodzili z założenia, że bogowie zazdroszczą ludziom ich szczęścia i natychmiast na nich zsyłają nieszczęście. Myślę, że w wielu przypadkach ten typ myślenia też trzeba wziąć pod uwagę.Inna sprawa, że jak ktoś pochwali się sukcesem, inni za wszelką cenę chcą go "sprowadzić na ziemię" - z różnych powodów, z zazdrości, z własnych kompleksów...dlatego ludzie, obawiając się złośliwego ataku,wolą zagrać nieszczęśnika-nieudacznika i nie narażać się na uszczypliwe uwagi przyjaciół (bo najczęściej są to najbliżsi).I to wszystko staje się jedną wielką konwencją, spod której trudno się uwolnić, bo inaczej po prostu przestajemy umieć rozmawiaćMógłbym przyczyny doprowadzić do mentalności szlacheckiej,która wbrew pozorom była niezwykle "chamska" w dzisiejszym znaczeniu tego słowa.Polska szlachta żyła w nieustannym strachu, że sąsiad okaże się kimślepszym, dlatego nieustannie sobie udowadniała, kto jest lepszym szlachcicem.Źródło tkwi w tym, że niechętnie pomagamy innym odnosić sukcesy, inni nie pomagają nam. Nie ufamy dobrym intencjom wobec siebie, więc uciekamy w chorą konwencję uniżenia siebie, choć w poczekalniach u lekarzy można znaleźć przykłady kompletnego "zboczenia". Są ludzie, którzy się po prostu licytują swoimi cierpieniami i robią to z entuzjazmem na twarzy. Możesz znaleźć autentyczną "radość" u kogoś, kto "przebił" innego pacjenta swoją chorobą.Dodaj do tego charakter polskiego katolicyzmu (broń Boże nie chcę atakować religii, ani Kościoła) - kult Bożego Miłosierdzia oparty o teorię, że cierpienie we wszechświecie musi się bilansować, z czego wysnuwa się wniosek, że Bóg chce, żebyśmy cierpieli, bo wtedy inni cierpią mniej. Stąd powiedzenie "kogo Pan Bóg kocha, temu zsyła krzyże" itd. Uprzedzając więc taką "bożą łaskę" wolimy z góry powiedzieć, że cierpimy, żeby nas Pan Bóg zbytnio "nie pokochał".

Był to dialog, w którym moja rozmówczyni obdarzała mnie niezasłużonymi, ale jakże miłymi (nie oszukujmy się, lubimy, gdy nam kadzą) komplementami. Później zeszliśmy na przedmiot jej studiów i zainteresowań. Swoją drogą ciekawy jestem, czy skończyła swoje studia i czy np. dzisiaj „spełnia” się w zawodzie socjologa, a może psychologa społecznego. W każdym razie, w momencie, kiedy mnie zagadała na GG, robiła wrażenie autentycznie zainteresowanej tematem (i oczywiście schlebiła mojemu „ego”, czego Wam w dzisiejszym wpisie oszczędziłem, ale dla mnie było bardzo miłe ;) ).

Musimy sobie uświadomić, skąd w nas taka chęć publicznego samobiczowania się przy równoczesnej pysze, której żadną miarą nie umiemy ukryć! Nasza konwencja codziennych kontaktów z innymi ludźmi to ukazanie się jako cierpiącego „kmiotka bożego” podczas gdy w rzeczywistości myślimy o tym, w czym nasz rozmówca jest od nas gorszy.

To tyle wspomnień sprzed czterech lat i refleksji na ich temat. Mój „ulubieniec” w świecie polityki europejskiej, Sylvio Berlusconi, dał kiedyś dobrą radę bezrobotnym: „Jeśli straciłeś pracę, to poszukaj sobie nowej”. Genialne w swej prostocie, prawda? Ja też dam wszystkim Polakom (w tym sobie) dobrą radę: Nie narzekajmy! Bądźmy szczęśliwi!

(Wbrew pozorom nie należy doszukiwać się w tej radzie sarkazmu. Być może jeszcze niektórzy nie zdają sobie z tego sprawy, ale naprawdę w olbrzymiej mierze zależy to od naszego nastawienia.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz