Chodząc ulicami Berlina miałem nieodparte skojarzenie z
epoką Edwarda Gierka. Oczywiście po wschodniej stronie były powodowane
beznadziejną prostą architekturą, chociaż powiedzmy sobie również otwarcie,
lata 70. również na Zachodzie nie były zbyt ciekawe, jeśli chodzi o formę
budynków. Budowanie prostych „klocków” z betonu lub z metalu było modne również
w bogatszej części Europy. Nie to jednak mam na myśli. W Berlinie miałem
wrażenie, że gdyby Edward Gierek miał naprawdę dobrych doradców i podwładnych,
gdyby komuna nie objawiła swojego oblicza w postaci niedoborów na rynku, tylko
jeszcze potrafiła się samofinansować, pewnie żylibyśmy tak samo jak Niemcy.
Chodzi mi tutaj o styl życia – ustabilizowany i w dużym stopniu dość nudny, ale
za to z poczuciem bezpieczeństwa finansowego i socjalnego.
Idąc ulicami Berlina wcale nie jest łatwo spotkać atrakcyjną
kobietę. Tzn. niektóre są ładne i zgrabne, ale nie potrafią lub nie chcą swojej
urody wyeksponować przy pomocy odpowiedniego stroju czy makijażu. Owszem, co jakiś
czas można było zauważyć elegancką damę wysiadającą z dobrego samochodu, ale przeważały
„dziewczyny z sąsiedztwa” ubierające się zupełnie aseksualnie. Podobnie jest
zresztą z mężczyznami. Przy okazji rzuciło mi się w oczy zjawisko, które w
polskiej publicystyce urosło do rangi zbrodni numer jeden, a mianowicie
noszenie sandałów na skarpety. Otóż nie jest to domena Polaków, ponieważ
Niemców w tym „zestawie” również można spotkać. Kiedy naszemu niemieckiemu
przyjacielowi powiedziałem o tym, jak to w Polsce się nawzajem biczujemy za
noszenie skarpet i sandałów, spytał po polsku: „Ale gdzie jest problem?” On sam
akurat nigdy tak się nie obuwa, ale nie widzi żadnego problemu w tym, że ktoś
tak lubi. Pilnowanie swojego nosa to jedna z cech, którą można zauważyć wśród
Niemców.
Nie da się przejść kilku metrów ulicą, żeby nie zobaczyć
jakiegoś tatuażu. Osiłki z pokrytymi tatuażami ramionami, przedramionami i
łydkami to widok dość częsty. Kobiety z tatuażem na łydce też spotyka się
bardzo często. Osobiście nie przepadam za tego typu „upiększeniami”, ponieważ
kojarzą mi się z egzemą, która po prostu szpeci ciało. Ze skrajnym przykładem
oszpecenia na własne życzenie zetknąłem się w Köpenick, kiedy to na schodach
baru siedziała jego pracownica, która mogłaby uchodzić za piękną kobietę, gdyby
nie tatuaż pokrywający jej pół twarzy.
Idąc ulicami Kreuzbergu można spotkać różne typy Turczynek.
Jeden widok utkwił mi pamięci ze względu na kontrast, jaki stanowiła kobieta
ok. czterdziestki w długiej tradycyjnej szacie i w chustce na głowie odbywająca
przyjacielską pogawędkę po turecku z ciemnowłosą kobietą jakieś dziesięć lat od
niej młodszą w spódniczce mini i bluzce z dekoltem. Można więc zaobserwować
tradycję przemieszaną z asymilacją.
Również w Kreuzbergu natknęliśmy się na punków, których
najbardziej zaskakującą dla nas cechą był ich wiek. Byli to bowiem ludzie,
którzy wyglądali na takich, którzy czterdziestkę przekroczyli dość dawno.
Niewykluczone jednak, że być może byli młodsi, a na swój wygląd intensywnie
„zapracowali”.
Na ulicach Berlina można spotkać również żebraków i zwykłych
meneli. Pierwszymi żebrakami, na jakich się natknęliśmy byli kalecy Turcy na
Ku’damm, ale kilka metrów dalej na kocu obok owczarka niemieckiego siedziała
wychudzona Niemka. Później dało się dostrzec więcej żebraków w typie nordyckim.
Doszliśmy do wniosku, że to po prostu „dzieci z dworca Zoo”, którym udało się
dożyć wieku średniego. Można również zostać zaczepionym przez niemieckiego
menela proszącego o kilka centów na piwo. Podobnie, jak robią to nasi rodzimi
„królowie życia”, również grzecznie pytają, czy mogą zadać jedno pytanie (Eine
Frage, bitte!).
Nie było dnia, w którym naszej uwagi nie przyciągałyby
wrzaski dobiegające z jezdni. To rowerzyści w niewybrednych słowach zwracali
uwagę kierowcom samochodów, że ci przeszkadzają im w użytkowaniu ścieżki
rowerowej wydzielonej z jezdni. Kilkakrotnie z pełną premedytacją obserwowałem
„roszczeniowych cyklistów”, którzy nie zawsze mieli rację, ale co sobie
powrzeszczeli i powymachiwali rękami w kierunku posiadaczy samochodów, to ich.
Osobnym zagadnieniem jest mój osobisty problem (nie tak
wielki jednak znowu, żeby mi zepsuć radość z wakacji) z jakimś „emocjonalnym
zaczepieniem”. Rzecz w tym, że jeżeli jest się w Paryżu, Rzymie, czy Londynie,
spotyka się ślady historii, która wobec historii Polski jest albo obojętna,
albo w jakiś sposób pozytywnie związana. W Niemczech tego nie ma. Weźmy na
przykład pomnik zwany w przewodniku Pascala „krzyżem” na najwyższym wzniesieniu
Berlina w Viktoriapark. Upamiętnia on zwycięskie bitwy przeciwko Napoleonowi
Bonapartemu, a więc człowiekowi, który (słusznie czy niesłusznie to inna
sprawa) cieszy się w Polsce popularnością, jako ten, który prawie odrodził nam
niepodległe państwo. W tradycji niemieckiej jest to jednak potwór, a francuska
okupacja państw niemieckich wspominana jest jako doświadczenie traumatyczne.
Kolumna Zwycięstwa upamiętnia zwycięstwa Prus w wojnach,
które zapewniły im hegemonię w Niemczech i ostatecznie doprowadziły do
zjednoczenia kraju przez pruskiego premiera Bismarcka, który uprzednio
upokorzywszy Danię, Austrię i Francję, uczynił swojego króla niemieckim
cesarzem.
Nawiązywanie do tradycji pruskiej jest w Berlinie
wszechobecne, zwłaszcza w postaci posągów na publicznych placach, eksponatów
muzealnych czy portretów Fryderyka II eksponowanych na wystawach księgarń,
gdzie można nabyć również książki na jego temat. No niestety moje skojarzenia z
tym pruskim władcą nie mogą budzić żadnych pozytywnych emocji, ponieważ był to
człowiek, który budując potęgę Prus walnie przyczynił się do likwidacji
państwowości polskiej.
Nawet fakt, że era nazistowska jest w Niemczech zdecydowanie
przedstawiana jako narodowa hańba, nie sprawia, że można w Berlinie znaleźć
nawiązanie do historii, które można byłoby uznać za akceptowalne z punktu
widzenia historii Polski. Tradycja pruska to dla nas nadal nic przyjemnego.
Niemniej spotkania sympatycznych i uśmiechniętych ludzi w sąsiedztwie,
na ścieżce rowerowej, czy na ulicach Berlina, sprawna komunikacja miejska, tudzież możliwość weekednowego wypadu za miasto nad jezioro, sprawia, że jest to, jak się wydaje,
dobre miejsce do życia. Wcale mnie więc nie dziwi, że emigrują tam Polacy, którzy nie widzą perspektyw dla siebie we własnym kraju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz