piątek, 2 sierpnia 2013

Poberlińskie impresje (1)



Pobyt w Berlinie (i pod Berlinem) spowodował we mnie kolejną burzę mózgu, która kazała mi ponownie przemyśleć swoje podejście do stosunków polityczno-gospodarczych, z naciskiem na „gospodarczych”.

Nietrudno jest zauważyć, że w krajach, gdzie podupadają całe regiony z powodu zamykania przedsiębiorstw przemysłowych, na „pomoc” przybywają firmy niemieckie. Niekoniecznie odbudowują przemysł, ale tworzą np. centra handlowe (np. w Szkocji, nie mówiąc o Polsce). Kiedy młode (ale stare również) marki zdobywają już jakąś pozycję na rynku, chętnie sprzedają się firmom niemieckim. Kiedy upadają stocznie w Polsce, niemieckie mają się dobrze. Marki niemieckie pozostają niemieckie, firmy również. Ludzie mają pracę, inżynierowie opracowują nowe skomplikowane technologie, emerytów stać na wakacje w dowolnym zakątku świata!

W latach 90. i na samym początku XX w. polscy liberałowie wróżyli załamanie niemieckiej gospodarki, ponieważ uważali, że za mało w niej wolnego rynku. Jan Krzysztof Bielecki jeszcze zupełnie nie tak dawno (jakieś 2-3 lata temu) wypowiedział głośno przed kamerami opinię, że Niemcy nam zazdroszczą naszego systemu emerytalnego. Wzbudził tym we mnie wybuch pustego kretyńskiego śmiechu, bo na coś takiego inaczej nie umiałem zareagować. Ustalmy bowiem pewną rzecz – Niemcy niczego nam nie zazdroszczą.

Pewien Niemiec (zachodni) opowiedział mi historię swojej kariery zawodowej. Otóż w wieku 15 lat, po skończeniu ichniego odpowiednika podstawówki, poszedł do banku i powiedział, że chce tam pracować. Został przyjęty i posłany do szkoły. Zajęcia teoretyczne przeplatały się z praktyką zawodową. Stopniowo awansował i dziś jest cenionym pracownikiem średniego szczebla. Niech mi ktoś powie, komu by przeszkadzało, żeby również w Polsce firmy zatrudniały i szkoliły młodych ludzi? Oczywiście brak na to pieniędzy, a małe firmy, na których się opiera nasza gospodarka (a panowie z tytułami profesorów ekonomii przekonują, że „molochy nam niepotrzebne” i że „małe firmy” potęgą są i basta), po prostu na szkołę dla przyszłej kadry nie stać. Istnieje zresztą słuszna obawa, że przeszkolony młody pracownik ucieknie (pewnie na Zachód) tam, gdzie dostanie lepszą ofertę płacową.

Z tym samym Niemcem rozmawiałem o wydajności pracy i polskich pracownikach. Stwierdził, że polscy pracownicy są w Niemczech bardzo cenieni, natomiast to, co nasze rządy i akademiccy ekonomiści powtarzają nam od 20 lat, że zarabiamy mało, bo niska jest nasza wydajność, to rzecz wymagająca doprecyzowania. Żaden publicysta czy ekonomista po krytyce naszej wydajności nawet się nie zająknie na temat tego, czyja to jest wina i gdzie leży problem. Nie wiem, czy celowo wpędza się nas w kompleksy, czy próbuje się zmusić do dłuższego dnia pracy, albo do wykonywania swoich obowiązków w pracy szybciej, ale cała prawda o kiepskiej wydajności tkwi w złej organizacji pracy. Wina leży po stronie pracodawców, tak samo jak przed rozbiorami po stronie szlachty. Jeżeli przedsiębiorca czerpie zyski z „pańszczyzny” to, jako istota ludzka, a więc z natury „umysłowo ekonomiczna”, nie będzie szukał lepszych rozwiązań. Dopóki pracownik (przed rozbiorami chłop) się nie buntuje, pracodawcy się wydaje, że wszystko jest w porządku i nie ma potrzeby ulepszenia organizacji pracy. W ten sposób statystyczny Polak pracuje najdłużej w Europie, a wyniki ma żałosne. (Sąsiad mojego kolegi z liceum, Japończyk, dość znany w Łodzi, jeszcze w czasach komuny miał na to określenie: „Człowiek pracuje jak Japończyk, a ma wyniki jak Wietnamczyk”).

Niemiec, z którym rozmawiałem, powiedział mi, że to, co go uderzyło w prywatnych rozmowach z polskimi przedsiębiorcami, była nieustanna krytyka pracowników, których owi polscy biznesmeni określali jako „głupich”, „tych, co nic nie umieją” i w ogóle traktowali podejrzliwie. A skąd niby nowy pracownik ma cokolwiek wiedzieć o funkcjonowaniu przedsiębiorstwa, w którym się dopiero zatrudnił? Żadna szkoła ani studia tego nie zapewnią. Dlatego mądra polityka szkoleniowa powinna stać się priorytetem. Czego jednak wymagać od pracodawcy, który oprócz kapitału, który udało mu się zebrać i wiary w sukces, sam wcale nie jest fachowcem od zarządzaniem zasobami ludzkimi? Nie mówię o wszystkich, ale przecież drobni biznesmeni to często amatorzy nawet w dziedzinach, którymi się zajmują. Kto ma więc zorganizować pracę tak, by była wydajna?

Niemcy to kraj, gdzie FDP, czyli partia liberalna, to partia obecna w jego życiu politycznym od początku istnienia RFN, która często bywała „języczkiem u wagi” w tworzeniu koalicji rządowej, ale gdzie liczące się partie to CDS/CSU (chadecy) i SPD (socjaldemokraci). Niemcy to kraj, gdzie partie pozostające ze sobą w opozycji potrafią stworzyć „wielką koalicję”, a wszystko dlatego, że dobro całości jest wartością nadrzędną. Niemcy to kraj, gdzie założenie działalności gospodarczej nie jest żadnym problemem. Równocześnie jest to kraj ogromnej biurokracji, ale w znaczeniu takim, że istnieje tam wiele urzędów i urzędników. Różnica z Polską polega na tym, że jest to biurokracja sprawna, a jej pracownicy są bardzo kompetentni i… wydajni. Obserwując Niemcy, można dojść do wniosku, że nawoływania do likwidacji biur i urzędów, tak popularne w Polsce (sam się często pod nimi podpisuję) nie do końca jest sensowne, skoro u naszych zachodnich sąsiadów nawet ich większa liczba funkcjonuje bardzo dobrze i na dodatek służą obywatelom, ponieważ istnieje pewien etos pracy, który nie pozwoliłby na odkładanie rozwiązywania spraw obywateli z powodu lenistwa czy braku umiejętności ich rozwiązania.

Niemcy robią wrażenie ludzi, dla których doktrynalne i ideologiczne problemy mają drugorzędne znaczenie. Wydaje się, że nie liczy się, czy coś jest prywatne, czy państwowe – to po prostu ma działać. 

Warto obserwować i analizować to co się dzieje w każdym z krajów europejskich. Kiedy jedne kraje gospodarczo upadają, lub stają na krawędzi katastrofy (całe południe Europy, Irlandia, jak się okazuje również Francja), należy zauważyć, które państwo trzyma się mocno i dlaczego są to Niemcy. 

 

*          *          *

Niekoniecznie słuchajmy tego, co naszym politykom doradzają niemieccy politycy, ale z całą pewnością powinniśmy podpatrywać i próbować naśladować rozwiązania, które Niemcy stosują u siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz