W kilku słowach dwa podejścia do świeckości państwa da się streścić następująco:
W systemie francusko-tureckim mamy do czynienia ze światopoglądowym totalitaryzmem, a mianowicie z próbą całkowitego wyeliminowania wszelkich symboli religijnych i objawów życia religijnego ze sfery publicznej przy pomocy metod administracyjnych. Po prostu państwo zakazuje nosić muzułmankom chust i „sprawa załatwiona”. Która dziewczyna chustę na głowę wkłada, popełnia przestępstwo, które jest w bardziej lub mniej bolesny sposób karane. W ten sposób sama manifestacja swojej religijności jest penalizowana. Jak to się ma do demokracji i wolności wyznania, nie wiem.
W systemie anglosaskim, gdzie filozofia demokracji opiera się przede wszystkim na wolności jednostki, sprawa wygląda już nieco inaczej. Zakazywanie ubierania się w taki czy inny sposób w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii, byłoby rażącym naruszeniem praw jednostki, jej wolności wyrażania się na wszelkie sposoby, w tym wyrażania swojej religijności. Zamiast siłowo eliminować religię ze sfery publicznej, pozwala się na jej manifestacje, co z kolei w USA prowadzi do absurdów, kiedy to rozmaici politycy wyskakują z głupotami powołując się przy tym na samego Boga. Przy nich Marek Jurek zarządzający w Sejmie modlitwę o deszcz jest jak drobny wróżbita przy wielkich szamanach-szarlatanach. Niemniej i tam zwolennicy sekularyzmu zdobywają stopniowo posłuch dla swoich propozycji, ale na zasadzie takiej, że każdy ma prawo przekonywać innych do swoich poglądów. Ponieważ religijność chrześcijańska w Wielkiej Brytanii znajduje się w stanie agonalnym, mało kto chce przeciwstawiać się zwolennikom eliminacji tradycyjnych symboli chrześcijańskich. Nie byłoby w tym może niczego dziwnego, bo proces ten można byłoby uznać za naturalny etap ewolucji rozwoju społeczeństw, gdyby nie hipokryzja niektórych anglosaskich sekularystów. Zamiast wystąpić otwarcie jako przeciwnicy religii w życiu publicznym, kryją się za poszanowaniem praw przedstawicieli innych religii, zwłaszcza tych wyznawanych przez imigrantów z byłych kolonii i ich potomków.
Zmuszanie muzułmanów do wspólnej modlitwy z anglikanami byłoby jakimś kompletnym nieporozumieniem, ale nikt tego przecież nie robi. Natomiast nadgorliwość w „oczyszczaniu” języka angielskiego z nazw tradycyjnych chrześcijańskich świąt, to przesada w drugą stronę świadcząca z jednej strony o walce z tradycją chrześcijańską, jak i o wspomnianej wyżej hipokryzji. Niejeden sekularysta angielski bowiem stosuje swoje poglądy wybiórczo. Anglikaninowi czy katolikowi złoży życzenia (jeśli w ogóle złoży) szczęśliwych Świąt Zimowych, ale hindusowi jednak będzie życzył szczęśliwego Diwali, a muzułmaninowi szczęśliwego Id al-Adha. W tym wypadku sekularyści francuscy czy tureccy są przynajmniej bardziej transparentni, bo nie kryją się ze swoimi totalitarystycznymi zapędami.
Oczywiście w świecie anglosaskim istnieją również sekularysci antymuzułmańscy (nie mówię tu o jawnych rasistach), a są to przeważnie ludzie wywodzący się z rodzin muzułmańskich. Oni akurat mogą pozwolić sobie na krytykę islamu bez niebezpieczeństwa oskarżenia ich o rasizm czy brak poprawności politycznej. Tacy pisarze jak Hanif Kureishi, Monica Ali czy Nadeem Aslam, nie wspominając już Salmana Rushdiego, jawnie kpią z religii swoich przodków, co np. Rushdie przypłacił życiem w nieustannym stresie i obawie o życie, ponieważ fanatyczni muzułmanie to nie są jakieś anglikańskie ciepłe kluchy.
Z sekularyzmem jako zasadą funkcjonowania państwa generalnie jest pewien problem. Z jednej strony logika nakazuje bezwzględnie neutralność światopoglądową państwa, za czym się osobiście również opowiadam, a z drugiej bardzo łatwo jest o popadnięcie w totalitaryzm i krzywdzenie ludzi religijnych. Musimy dodatkowo wziąć pod uwagę, że dla człowieka głęboko religijnego świeckość państwa nie jest żadną pozytywną wartością, ponieważ gorliwy wyznawca religii polityczno-społecznych, a więc takich, które się manifestują w polityce, dąży do zwycięstwa swojej religii nad innymi, a nie do żadnej neutralności światopoglądowej. Religie, które mają zapisane wśród swoich najważniejszych zasad nawracanie całej ludzkości, nie powinny się teoretycznie godzić na żadne kompromisy i jakieś neutralne „platformy porozumienia” za jakie chciałoby uchodzić świeckie państwo. Występuje tu zjawisko trochę podobne do głoszenia wolnego rynku przez polityków w imię interesu przedsiębiorców, podczas gdy każdy przedsiębiorca tak naprawdę chce monopolu dla siebie. W każdym razie sekularyzm, zamiast pełnić rolę tej „neutralnej platformy”, staje się stroną i to stroną wojującą.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz