Kiedy w liceum omawialiśmy „Makbeta”, wypożyczyłem sobie ten tekst z biblioteki w jednym tomie z „Królem Learem” i „Romeo i Julią”. Skoro już czytałem „szkocką sztukę” (aktorzy podobno nigdy nie wymawiają głośno tytułu tej tragedii, gdyż istnieje przesąd, że przynosi to pecha), to i przy okazji dwie pozostałe. Szczerze mówiąc „Makbet” do dziś pozostaje moim ulubionym dziełem Szekspira. Być może dlatego, że jeszcze w głębokiej podstawówce obejrzałem „Tron we krwi” Akiry Kurosawy i film ten zrobił na mnie ogromne wrażenie? A może jednak dlatego, że dialogi w „Makbecie” są najbardziej „normalne” i wiarygodne? Namiętności i wątpliwości targające szkockim dostojnikiem, chore ambicje jego żony, walka o władzę ze wszystkimi jej konsekwencjami, bezwzględne okrucieństwo, a w końcu bunt poddanych i przegrana dla głównego bohatera bitwa, sprawiały, że praktycznie wszystko rozumiałem jako 8-9-latek (przy okazji oglądania „Tronu we krwi”, jak i później przy czytaniu polskiego przekładu tekstu sztuki).
„Król Lear” od samego początku wydawał mi się naciągany, postaci mówiące nienaturalnym językiem, a sam początek wprost niewiarygodny. Otóż stary król wpada w zupełnie nieuzasadniony gniew na najmłodszą córkę, Kordelię, z tego tylko względu, że ta nie potrafi w odpowiednio gładkich słowach wyrazić miłości do niego. Jego starsze córki wypowiadają gładkie słówka o miłości do starego ojca, za co spotyka je nagroda w postaci ziem dla nich i ich mężów, zaś najmłodszą spotyka niełaska. Tylko dlatego, że wysławia się zbyt prosto i nie przechodzą jej przez usta górnolotne komunały, które w dodatku w ustach starszych sióstr były po prostu bezczelnymi kłamstwami.
Nie mogłem uwierzyć, że w świecie dorosłych mogą istnieć ludzie tak głupi i małostkowi, którzy umiejętność wypowiadania pięknych kłamstw biorą za dobrą monetę, zaś nie potrafią dostrzec prawdziwych i szczerych uczuć tych, których przecież bardzo dobrze znają. Jedna chwila i cała miłość do ukochanej córki (jak się dowiadujemy, Kordelia była dotąd najukochańszą córką starego Leara), ulatuje w niebyt, zaś król wzbudza w sobie niepohamowany gniew. Stwierdziłem, że Szekspir tak naciągnął ten początek, że cała reszta dramatu musi być równie kiepska. Na szczęście dalsze intrygi dwóch złych córek tak mnie wciągnęły w lekturę tego dramatu, że na zupełne jego potępienie się nie zdobyłem.
Prawdopodobnie moja błędna ocena początku tragedii Szekspira brała się z mojej naiwnej wiary, że dorośli ludzie nie są przecież idiotami. Ogromną rolę w tym przeświadczeniu odgrywała moja nastoletnia zarozumiałość. Uważałem bowiem, że pozjadałem wszystkie rozumy i doskonale rozumiem mechanizmy rządzące ludzkimi zachowaniami. Dopiero późniejsze doświadczenia życiowe jasno mi ukazały i głupotę i małostkowość wielu ludzi, i tych w sile wieku i tych całkiem starych, do których szacunku byłem nauczony. Przykrym odkryciem był dla mnie fakt, że niektórym ludziom z wiekiem rozumu wcale nie przybywa, a często bywa wręcz odwrotnie.
Kolejnym starym idiotą, jest hrabia Gloucester, który niczym naiwne dziecko ulega intrydze swojego nieślubnego syna Edmunda i daje wiarę oskarżeniom tegoż skierowanym przeciwko jego prawowitemu dziedzicowi, Edgarowi. Ponieważ język Szekspira jest poetycki i nazbyt wyszukany, by brzmieć naturalnie, sposób, w jaki Edmund kierował swoim niecnym przedsięwzięciem wydawał mi się tak „grubymi nićmi szyty”, że w normalnej sytuacji kochający ojciec kilka razy by się zastanowił i rzecz całą prześwietlił, nimby skierował swą nienawiść przeciwko swemu legalnemu synowi.
Życie również niejednokrotnie pokazało, ze ludzie bywają po stokroć bardziej naiwni, niż nam się to wydaje, i bez problemu dają się „wkręcać” w intrygi. Osobiście jednak miałem pretensje do Leara i Gloucestera o to, że nie wykazali się żadną intuicją, żadnym przeczuciem czy też szóstym zmysłem, który kazałby im ostrożniej oceniać sytuację. Rzeczywistość, w której owi starcy tkwią, jest od początku do końca rzeczywistością językową, opartą o logikę i gramatykę. Żadnych pierwotnych instynktów, które choć prymitywne, często w sytuacjach faktycznego zagrożenia ratują życie. Czysta logika. Kordelia nie umie wysłowić swojej miłości do ojca, co w tym wypadku jest tym bardziej tragiczne, gdyż prawdziwe uczucia ubrane w słowa stają się nagle jakieś trywialne, więc przegrywa. Stary Gloucester przyjmuje rzekome dowody winy Edgara nagle wyrzucając z serca uczucie ojcowskie do dotąd umiłowanego syna. Ulega pozorom logiki. I choć obiektywnie trudno powiedzieć, że nie powinien, to jednak gdzieś podświadomie czujemy, że powinien był jednak posłuchać serca, a nie rozumu.
Tak to mi się wszystko wydawało, a mówiąc szczerze tak samo wydaje mi się i dzisiaj, choć z tą różnicą, że choć wiem, że wśród nas jest całe mnóstwo ludzi, którymi można łatwo manipulować pozorami logiki, to nadal mi się to nie mieści w głowie. Nie rozumiem takich ludzi tak samo jak nie rozumiem Leara i Gloucestera. Niemniej pojmuję już zamysł Szekspira, że takich ludzi właśnie chciał pokazać swojej publiczności.
„Król Lear”, jak zresztą kilka innych dramatów Szekspira, posiada prawdziwe słabe punkty. Koncept „przebieranki”, eksploatowany jeszcze do niedawna (a kto wie, czy znowu jakiś scenarzysta go nie wykorzysta), nigdy do mnie nie przemawiał. Kent, przegnany z dworu Leara za to, ze się ujął za Kordelią, który jest jednak wierny staremu królowi jak pies i mimo odrzucenia, nadal mu służy, robi to w przebraniu. Nie jestem w stanie uwierzyć, że zastosował tak doskonałe środki charakteryzatorskie, tudzież zmienił swój głos, a przede wszystkim sposób wysławiania się, żeby nikt ze świty starego króla go nie rozpoznał. Z technicznego punktu widzenia, ten nierozpoznany Kent, to koncepcja strasznie naciągana. Pomijając jednak ten czysto techniczny aspekt, o wiele ważniejsza jest niezłomna wierność dworzanina. W dzisiejszych czasach każde odtrącenie przez przywódcę powoduje rzucenie jego szeregów i działanie na własną rękę, a jest to działanie wobec niewdzięcznego wodza wręcz wrogie. W przypadku Kenta mamy do czynienia z wiernością aż do wyparcia własnego ego. Król i tryumf sprawiedliwości (czyli przywrócenie do łask Kordelii) to dla niego priorytety pozwalające mu zapomnieć o własnej zniewadze i upokorzeniu. Z dzisiejszego punktu widzenia postawa taka wydaje się tak heroiczna, że wręcz naiwna. Obawiam się, że taka postawa w każdych czasach musiała się taką wydawać wszelkiego rodzaju specjalistom od politycznego marketingu. Niemniej pocieszające jest, że Szekspir stworzył taką postać dlatego właśnie, żeby przywrócić swoim widzom wiarę w człowieka. Wiara w to, że istnieją ludzie niezłomni w swojej szlachetności, działający w imię dobra wyższego poświęcając nie tylko własny interes, ale wręcz wyrzekając się swojej indywidualnej odrębności, potrzebna jest zawsze. Niewielu z nas na taką postawę stać, ale świadomość istnienia ludzi o takim podejściu do świata, sprawia, że czujemy się lepiej.
Dramaty Szekspira to rozprawy filozoficzne traktujące o ogólnych prawdach o życiu (genialny monolog Jacques’a z „Jak wam się podoba” o etapach ludzkiego życia), o mechanizmach władzy, co występuje praktycznie w każdym jego dramacie, czy psychologii. Pod względem teatralnym uważam, że dla współczesnego widza techniki dramatyczne przezeń stosowane, mogą być nieco ciężkostrawne. Nad humorem komedii Szekspira lepiej spuścić litościwą zasłonę milczenia. Niemniej z każdej z jego sztuk możemy wyciągnąć dziesiątki elementów, które mogą stanowić dla nas przebogaty materiał do przemyślenia, bo problemy poruszał naprawdę istotne i ponadczasowe, a więc wydaje się, że dotarł do samego sedna problematyki człowieczeństwa. Za to go podziwiamy i mam nadzieję, że za to będą go również podziwiać pokolenia następne. Będzie tak między innymi dlatego, że nic nie wskazuje na to, żeby ludzkość jako całość miała nagle zmądrzeć, a doświadczenie przyniesione przez wiek, automatycznie zapewni wszystkim starym ludziom mądrość. Niestety nigdy nie zabraknie podstępnych łajdaków, tak samo jak nigdy nie zabraknie naiwnych starców jak król Lear czy stary hrabia Gloucester.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz