Jan III Sobieski z wielkim szacunkiem wspominał historyczne zasługi swojego macierzystego pradziada, hetmana Stanisława Żółkiewskiego, „najszlachetniejszego i najmędrszego z Polaków, jacy żyli w ciągu dwóch z górą stuleci, od czasów Zygmunta Augusta aż do Kościuszki”, jak pisał autor obszernej biografii Sobieskiego, Tadeusz Korzon. W swoich obserwacjach na temat historii Polski sięgającej stulecia poprzedzającego jego życie i panowanie
[w]spominał wielką imprezę, na którą się król Stefan [Batory] zabierał i, lubo to było jeszcze w sekrecie, ale on już tego wszystkiego sam z kilką tylko poufałych był conscius (świadom). Wchodził w tę ligę za dyrekcją na ten czas Ojca Ś-go car moskiewski; inni panowie chrześcijańscy wszyscy tego domopódz [sic!] chcieli, osobliwie król jegomość hiszpański. Król Stefan miał być generałem terrestris exercitus (wodzem armii lądowej), a duca di Parma – navalis (księżę Parmy, znakomity Aleksander Farnese – admirałem floty); mieli się schodzić z sobą przy Archipelagu.
Tutaj Korzon umieszcza jednak przypis, który daje trochę do myślenia, a równocześnie powinien dawać do myślenia pewnym współczesnym politykom.
Ta wielka „impreza” była raczej marzeniem Stefana Batorego, niż projektem polityczno-militarnym. Car moskiewski, Iwan IV Groźny, nie zobowiązywał się do udziału w niej żadnem słówkiem, ani myślał o niej nigdy; król hiszpański Filip II nie mógł odwołać księcia Parmy z Niderlandów zbuntowanych, a pilniejszemi dlań były sprawy francuskie i angielskie; papież Sykstus V, przesłał wprawdzie 25000 skudów, jako pierwszą ratę subsydiów pieniężnych przed śmiercią Stefana Batorego i uczcił go allokucyą po śmierci, ale też odsłonił mimowolnie zupełną niepraktyczność projektowanej marszruty: „przez Moskwę na Turków, łącząc się w tamtych stronach z Tatarami i Persami!”
(T.Korzon, Dola i niedola Jana Sobieskiego 1629-1674, tom I, Wydawnictwo Akademii Umiejętności, Kraków 1898, s.3)
„Fałszywa historia mistrzynią fałszywej polityki”, napisał mój kolega ze studiów, a obecnie znany politolog, dr Przemysław Żurawski vel Grajewski, cytując innego dziewiętnastowiecznego historyka polskiego, Józefa Szujskiego. (http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120114&typ=my&id=my13.txt ) Trudno się doprawdy nie zgodzić z tą tezą. Ponieważ politycy zachodni uczą się historii dość wybiórczo, a mianowicie historii Europy pojętej jako Europa Zachodnia, pomijając wielki obszar między ową Europą Zachodnią a Rosją, traktują mieszkańców tego obszaru, czyli nas po prostu, jako wieczne dzieci do pouczania i narzucania swojej woli. Obserwując to, co się obecnie dzieje w Unii Europejskiej, znowu nie można tej tezie zaprzeczyć. Wymądrzanie się ministra Radosława Sikorskiego w Berlinie mogło wywołać entuzjazm u euroentuzjastów, ale raczej tylko niektórych dziennikarzy i „ludzi z ulicy”, bo już niekoniecznie polityków, nie mówiąc oczywiście o eurosceptykach. Decyduje duet Merkel-Sarkozy i to ten duet w porozumieniu z Rosją podejmuje decyzje np. w sprawie przyszłości Mołdawii, z pominięciem kraju żywotnie tą częścią Europy zainteresowanego, czyli Rumunii. Nie sprawdzałem tego u źródeł, ale w rzetelność faktograficzną doktora Żurawskiego vel Grajewskiego wierzę bezwarunkowo.
Artykuł łódzkiego historyka i politologa stanowi doskonałą analizę historyczną sytuacji międzynarodowej, z którą mamy do czynienia dzisiaj. Moment, od którego zacząłem mieć wątpliwości to prognozy i zalecenia co do polskiej polityki zagranicznej na przyszłość. O ile zgadzam się, że obecny rząd przyjmuje postawę posłusznego wykonawcy zaleceń „mądrzejszych”, czyli tak naprawdę potężniejszych, w niektórych dziedzinach w ogóle rezygnując z własnej inicjatywy dyplomatycznej, o ile zgadzam się, że nie inwestuje się w to, co należy, a marnotrawi pieniądze na rzeczy, z których Polska nie będzie miała żadnych korzyści, to powrót do polityki wschodniej braci Kaczyńskich uważam za dokładnie taką samą mrzonkę, jak marzenie króla Stefana Batorego, że pokona Turcję montując olbrzymią antyosmańską koalicję z Moskwą włącznie. „Bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz”, mówi polskie powiedzonko, a w całej polityce wschodniej PiSu problem polegał na tym, że Polska dużo chciała, tylko nie bardzo znajdowała partnerów tam, gdzie tych partnerów znaleźć chciała. Owszem blisko zaprzyjaźniliśmy się z Gruzją, ale na tym koniec. W dodatku Gruzja nie ma ropy ani gazu.
Na Ukrainie ponieśliśmy fiasko z bardzo prostego względu. Z założenia nie mogliśmy się oprzeć na rosyjskojęzycznej i rusofilskiej części tego kraju, więc naturalnym sojusznikiem Polski stawali się nacjonaliści z Ukrainy zachodniej. Ale bracia Kaczyńscy nie mogli lekceważyć np. ks. Isakowicza-Zalewskiego, czy innych przedstawicieli swojego elektoratu, którzy domagali się (generalnie całkiem słusznie) rozliczenia z rzezią na Wołyniu i działalnością band UPA, które dla ukraińskich nacjonalistów to oddziały partyzanckie składające się z prawdziwych patriotów i bohaterów. Stepan Bandera, UPA i OUN to nieodłączna część ich historii, a w jakimś stopniu to element kolejnego już w historii „mitu założycielskiego” (są oczywiście wcześniejsze „mity założycielskie” Ukrainy, jak powstanie Chmielnickiego, czy później państwo Semena Petlury). I jak by nie patrzył, z tą Ukrainą nam nie wychodzi.
Polityka porównywalna do post-kolonialnych zabiegów Francji w Afryce, czy Wielkiej Brytanii w krajach Commonwealthu w ogóle nie jest naszą mocną stroną. Celowo porównuję ją do tych zjawisk, ponieważ nawiązuję do słynnego powiedzenia wspomnianego już króla Stefana Batorego, który kazał Polakom nie szykować wypraw zamorskich, bo „nasze Indie i Japony” są całkiem blisko, na wschód od Rzeczypospolitej. Nie wychodzi nam nawet z Litwą, która jest członkiem Unii Europejskiej, a nie przestrzega podstawowych praw mniejszości polskiej w swoim kraju, czego dowody mieliśmy ostatnio w postaci ukarania grupy kolejarzy za rozmawianie między sobą po polsku.
Nie radziliśmy sobie na wschodzie między innymi dlatego, że kierowaliśmy się marzeniami, żeby nie powiedzieć mrzonkami, nie licząc się już nie tylko z aktywnością, ale również z determinacją Rosji. Rosja, a konkretnie Gazprom, przez który manifestuje się rosyjska racja stanu, a wręcz jej współczesna istota, zawładnęła praktycznie wszystkimi zasobami surowców energetycznych krajów byłego Związku Sowieckiego. Zrobiła to m.in. dlatego, że ma pozawierane całe mnóstwo kontraktów, z których by się nie wywiązywała na czas, gdyby się opierała jedynie na własnych krajowych zasobach. Rosja nie tylko kontroluje samo wydobycie surowców i rurociągi je przesyłające, ale nawet te, które sprowadzają ropę z zewnątrz. Swego czasu Armenia zbudowała sobie taki rurociąg, który miał sprowadzać ropę z Iranu. Dzisiaj jest on pod kontrolą Gazpromu. Trzeba sobie zdawać sprawę, że oprócz Gruzji, wszystkie sąsiednie republiki są bliskimi sojusznikami Rosji, łącznie z Armenią, która swoich surowców energetycznych nie ma i Azerbejdżanem, który ma ich mnóstwo. Piszę o tym m.in. dlatego, że kiedy ktoś poważnie pisze o konieczności powrotu do projektu rurociągu Nabucco, zapewniającego tranzyt ropy i gazu z Kaukazu przez Turcję do Europy południowej, a stamtąd nitka tego rurociągu prowadziłaby do Polski, to tego nie można traktować inaczej, jak tylko w kategoriach pięknego acz zupełnie nierealnego marzenia.
Czy Polska powinna w takim razie wywiesić białą flagę tym samym godząc się na rolę wiecznego wasala, „chłopca” jeśli nie „do bicia” to do wiecznego pouczania przez silniejszych? W tym miejscu całkowicie się zgadzam z doktorem Żurawskim vel Grajewskim, że absolutnie nie! Osobiście uważam, że na obecnym etapie trzeba się przede wszystkim skupić na wewnętrznym umocnieniu kraju. Nie mam tutaj na myśli np. budowy jakiejś super armii, choć oczywiście jestem całkowicie za wydobyciem jej ze stanu zapaści, w jakim znajduje się obecnie. Wielka armia to wielkie koszty, a w momencie, kiedy nie grozi nam jakaś wojna konwencjonalna, w której Polska samodzielnie mogłaby odgrywać jakąś rolę, utrzymywanie wielkiej liczby ludzi pod bronią, jest niepotrzebnym wydatkiem. Nie oznacza to, że możemy sobie pozwolić na marnotrawstwo zasobów ludzkich, jak np. zwalnianie ze służby oficerów z doświadczeniem z misji bojowych, niegospodarność w jednostkach wojskowych czy zakup drogiego sprzętu, który okazuje się nie być najwyższej jakości.
Przede wszystkim trzeba umacniać polską gospodarkę. Do znudzenia będę powtarzał, że kraje, które się na świecie liczą, to te wytwarzające i sprzedające wysokoprzetworzone produkty. Wiem na pewno, że istnieją w Polsce ludzie, którzy to potrafią robić. Może się narażę na zarzut kryptoreklamy, ale w Białymstoku istnieje firma eksportująca do USA maszyny będące wynikiem własnych patentów i są to urządzenia najwyższej jakości. Firma ta („Promotech”) przypomniała mi się dzięki wczorajszemu pojawieniu się w telewizji jej przedstawiciela, który wypowiadał się na temat kryzysu.
Niewątpliwie kiedy załamują się rynki, załamuje się eksport, a kiedy w dodatku tworzą się zatory finansowe, to najlepszy zarząd firmy niewiele poradzi. Niemniej fakt, że nie brakuje w Polsce ludzi zdolnych, pomysłowych i pracowitych, napawa optymizmem. Nie wiem tylko, czy mamy graczy biznesowych na poziomie takich, jakich znamy z amerykańskich filmów. Gdyby tacy byli i gdyby w dodatku oprócz interesu własnego potrafili zadbać o interes Polski jako całości, można byłoby patrzeć w przyszłość bardziej optymistycznie.
Żeby prognozować przyszłość, uważam, należy mieć olbrzymią wiedzę szczegółową. Ekonomiści, jak często możemy się przekonać, „wróżą z fusów” obserwując np. jedynie ruchy na giełdach. Myśląc o przyszłości kraju należy opierać się, jak mi się wydaje, na analizie fundamentalnej, biorąc pod uwagę cały szereg szczegółów. Szeroka i rzetelna wiedza jest podstawą do snucia planów. Wydaje mi się, że „sny o potędze” na obecnym etapie możemy raczej odłożyć na półkę, bo jest czas budowy. Ba! Uważam, że nadchodzi wręcz czas pracy u podstaw, ponieważ obserwując spadek po równi pochyłej poziomu edukacji na wszystkich poziomach, trzeba coś zrobić, żeby ten proces zatrzymać i odwrócić.
Tymczasem, jeśli ktoś po artykule mojego kolegi ze studiów i po moim tekście ma jeszcze ochotę coś przeczytać, to polecam prognozę młodego inteligentnego i oczytanego człowieka, mojego byłego studenta, Kazimierza Ganzke, który pokusił się o przewidzenie losów Polski, Europy i świata w najbliższych dziesięcioleciach:
http://www.facebook.com/note.php?note_id=350187444997640
Trochę za dużo tekstu. Mogłeś zrobić to jako notatkę graficzną albo coś w tym stylu...
OdpowiedzUsuń