Oczywiście jest to kolejny wpis z cyklu „nie wiem, to się
wypowiem”, ale nie mogę się powstrzymać od podzielenia się swoimi
wątpliwościami. Chodzi o panią, którą od trzech lat prawie trzech lat
mainstreamowe media nie nazywają inaczej, jak tylko „legendą ‘Solidarności’”.
Otwarcie się przyznaję, że ekspertem od historii gdańskich wydarzeń z sierpnia
1980 roku nie jestem (choć jako 15-latek osobiście byłem wtedy w Gdańsku na
wczasach). Niemniej cała Polska nimi żyła i wówczas i w dużym stopniu żyje do
dziś. Z historią strajku w Stoczni Gdańskiej robi się jednak tak, jak z
zapisywaniem się do ZBOWiDu w czasach komuny.
Związek Bojowników o Wolność i Demokrację była to
komunistyczna organizacja, do której zapisywali się kombatanci walki z
okupantem niemieckim, tudzież przedwojennymi rządami sanacyjnymi. Teoretycznie
więc skupiała starych komunistów czynnie zaangażowanych w walkę o ideały
Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina (później już bez Stalina). Oczywiście całe
grupy byłych żołnierzy i partyzantów związanych z rządem w Londynie były z tej
struktury wykluczone. Nie przeszkadzało to jednak całkiem pokaźnym grupom ludzi
starszych, ale z czasem jednak coraz młodszych, ubiegać się o legitymację tej
organizacji. Wiązało się to bowiem z pewnymi profitami, np. w postaci renty.
Paradoksalnie więc czym dalej było od zakończenia II wojny światowej, tym
więcej pojawiało się „kombatantów”, w tym takich, którzy podczas niemieckiej
okupacji byli tak małymi dziećmi, że nie mogli być nawet łącznikami. W ZBoWiDzie,
jak to w PRLu, a może tak w ogóle, jak to w Polsce, trzeba było mieć
znajomości, a wtedy można się było starać o członkowstwo w tej organizacji i o
rentę.
Cwaniactwo w naszym narodzie jest legendarne, a ja się
wychowywałem w latach komuny, więc generalnie nie wierzę, że społeczeństwu da
się cokolwiek tłumaczyć przy pomocy przemówienia do sumienia. Umoralniające
gadki są generalnie dla frajerów i każda władza, która uwierzy, że ma cały
naród za sobą, bo jest taka moralna i etycznie w porządku, może już spokojnie
pakować walizki. „Każdy dziad w swoją torbę prosi, nie w cudzą”, mawiała moja
ś.p. babcia, i to jest generalnie prawda dość uniwersalna. Polak, o ile nie „gwiazdorzy”
i nie zgrywa się na intelektualistę, ojczyznę kocha, a jej wrogów oraz
wszelkiego rodzaju złodziei nienawidzi, ale kiedy może, to ją bez skrupułów
skubnie. Taka jest ludzka natura i żeby nie wiem jak gadające głowy biadoliły,
jaki to byle jaki naród mamy, nic nie poradzą – taki naród mamy i już, a jak nie
umiesz rządzić takim narodem, to wyemigruj i spróbuj kariery politycznej w
jakimś obcym kraju, albo zajmij się czymś bardziej pożytecznym niż polityka.
Tak mnie poniosło z tym ZBoWiDem, bo mi się ta paralela
nasunęła z wydarzeniami sierpniowymi. Okazuje się bowiem, że czym dalej od
sierpnia 1980, tym więcej wychodzi „historycznych szczegółów”, które wywracają
naszą wiedzę na temat tamtych wydarzeń na nice. Wiemy, że stosunkowo szybko
rozeszły się drogi Lecha Wałęsy z Andrzejem Gwiazdą, Anną Walentynowicz i
szeregiem innych działaczy pierwszej „Solidarności”. W latach 90. pojawiła się
krytyka Wałęsy za okrągłostołowe koncesje wobec komunistów (okrągły stół i
Magdalenka jako Targowica itd.). Później do krytyków Lecha Wałęsy dołączyli
bracia Kaczyńscy, którzy wszak współpracowali z nim jeszcze na początku jego
prezydentury.
Już w latach 90. gdzieś tam pojawiało się hasło „Bolek”, ale
mało kto się tym przejmował. Tymczasem w czasie krótkich rządów PiSu sprawa
nabrała rozmachu i dziś z kolei mało kto wierzy, że na początku lat 70.
legendarny przywódca nie wykonywał poleceń SB. W jakim stopniu miało to
konsekwencje na późniejsze działania Lecha Wałęsy i styl jego polityki, nadal
nie wiemy, ponieważ to będzie wymagało szeregu badań ze strony historyków. Tak
czy inaczej, rządy braci Kaczyńskich był to z pewnością czas systematycznej
nagonki na legendarnego elektryka.
Katastrofa smoleńska to jedna z najgorszych tragedii w
historii naszego narodu. Oprócz oczywistego tragicznego wymiaru samej śmierci
czołówki polskich polityków i oficerów, efekt polityczny tego wydarzenia
rzutuje na stosunki w społeczeństwie do dziś i nic nie wskazuje na to, żeby to
się miało w najbliższym czasie zmienić.Ale to osobny temat.
Trzydziesta rocznica sierpnia ’80, to była okazja, żeby
społeczeństwo poznało „legendę ‘Solidarności’”, panią Henrykę
Krzywonos-Strycharską. Ponieważ publicznie i „spontanicznie” przytarła nosa
Jarosławowi Kaczyńskiemu, natychmiast stała się idolką wielu tych, którzy
przewodniczącego PiSu nie cierpią, ponieważ w ich mniemaniu uosabia zło
wcielone i jest wrogiem wszelkiego postępu. Otóż nigdy nie ukrywałem, że
Jarosław Kaczyński zawsze działał mi na nerwy, nawet kiedy mówił coś, z czym
mógłbym się zgodzić. Po prostu jest w nim coś, co mojej sympatii nie wzbudza,
zaś retoryka stosowana przez jego partię zupełnie mi nie odpowiada. Do entuzjastów
pani Henryki jednak nie dołączyłem. Po pierwsze zdziwił mnie nagły „lans”
kobiety, o której wcześniej mało kto słyszał. Następnie pokazano ją w telewizji
z panią Jolantą Kwaśniewską, a więc żoną polityka z zupełnie innej bajki, z
którą jest na „ty” i, przynajmniej oficjalnie, pozostaje w bardzo serdecznych
stosunkach. Od tej pory nigdy nazwisko pani Henryki nie pojawiło się w mediach
bez przydomku „legenda ‘Solidarności’”. W tym samym czasie pojawiło się kilka
artykułów nt. słynnego „zatrzymania tramwaju”, które przedstawiały tę „legendę”
jak legendę właśnie, dość poważnie odbiegającą od historycznej prawdy. Na
dodatek na YouTube można było obejrzeć (chyba nadal można) wypowiedź. ś.p. pani
Anny Walentynowicz, która nie wypowiadała się o pani Henryce zbyt przychylnie.
W mediach głównego nurtu po „złej” stronie weteranów „Solidarności”
byli więc wszyscy działacze PiSu, zaś po „dobrej” ci, którzy popierali PO, w
tym Lech Wałęsa, którego partia Donalda Tuska wzięła w obronę przed agresywnymi
„kaczystami” oraz pani Henryka Krzywonos, której poświęcono m.in. spektakl
teatralny. Podział był mniej więcej klarowny, aż do niedawna, bo oto media rażą
w nas informacjami na temat rewelacji pani Henryki, która doznała nagłego
olśnienia i „przypomniała sobie”, że to nie Lech Wałęsa kierował strajkiem w
Gdańsku. „No to się porobiło,” myślę sobie. „Henryka Krzywonos ani chybi
dołączyła do Jarosława Kaczyńskiego” i teraz już będzie w mediach publicznych „jeździć”
po tym biednym „Bolku”. Stwierdziłem wówczas, że już nic mnie na tym świecie
nie zaskoczy. Okazało się, że bardzo się myliłem, bowiem czytanie samych
nagłówków potrafi być niezwykle mylące. Otóż z treści artykułu wynikało, że
pani Henryka Krzywonos twierdzi nie mniej ni więcej, ale że rzeczywistym
przywódcą gdańskiego protestu z 1980 r. był obecny marszałek Senatu, pan Bogdan
Borusewicz. Człowiek, który generalnie nie pcha się przed kamery, wypowiada się
niezwykle ostrożnie, a na ataki ze strony ludzi Jarosława Kaczyńskiego
odpowiada niemrawo i bez wiary, a którego swego czasu ze względu na pewne
podobieństwo budowy ciała uważałem za „trzeciego bliźniaka”, okazał się być „lwem
Lechistanu”, rzeczywistym autorem wydarzeń gdańskich, architektem porozumień, a
w domyśle przecież możemy śmiało twierdzić, że człowiekiem, który obalił
komunizm w całej Europie Środkowej i doprowadził do upadku potężne imperium
sowieckie. Jakoś tak mi się to wszystko kupy nie trzyma i raczej wiary dać tym „rewelacjom”
nie chcę, ale kto wie? Kto wie?
Tymczasem nurtuje mnie kilka pytań:
W co gra pani Henryka
Krzywonos?
Kto nią kieruje i jaki ma w tym interes?
Komu tak bardzo naraził się
Lech Wałęsa, że postanowił jednak doszczętnie zniszczyć jego legendę?
(Wiem, takie pytania świadczą o oszołomstwie i poddaniu się paranoi, ale czasami tak sobie lubię...).
„Kaczyści”
nienawidzą go od dawna, więc oni są niejako opcją naturalną. Nic nie wskazuje
jednak na to, żeby to oni tym razem kierowali spiskiem przeciwko legendzie
Lecha Wałęsy, bo nie zgadza się osoba pretendenta. Prędzej stwierdziliby, że to
Jarosław Kaczyński był mózgiem i prawdziwym wodzem antykomunistycznej
rewolucji, niż Bogdan Borusewicz. Na dodatek PiS i jego klony nie przepadają za
panią Henryką. Kto rozeźlił się na naszego noblistę tak bardzo, że postanowił
dokonać dekonstrukcji jego legendy tak silnie zakorzenionej w najnowszej
ogólnoświatowej mitologii? Czyżby lobby gejowskie po wypowiedzi Wałęsy na temat
chęci wyrzucenia osób o orientacji homoseksualnej poza salę sejmową? Nie, nie
posądzam ich o tak makiaweliczny spisek z udziałem trzyletniej „legendy ‘Solidarności’”.
O co więc chodzi? Niewiele rozumiem, ale chyba mam prawo się spytać „o co
chodzi?” ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz