Zręcznie kierowany przez arystokratów tłum rzymski osadzał
papieży na Stolicy Apostolskiej, tłum potrafił ich również z niej wypędzić.
Zmieniło się to z wprowadzeniem instytucji konklawe, ale papieże jeszcze długo,
podobnie jak rzymscy cesarze, musieli się liczyć z jego nastrojami.
Rewolucja francuska, jak wiemy, jest przykładem
samonakręcającej się spirali wydarzeń, które doprowadziły, że machiny
sterowania tłumem nie można było zatrzymać i że jego dzisiejsi idole, jutro
mogli paść ofiarą jego nienawiści. Z rewolucją francuską jest jednak pewien
problem, jeśli chodzi o jej wywołanie i przyczyny. Zaczęło się przecież
niewinnie – od deficytu w królewskiej kasie. Król potrzebuje pieniędzy, więc
zwołuje Stany Generalne, żeby uchwaliły podatki. Były to czasy, kiedy podatek
nie był czymś naturalnym i regularnym. Król i jego urzędnicy byli generalnie
uposażeni na rozmaitych dobrach, a minister finansów miał zapewnić inne
dochody. Ponieważ nieustanne wojny, zwłaszcza te prowadzone w imię prestiżu
Ludwika XIV wpędziły francuski skarb w problemy trwające przez kolejne
stulecie.Niemniej opisy życia francuskich mieszczan czy nawet chłopów
z czasów sprzed rewolucji nie pokazują jakiejś skrajnej biedy doprowadzającej masy
ludzi do rozpaczy. Można powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Mieszczanie żyli
niejednokrotnie lepiej od wiejskiej szlachty, zaś chłopi po opłaceniu czynszu i
kościelnej dziesięciny również z głodu nie marli.
Słynne pytanie zawarte w tytule politycznego pamfletu
Nicholasa-Josepha Sieyèsa, Czym jest stan trzeci? i odpowiedzi w
formie krótkiego „katechizmu” praktycznie wyjaśnia sam fakt, że rewolucja w
ogóle wybuchła. Wygląda bowiem na to, że chodziło o polityczne ambicje
mieszczaństwa. (1. Czy jest stan trzeci? – Wszystkim. 2. Czym był dotychczas w
ustroju politycznym? – Niczym. 3/ Czego żąda? – Ażeby stał się czymś). Pamflet Sieyèsa doprowadził do radykalizacji nastrojów
Stanów Generalnych, które przekształciły się w Zgromadzenie Narodowe.
Polityczne ambicje paryskich mieszczan doprowadziły do poderwania paryskiego
tłumu, a w końcu do zamordowania Bogu ducha winnego niezbyt rozgarniętego króla
i jego małżonki, która również nie była mistrzynią intelektu. Sankiuloci (czyli
faceci „bez spodenek”, bo chodzili w długich proletariackich spodniach)
stanowili paryską tłuszczę, którą sprytni demagodzy potrafili łatwo kierować,
zwłaszcza przy odpowiednio kierowanej „mowie nienawiści”. Jak pamiętamy ze
szkoły, rewolucja zaczęła „zjadać własne dzieci”, a radykalni przywódcy zostali
przy aplauzie motłochu, który niedawno ich wielbił, zgilotynowani tak samo, jak
przedtem monarsza para.
Co ciekawe, Napoleon
Bonaparte, który w przyspieszonym tempie „przerobił” historię starożytnego
Rzymu, pomagając ustanawiać republiki we Włoszech i Szwajcarii jako francuski
rewolucyjny generał, ową republikę obalił, wprowadzając dość fikcyjny
triumwirat (trzech konsulów), a następnie obwołując się imperatorem. Władzę
swoją opierał przede wszystkim na armii, która jest tłumem z definicji
(przynajmniej w założeniu) zdyscyplinowanym, a słuchanie wodza jest jej
obowiązkiem. Motłoch paryskich golców nie był mu do niczego potrzebny, a
zresztą władzę objął m.in. dlatego, że już rządzy Dyrektoriatu pokazały, że
energia tłumu się wyczerpała. Zabrakło bodźców w postaci politycznych ambicji mieszczańskich
przywódców.
Co ciekawe, słynną „bostońską
herbatkę”, czyli zatopienie ładunku herbaty należącej do Kampanii
Wschodnioindyjskiej przez tłum bostończyków przebranych (niezwykle nieudolnie
zresztą, skoro bez trudu ich rozpoznano) za Indian. W polskich podręcznikach
szkolnych najczęściej pisze się, że chodziło o wysoką cenę tej herbaty oraz o
cło, jakie na nią nałożyli Brytyjczycy. Niemniej podręczniki amerykańskie (no
może nie te dla szkół podstawowych) podają, że ceny monopolisty, czyli Kampanii
Wschodnioindyjskiej popieranej przez rząd w Londynie, były niższe, niż te,
które amerykańscy koloniści płacili do tej pory przemytnikom. Przemytem herbaty
z innych źródeł niż brytyjskie zajmowali się bowiem bostońscy biznesmeni.
Wprowadzenie monopolu firmy brytyjskiej, który w ogóle na jakiejś dziwnej
zasadzie, doprowadził do niższych cen herbaty, doprowadziło do podpuszczenia
bostońskiego tłumu i aktu wandalizmu, który w konsekwencji doprowadził do
opresyjnych ustaw, jakie przeciwko Amerykanom wprowadzili ich rodacy ze starego
kraju, a te z kolei do buntu amerykańskich kolonii. I znowu, jak pamiętamy,
umiejętnie skierowana nienawiść do króla Jerzego III (jak wiemy, Deklaracja
Niepodległości zredagowana praktycznie w większości przez Thomasa Jeffersona,
to w ogromnej części „litania” oskarżeń przeciwko monarsze, który tak naprawdę
pewnie o „swoich przewinach” w ogóle nie wiedział).
Tłum jest groźny,
ponieważ sam potrafi się nakręcić, ale tak naprawdę praktycznie sam się raczej
nie nakręca. Robią to ludzie, którzy potrafią nad nim zapanować. Umieli to
robić jakobini, umieli to robić przywódcy komuny paryskiej, czy później
bolszewicy. Do tego trzeba znać zasady działania tłumu, ale również znać jego
nastroje. Nie każde hasło rzucone „na chybił trafił” poderwie tłum. Przywódcy
tłumu to najczęściej prawdziwe „zwierzęta polityczne” posiadające genialne
wyczucie nastrojów. Niekiedy nad takimi nastrojami wcześniej pracują. Mikołaj II nie był jakimś krwiożerczym
potworem. Co prawda to nie tłum doprowadził do śmierci cara i jego rodziny, a
wyrok bolszewików, który był zbrodnią z premedytacją, ale tłum był czynnikiem,
który doprowadził go do abdykacji (podczas rewolucji lutowej). Tłum kierowany
przez marynarzy i przywódców bolszewickich (Czym jest prawdziwe przywództwo? –
pytają poradniki dla menadżerów. Odpowiedzią jest pociąganie za sobą przy
pomocy osobistego przykładu) skierował swoją nienawiść przeciwko władzy, którą
nie tak dawno sam sobie wybrał. Oczywiście potem, kiedy władza okrzepła, a
część żuli będących przywódcami tłumu wciągnięto do aparatu partyjnego, z całą
resztą sobie już poradzono. Bolszewicy doskonale wiedzieli, jak potężny potrafi
być tłum, więc opracowali metody panowania nad nim, które były dość proste i
też psychologicznie uzasadnione. Sterroryzowane jednostki nie myślą bowiem
nawet, żeby się zbierać w tłum. Kiedy zaś się je jednak w tłum zbiera, są już
na tyle zastraszone, że swoją nienawiść skierują ku każdemu, kogo im wskaże
wódz. Na tej zasadzie Kraj Rad musiał opuścić Lew Trocki, zaś cały szereg
innych straciło życie przy poklasku zebranych delegatów robotniczo-chłopskich.
Ze sterowania posłusznym tłumem Stalin uczynił sztukę, w której był
niedościgłym mistrzem. Z jednej strony terroryzował jednostki w tłumie, a z
drugiej wlewał w ten tłum dumę z tego, co tenże tłum rzekomo (a czasami
faktycznie) osiągnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz